Rozdział XX

245 27 1
                                    

        Miasteczko niemal całkowicie skryło się pod białym puchem.

Gdyby nie telefon od Zofii nawet nie wiedziałabym, że przerwa w dostawie prądu dotyczy całej okolicy. Śnieżyca uszkodziła linie energetyczne, przez co wszyscy mieszkańcy łącznie ze mną noc spędzili w romantycznej aurze świec. Dziękowałam Bogu, że nie zrezygnowałam z kuchenki gazowej na rzecz indukcji, bo mogłabym zapomnieć nawet o gorącej herbacie.

Porzucając na stolik książkę, której czytanie w blasku świeczki zmęczyło moje oczy, z ulgą usiadłam przed kominkiem pocierając twarz. Dorzuciłam drewna i zapatrzyłam się w ogniste języki, które obejmowały dębowe deski.

Przez noc niemal nie zmrużyłam oka, a porywisty wiatr trzeszczący w oknach nie ułatwiał zapadnięcia w upragniony sen. Byłam zmęczona fizycznie i psychicznie, a obolałe kości i ociężała klatka piersiowa po chorobie i kilku dniach spędzonych na lodowatym betonie nie sprzyjały dobremu samopoczuciu. Dodatkowa świadomość, że za kilkanaście dni powinnam usiąść do wigilijnego stołu z rodziną wywoływała kaszel, który miał zdecydowanie więcej wspólnego ze stresem niż przebytym zapaleniem oskrzeli.

Antek nie odzywał się do mnie od chwili, gdy wyszedł z mojego domu. Irracjonalnie martwiłam się i walczyłam ze sobą, aby do niego nie zadzwonić. Kiedy pojechał do siebie rozkręcała się śnieżyca, a do siebie miał jednak kilka kilometrów i to bocznymi, leśnymi drogami. A co jeśli nie wrócił do domu, tylko pojechał do Anny? Zofia nie zająknęła się na jego temat ani słowem, mimo że nasza poranna rozmowa trwała dobre piętnaście minut. Wysłuchałam za to opowieści o jej sąsiadkach, z którymi macha sobie przez okno i mentalnie łączy się z nimi w bólu w niesprzyjającej odwiedzin pogodzie. Podobno ostatni raz taka śnieżyca nawiedziła miasteczko gdy miała dwadzieścia kilka lat, a jej mąż wracał z miasta z zakupami i utknął kilkanaście kilometrów od domu.

Z letargu wyrwał mnie łoskot gałęzi z pobliskiego drzewa, uderzającej o dach. Potarłam dłońmi twarz, zastanawiając się nad sensem tegorocznych świąt. Chciałam, aby Antek pojechał ze mną do Warszawy, poznał moją rodzinę. Chciałam spędzić Boże Narodzenie ze wszystkimi ludźmi, na których zależy mi najbardziej na świecie, a w rezultacie siedziałam sama przy kominku zastanawiając się, czy komukolwiek zależy na moim towarzystwie.

Wszystko się popieprzyło. Zamiast pierogów z grzybami, które zbierałam na jesieni właśnie na tę okazję, barszczu z zakwasu z buraków z mojego ogródka i świątecznych lampek zawieszonych na gałęziach świerków na moim podwórzu miałam blednące siniaki i niemal pustą już lodówkę. Do kompletu dochodziła również dziura w sercu, wyrwana przez policjanta, który powinien ścigać przestępców i być wzorem do naśladowania. Policjanta, który z miłości okłamywał mnie przez wiele miesięcy i ukrywał swój największy sekret.

I okazał się mordercą.

***

- Ksenia!

Zerwałam się z dywanu, już po sekundzie tego żałując. Bolały mnie wszystkie kości, a moja prawa ręka zdrętwiała całkowicie. Świeczka na stole przygasła tak samo jak drewno w kominku, a cały dom skąpany był w mroku. Cholera, musiałam przespać na podłodze dobre kilka godzin.

- Ksenia!

Spojrzałam w stronę drzwi. Przez okno widać było smugę latarki i ciemną postać stojącą przed domem. Przetarłam oczy palcami, niemal wpychając je do środka czaszki. Wstałam i opatulając się szczelnie swetrem podeszłam do drzwi, powoli je uchylając. Moje nogi owionął mroźny powiew wiatru. Odruchowo zrobiłam krok w tył, wytężając wzrok, co w zupełnej ciemności nie było łatwe.

Antek patrzył na mnie szeroko otwartymi, przekrwionymi oczami a z jego ust wydobywały się gęste kłęby pary. Zmarszczyłam brwi zdziwiona jego obecnością.

Światłocień - ZAKOŃCZONE ✔️Where stories live. Discover now