Rozdział 1

46 5 4
                                    

Shirley Murphy to siedemnastoletnia dziewczyna, chodzi do 2 klasy liceum. Jest niezbyt wysoka, ma brązowe włosy do ramion i niebiesko - szare oczy. Mieszka w Oksfordzie, w niedużym domku, razem z matką i siostrą. Lubi czytać i rysować. Z pozoru zwyczajna nastolatka, prawda? Niestety, pozory mylą, a nawet najzwyklejsza dusza skrywa tajemnice. Nikt o nich nie wie, nawet najlepsi przyjaciele. I tak ma pozostać.
Był ciepły, czerwcowy dzień, ściślej mówiąc - piątek, ostatni dzień szkoły. Szykowałam się na uroczyste zakończenie. Ubrałam się w śliczną, czarną bluzkę i białe spodnie. Pospiesznie wyszłamz domu.
Gdy doszłam do szkoły, moja przyjaciółka już na mnie czekała - jak zwykle uśmiechnięta, wypoczęta i ślicznie ubrana. Czyli całkowite przeciwieństwo mnie - ja zazwyczaj chodziłam ubrana w dresy, z nieporządną fryzurą i ogromnymi cieniami pod oczami. Razem weszłyśmy do budynku i skierowałyśmy się do sali koncertowej, gdzie miało odbyć się zakończenie. Zajęłyśmy miejsce na samym końcu sali.
- Wreszcie koniec tej szkoły! Bardzo się cieszę, a Ty? - zapytała Audrey.
- Tak, ja też - odpowiedziałam, lecz mówiła to bez emocji.
Nie należałam do osób pozytywnych. Często chodziłam przygaszona i nieobecna, niewiele rzeczy sprawiało mi radość. Lecz bardzo starałam się, by nikt tego nie zauważył, dlatego teraz uśmiechnęłam się lekko.
W sali gromadziło się coraz więcej osób, byli już prawie wszyscy. Po paru minutach zapadła cisza, a dyrektor szkoły zaczął przemowę (jak co roku tak samo nudną).
Jak zawsze, po przemowie dyrektora, wyświetlono prezentację, która ukazywała wydarzenia szkoły z minionego roku. Potem klasy rozchodziły się do poszczególnych sal, by wychowawca mógł rozdać świadectwa i życzyć udanych wakacji.
Mówiąc skromnie, jak zwykle miał na świadectwie czerwony pasek, jako jedna z niewielu w klasie.
Po rozdaniu świadectw, wraz ze swoją przyjaciółką i kilkoma innymi osobami z klasy poszliśmy świętować rozpoczęcie dwóch miesięcy wakacji.
Udaliśmy się do kawiarni blisko szkoły, wszyscy zamówili sobie ogromne pucharki lodowe. Śmiali się i rozmawiali o planach na wakacje. Shirley nie uczestniczyła w pogadance. Odpłynęła w swój świat. Obudziło ją pytanie Drey.
- A ty, Shi, wybierasz się gdzieś na wakacje?
- Nie wiem, zobaczymy.
Shirley rzadko gdzieś wyjeżdżała. Ojciec 3 lata temu zmarł, a matka miała problemy z alkoholem. Często wracała do domu późno w nocy, pijana. Nie opiekowała się ani Shi, ani jej pięcioletnią siostrą, Ivy. Zazwyczaj sprawiała tylko problemy. W ciągu dnia przychodziła do nich ciotka, która robiła im jedzenie i zapewniała opiekę.
Tylko raz Shi była gdzieś dalej - w Irlandii. A tak to na ferie zimowe ciotka zabierała je do Londynu. Lato zazwyczaj spędzały w domu.
Shirley postanowiła włączyć się do rozmowy z przyjaciółmi. Nie chciała wyjść na przygnębioną.  Po paru godzinach zaczęło się ściemniać, grupa przyjaciół rozeszła się. Na placu pozostała tylko Shi i Audrey.
- Czy coś się dzieje, Shi? Wiem, ze pytam się często, ale rzadko wyglądasz na szczęśliwą - przyjaciółka mierzyła ją wzrokiem.
- Tak - odpowiedziała Shi, siląc się na uśmiech.
Przyjaciółki pożegnały się i rozeszły. Była godzina 21.
"Matki pewnie jeszcze nie ma" - pomyślała Shi, idąc ulicą w stronę domu.
Dziewczyna przeszła przez próg mieszkania. Jej siostra spała, więc Shi starała jak najciszej dojść do swojego pokoju.
Wieczór to była ulubiona pora dnia Shirley  -  mogła zamknąć się w swoim pokoju, przykryć się kocem i pogrążyć w swoim świecie.
Często płakała. Płakała, lecz nie wiedziała dlaczego. Było jej wtedy lepiej. Wiele razy też rozmyślała o ucieczce z domu, lecz powstrzymywała ją myśl o młodszej siostrze.
Shi, mimo że lubiła wieczory, bała się zasypiać. Od dwóch lat nawiedzały ją okropne sny, a gdy nie spała  -  dręczące myśli, które powoli doprowadzały ją do szaleństwa. W ciągu dnia starała się ukryć, jak bardzo jest w rozsypce, lecz w nocy, sama, zamknięta w swoim pokoju nie udawała nikogo, była sobą. Bliską depresji siedemnatoletnią dziewczyną.
Zmęczona płaczem i rozmyślaniem, pomimo strachu, zasnęła.
 
     
                              ☆☆☆

Biegła. Uciekała. Ogarniała ją ciemność
i cisza. Biegła, mimo że opadała z sił,
a nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Nie wiedziała, przed czym ucieka, ale wiedziała, że nie może się zatrzymać. Dookoła słyszała szepty, które mówiły dokładnie to, co ona myślała co wieczór. "Jesteś beznadziejna", "Po co się starasz?", "I tak nic nie osiągniesz", "Lepiej się zabij, nie będziesz cierpieć".
Tak. Cierpiała. Cierpiała, lecz nie mogła nikomu o tym powiedzieć. Tajemnica z dnia na dzień przytłaczałacoraz bardziej, doprowadzając ją do szaleństwa. Uciekać czy odpuścić? Uciekać czy odpuścić? Uciekać...
Słyszała za sobą kroki. Ktoś za nią biegł z ogromną prędkością. Po chwili dołączyli do niego kolejni. Mimo że nogi bolały ją niemiłosiernie, nie było mowy o zatrzymaniu się. Bo co zrobi sama przeciwko 5, 6 osobom? Poczuła rękę na karku. Odwracając głowę, przewróciła się i upadła na chodnik, mocno raniąc sobie łokcie. Straciła przytomność. Mężczyzna, który ja gonił, wziął ją na ręce i zaciągnął do podziemi. Przez szparę "w suficie", do korytarza pod ziemią wpłynęło światło księżyca w pełni. Jasna plama oblewała jej zmęczone ciało. Ludzie, którzy ją gonili teraz patrzyli na nią. Po chwili jeden z nich zbliżył się do niej, kucnął obok. Poczuła jego oddech na szyji. Po chwili poczuła ostry ból...

Księga MagiiWhere stories live. Discover now