Rozdział 3

120 10 1
                                    


Amy Westling POV:

Zeszłam pod pokład. Od razu w oczy rzucił mi się ten biedny zbity chłopak. Leżał, nadal nieprzytomny. Zrobiło mi się go jeszcze bardziej szkoda niż wcześniej. Postanowiłam, że nie będę spała sobie spokojnie podczas gdy on nawet nie może wyciągnąć ręki po coś do picia. Upewniłam się, że nikogo nie ma pod pokładem i usiadłam obok niego. Oddychał płytko. Po niecałej godzinie, odzyskał przytomność. Próbował się podnieść, ale nie był w stanie.

- Leż, leż, leż mój drogi - powiedziałam, z powrotem pomagając mu położyć się na brzuchu. - Przynieść ci wody? - zapytałam

- T-tak poproszę - wystękał. 

- Dobrze, więc zaraz wrócę - mówiłam do niego na pewno zbyt łagodnym tonem. Dam głowę, że już wie, że wcale nie jestem chłopakiem. Wyszłam więc na pokład z pustą butelką po rumie. Podeszłam do beczki z wodą i nabrałam do niej cieczy, po czym wróciłam niezauważona pod pokład.

- Masz pij - powiedziałam przystawiając chłopakowi butelkę do ust. Zaczął pić, lecz po chwili się zakrztusił - Powoli, powoli - powiedziałam zabierając na chwilę butelkę od jego ust, aby nabrał powietrza - Chcesz jeszcze? - spytałam.

- Nie, dziękuję - wychrypiał, po czym ułożył sobie rękę pod głową w taki sposób, aby spojrzeć na moją twarz.

- Przemyć ci rany? - zapytałam

- Nie mogę cię o to prosić - odpowiedział

- Rozumiem, więc wezmę jakieś wiaderko i czystą szmatkę i jestem z powrotem - wyciągnęłam jedną ze swoich zapasowych chustek i przelałam trochę wody z butelki do wiaderka. Kiedy przyłożyłam szmatkę do jego ran, zasyczał i zaklął siarczyście na kapitana.

- Nie mów o nim takich rzeczy, bo jeszcze ktoś usłyszy i tym razem dostaniesz łupnia dwa razy mocniej - upomniałam go. 

Przemywałam mu plecy w milczeniu, co chwila słysząc tylko jego stęknięcia. Miał może siedemnaście lat, proste, blond włosy do ramion, zielone oczy i policzki przyprószone piegami, co zdecydowanie nadawało mu uroku. 

- Jak masz na imię? - zapytałam, gdy skończyłam opatrywać mu plecy

- Isaac  - powiedział wzdychając z lekką ulgą - a ty?

- Jack - odpowiedziałam

- A na prawdę? - cholera, to było oczywiste, że takim zachowaniem się wsypię - Przecież, ty zupełnie nie zachowałaś się w stosunku do mnie jak jeden z tych gburowatych typów, którzy teraz uwijają się na górze. Poza tym masz śliczny melodyjny głos. Na pewno umiesz pięknie śpiewać - poczułam, że się rumienię.

-  Dziękuję i...Na prawdę, mam na imię Amy, ale...

- Bardzo ładnie - przerwał mi w pół zdania.

- Dziękuję, twoje imię też jest ładne - powiedziałam, a on się uśmiechnął się.

- Czemu zdecydowałaś się pływać pod piracką banderą? To nie jest chyba odpowiednie zajęcie dla kobiety - zagadnął.

- J-ja... - zaczęłam wlepiając wzrok w podłogę - Szukam mężczyzny, którego kocham - powiedziałam

- Mhm... - mruknął Isaac - Powiesz coś więcej? - zapytał a ja usiadłam przy ścianie naprzeciwko niego.

- No więc... Próbuję odnaleźć człowieka, który bardzo mnie kochał, ale nie mógł żyć bez morza - powiedziałam

- Skoro tak postąpił, to zdecydowanie nie był ciebie wart. Gdybym ja był na jego miejscu, na rękach bym cię nosił - trzeba mu przyznać, mógłby już przestać kokietować, bo i tak się nie dam. Uśmiechnęłam się do niego skromnie.

- Nie pozwalaj sobie - zaśmiałam się

- Mówię prawdę - odpowiedział.

Nagle usłyszałam, że ktoś schodzi pod pokład. Nasunęłam szybko kapelusz na oczy i udawałam że śpię. Okazało się, że to był pan Gray.

- Smith! Wstawaj! - ryknął mi nad głową - Kapitan cię wzywa - trochę ściszył głos

- C-co? - udałam zaspaną, całkiem nieźle mi to nawet wyszło - Przecież powiedział, że mam go zmienić dopiero o północy - bąknęłam

- Ale, na razie kapitan powiedział, że masz wziąć sobie kilku ludzi i pójść na ląd, aby przynieść coś do jedzenia - powiedział, a ja wstałam i przeciągnęłam się

- Aha - odpowiedziałam ziewając, po czym ruszyłam na pokład. Kiedy otworzyłam właz, a moje oczy przyzwyczaiły się do słońca, ujrzałam kapitana, który zebrał już całą załogę w równy szereg.

- Panie Smith - zwrócił się do mnie Unmensch - wybierz pan kilku ludzi, których pan weźmiesz na wyprawę po jedzenie - wyprostowałam się i wybrałam trzech ludzi, Freda, Jake'a oraz Jonathana

- A więc macie dwie godziny, aby ukraść coś przyzwoitego - powiedział Hans z chytrym uśmieszkiem.  

Pięć minut później wszyscy załadowali się już do szalupy. Po około trzydziestu minutach byliśmy już na brzegu Isla de Comida. Obraliśmy za cel knajpę o nazwie Granero. Zaszantażowaliśmy właścicieli i wynieśliśmy tyle jedzenia, że nasza szalupa ledwie dała radę wrócić na statek.

Kapitan, wszystkim oprócz mnie, pozwolił jeść dopiero wieczorem, ponieważ kiedy oni ucztowali, ja musiałam przejąć ster. Nigdy nie przypuszczałam, że pirackie uczty mogą wyglądać tak wesoło. Majtkowie, którzy umieli grać na instrumentach muzycznych, takich jak flety, a także skrzypce muzykowali podrygując przy tym skocznie. Pierwszy raz zobaczyłam na twarzy Unmensch'a uśmiech.  

Jack Sparrow POV:

Było mi strasznie gorąco. Miałem na prawdę szczerą nadzieję, że będzie tędy przepływał jakiś statek, lecz Barbossa na pewno wiedział, gdzie mnie zostawić, abym zdechł z głodu lub pragnienia. No cóż, problemem nie jest problem tylko podejście do tego problemu. A ja znajdę rozwiązanie. W końcu jestem Kapitan Jack Sparrow.

Przez cały dzień próbowałem znaleźć coś z czego mógłbym zrobić jakąś prowizoryczną tratwę, ale guzik cały znalazłem. Ciężko było mi też oszczędzać rum, który był jedyną cieczą zdatną do picia na tym ziemskim wyprysku. Jednak wiedziałem, że jeśli zabraknie mi tego trunku to więcej, ani Perły, ani Tortugi, ani nawet facjaty tego gamonia Barbossy oglądać mi nie będzie dane.

Leżąc w wodzie i intensywnie zastanawiając się co mógłbym zrobić, aby nie skończyć na tej wysepce jako zeschnięty kawałek padliny, przypomniały mi się słowa kobiety, której blond loczki nadal widzę w snach "Jeśli wydaje ci się, że jesteś w sytuacji bez wyjścia, to odpuść. Jeśli coś lub ktoś, ma cię z niej wyciągnąć, to tak będzie".

Po tym wspomnieniu, zaczęły mi się przypominać kolejne. Leżałem tak co jakiś czas uśmiechając się do siebie jak wariat. Ciekawe, co ona teraz porabia. 

Leżałem tak jeszcze trochę, ale gdy zdałem sobie sprawę, że słońce zaczyna się chylić ku horyzontowi wyszedłem z wody i  pozbierałem jakieś wiechcie na podpałkę, aby zrobić sobie ognisko na noc. 

Kiedy zrobiło się ciemno jeszcze jakiś czas siedziałem wpatrując się w ogień i zastanawiając się czy jeszcze kiedyś będzie mi dane spojrzeć w jej śliczne, brązowe oczy. 

~Bring Me That Horizon~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz