☾ Rozdział XX

34 4 0
                                    

ELISE

Nie miała pojęcia, jakim cudem się w to wpakowała. W gruncie rzeczy nie była pewna już niczego, może pomijając to, że w żaden sensowny sposób nie miała wytłumaczyć się ojcu z tego, co zrobiła – poczynając od przyjazdu do motelu, w którym grasowały wilkołaki po... wszystko inne.

To nie był pierwszy raz, kiedy zdecydowała się wyjść, kiedy John nie patrzył. Miała zresztą przeczucie, że doskonale zdawał sobie sprawę z przynajmniej części jej wyskoków, po prostu przymykając na nie oko tak długo, jak nie musiał wnikać w szczegóły. Nigdy nie należał do najbardziej wylewnych osób na świecie, pod wieloma względami szorstki i zbyt bezpośredni. Cóż, przynajmniej udawał, co nie zmieniało najważniejszego: że równie często potrafił zachowywać się nadopiekuńczo. Tak czy siak, jak długo nie wiedział, nie musiał mierzyć się z dylematem, nakazującym mu natychmiastowo zareagować i jednak zacząć się o Elise martwić. Już i tak zbyt często trzymał ją pod kloszem, choć przecież poprawnie przeładowywać broń nauczyła się, nim w ogóle skończyła dziesięć lat.

Czasami miała wrażenie, że życie było prostsze, kiedy jeszcze żyła mama. Później wszystko się zmieniło, niekoniecznie na lepsze, choć nie wątpiła, że ojciec się starał. To nie tak, że chciała dokładać mu problemów, zwłaszcza po stanie, w jakim wrócił do domu ostatnim razem, ale...

Niech to szlag.

Wszelakie myśli uleciały z głowy Elise w chwili, w której poczuła nacisk cudzych dłoni na ramionach. Zesztywniała, czując na sobie przenikliwe spojrzenie trzymającego ją wampira. Poraził ją błękit jego tęczówek – zbyt intensywny, niepasujący do faceta, który na jej oczach pokonał dwa demony.

On sam wydawał się inny, nagle słaby i tak ludzki, że to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Co prawda wiedziała, że ugryzienie wilkołaka miało swoje konsekwencje dla wampirów, ale nigdy nie wnikała w szczegóły. Mogła co najwyżej podejrzewać, a widząc jak jej towarzysz słania się na nogach, a ostatecznie traci przytomność, zaczęła snuć najgorszy możliwy scenariusz. Skoro dzieci księżyca i wampiry od zawsze pozostawali naturalnymi wrogami, rozwiązanie nasuwało się samo. O tym, że nie brzmiało ani trochę optymistycznie, wolała nie myśleć.

Z obawą spojrzała w lśniące niezdrowym blaskiem tęczówki. Tym razem mężczyzna przynajmniej wydawał się świadomy, o wiele bardziej niż wtedy, gdy bezskutecznie próbowała go docucić, w zamian doczekując się kilku niezrozumiałych słów i jednego, jedynego imienia: Katerina. Kimkolwiek była, sposób, w jaki ją wzywał, miał w sobie coś niezwykle bolesnego. Elise podejrzewała, że gdyby jakimś cudem przymusiła go do udzielenia bardziej szczegółowych wyjaśnień, nie usłyszałaby niczego dobrego.

Tak czy siak, jak długo wampir nie próbował znów skoczyć jej do gardła, mogła udawać, że sytuacja opanowana. Do pewnego stopnia, skoro wciąż nie potrafiła mu pomóc, aczkolwiek...

Czując dziwne, gwałtowne szarpniecie, momentalnie pożałowała, że nie usłuchała, kiedy mężczyzna kazał jej zamknąć oczy. Obraz na moment zamazał się, tracąc na ostrości. Elise instynktownie zacisnęła powieki i mocniej przywarła do obejmującego ją wampira. Zanim zdążyła stwierdzić, co właśnie się działo, kolana ugięły się pod jej ciężarem. Kiedy do tego wszystkiego jej towarzysz niebezpiecznie się zatoczył, w panice wyciągnęła przed siebie rękę, szukając czegokolwiek, na czym mogłaby się wesprzeć, by uchronić ich oboje od rychłego upadku.

Potrzebowała chwili, by pojąc, że coś się zmieniło. To, co nagle poczuła pod plecami, zdecydowanie nie przypominało kory drzewa. Raczej... litą ścianę? Natychmiast otworzyła oczy, z niedowierzaniem wodząc wzrokiem dookoła. Zrozumienie pojawiło się po kilku kolejnych sekundach, bo chociaż również pojęcie dematerializacji w przypadku wampirów nie było Elise obce, zdecydowanie nie doświadczała czegoś takiego na co dzień.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA II: INTERLUNIUM]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz