☾ Rozdział IV

66 7 4
                                    

EVELINE

Ciepło spłynęło po jej drżących dłoniach. Poczuła jakże charakterystyczny zapach, jakże znajomy, choć nie przypominała sobie, gdzie mogłaby się z nim spotkać. Żołądek skręcił się, ale bynajmniej nie w ramach protestu, choć to dotarło do Eveline ze znacznym opóźnieniem.

Cofnęła się o krok. Miała wrażenie, że powinna czuć przerażenie, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Po prostu stała, beznamiętnie spoglądając na obcego, kiedy ten zatoczył się w tył, w rozpaczliwym odruchu próbując sięgnąć do tego, co zalegało w jego gardle. Aż nazbyt wyraźnie widziała jak jego oczy rozszerzają się nienaturalnie. Z gardła wyrwał się dziwny dźwięk – coś jak bulgotanie – jednak i to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.

W tamtej chwili koncentrowała się tylko na jednym.

Nie zarejestrowała momentu, w którym mężczyzna zwalił się na ziemię, lądując u jej stóp. W którymś momencie musiał jednak wyszarpać kołek z rany, bo nagle pojawiło się jeszcze więcej krwi. Wypływała w rytm pulsu, to mniej, to znów bardziej gwałtownie, przynajmniej początkowo. Eve zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę, a jednak całą uwagę skupiała na czymś innym – czymś, co nagle przejęło całą jej uwagę.

Poruszając się trochę jak w transie, spojrzała na swoje dłonie. Miała krew na palcach, wciąż ciepłą i świeżą, powoli krzepnącą na jej bladej skórze. Tę samą krew, która coraz wolniej sączyła się z ciała rzężącego, płaszczącego się przed nią mężczyzny. Czuła ją całą sobą, nie tylko dlatego, że charakterystyczny, metaliczny zapach unosił się w powietrzu. Wrażenie było takie, jakby obecność posoki nagle stała się wszystkim, skutecznie przysłaniając wszelakie inne bodźce.

Na początku nie rozumiała. Nie miała pewności, co takiego wyjątkowego było w tej krwi i śmierci, ale...

Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że się trzęsie. Stała w bezruchu, dygocąc coraz bardziej i bardziej, choć przecież wcale nie było jej zimno. Jakby tego było mało, całe ciało znów zaczęło pulsować bólem, choć ten swoje źródło wydawał się mieć w jednym konkretnym miejscu – w obolałym, podrażnionym gardle. Napięła mięśnie, jednocześnie w nerwowym geście unosząc dłoń do ust. Miała wrażenie, że jej szczęka również pulsuje, a ból powoli obejmuje całą twarz.

A potem poczuła coś na wargach, kiedy odrobina zalegającej na dłoniach krwi wylądowała również na ustach. Pod wpływem impulsu zlizała ją i...

Skoczyła do przodu niczym rozjuszona kotka. Nagle po prostu opadła na kolana, dosłownie rzucając się na wciąż ciepłe ciało. Jakimś cudem wiedziała, co robi, natychmiast rozchylając usta i bez zastanowienia przysysając się do rany. Aż zachłysnęła się ciepłą, wciąż pulsującą krwią, kiedy ta spłynęła w głąb jej gardła, niosąc jakże potrzebne ukojenie. Eveline piła łapczywie, nie zastanawiając się nad tym, co robi, nad jakimkolwiek sensem albo czymkolwiek innym. Palce kurczowo zaciskała na nieruchomym ciele, jakby w obawie, że to jakimś cudem zostanie wyrwane poza zasięg jej rąk – że zniknie, choć przecież należało do niej.

Moje. Jest... moje.

Ulga była chwilowa i zniknęła, ledwo tylko źródło pokarmu zaczęło się wyczerpywać. Oderwała usta od rany, dysząc ciężko i bezmyślnie spoglądając na mężczyznę, nad którym się pochylała. Dostrzegła jego twarz – bladą, zastygłą w grymasie przerażenia. Oczy wciąż wydawały się nienaturalnie rozszerzone, ale już bez choćby śladu życia. Spoczęły wprost na niej, ale jej nie widziały i to wystarczyło, by mimochodem pomyślała, że powinny się zamknąć. Raz na zawsze.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA II: INTERLUNIUM]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz