Rozdział 1

20 3 0
                                    

Connor ostrzył cierpliwie swój mały mieczyk. Dostał go, gdy miał zaledwie 6 lat. W dodatku to jedyna pamiątka po jego kochanym, dzielnym ojcu, Harrym, który zginął na polu bitwy, 2 lata po podarowaniu synowi tego cudownego prezentu. Teraz to Connor musi i chce zastępować ojca na bitwie. Zresztą ma już 20 lat, najwyższy na to czas... w dodatku, jak słyszał, zazwyczaj po udanej bitwie zdobywa się przeróżne łupy. Bał się, lecz się także nie mógł doczekać.

Przydałoby się coś na lekarstwa dla mamy, pomyślał chłopak. Jego matka była bowiem bardzo chora, a rodzina straszliwie uboga. Wspomagała ich jedynie, bardzo marnie, rodzina zza granicy, rodzeństwo Harrego. Dzięki nim było ich stać na jedzenie i trochę cieplejsze ubrania, lecz już na nic więcej. Znowu usłyszał gorzki, duszący kaszel Matki. Nie jest dobrze. Linda była już tak długo, i tak ciężko chora, że w każdej chwili może już... Connor się wzdrygnął. W przestrachu odpędził złe myśli - nie może stracić jeszcze jej! 

Następnego dnia, tuż przed szóstą rano, Connor się prędko zebrał. Przygotował mamie jeszcze tylko śniadanie, zostawił obiad i obszerną, najbardziej jak mógł, kolację. I duużo wody, mama musi pić.. Pocałował ją jeszcze w jej spocone od gorączki czoło, i wybiegł, wskakując na konia. Popędził w stronę zamku, gdzie miało się odbyć zebranie dla nowo przyjętych rycerzy. Wpadł do środka w panice, i ściskając w ręce swój mieczyk, pobiegł do opisanej w regulaminie, wywieszonym przed budynkiem, sali. Prawie wszyscy już w niej czekali. Connor stanął jak reszta pod murem, i czekał. Po jakimś czasie na miejsce przybył trochę niższy niż inni rycerz, z założoną przyłbicą. Ulłonił się, i stanął sztywno obok Connora.

Opisywanie i tłumaczenie zasad oraz obowiązków trwało prawie pół dnia. Tylko trzy osoby, Connor, tajemnicza i niska osoba z przyłbicą, oraz jakiś inny ogarnięty rycerz, przyniosły małe, cienkie tabliczki do spisywania najważniejszych wiadomości. Gdy spotkanie się nareszcie zakończyło, chłopak z zadowoleniem wymalowanym na twarzy wyszedł z zamku. Jednak, gdy przechodził przez most (bowiem dookoła zamku jest duża, głęboka fosa), usłyszał za plecami głuchy, cienki krzyk. Obejrzał się z zaniepokojeniem. Dwojga z nowych kandydatów do bitwy popchnęło zagadkowego rycerzyka z przyłbicą, który ledwo się trzymał desek, by nie wpaść do wody. Wreszcie odeszli ze śmiechem i Connor podbiegł szybko natychmiast pomagając wejść z powrotem na most nowemu znajomemu (?). Korzystając z okazji, zdjął mu zwisajacą lekko na bok przyłbicę. Zamurowało go ze zdziwienia.

Tuż przed nim stała, trochę poraniona i ppbrudzona, dziewczyna w ciężkiej, srebrnej zbroi. Tamta podniosła powoli wzrok, i dopiero teraz zauważyła, że jej przyłbica zniknęła z jej głowu. Zasłoniła się rękoma w panice, jakby w oczekiwaniu, że Connor zawoła straż, i wyda dziewczynę, której stanowczo nie wolno być rycerzem. Jednak on Tylko założył na jej małą główkę z powrotem przyłbicę, i zaciągnął z pośpiechem za krzaki.                                                                                                                  - Co ty tu robisz!? Nie możesz tu być! - Zaczął oburzony chłopak. Patrzył pytająco prosto w zeszywniałe oczy "rycerki".     
  - Ty... nie rozumiesz.. bo... - Zaczęła się jąkąć. Łzy jej popłynęły z oczu.                     - Ja już nic teraz nie mam! Straciłam rodzinę! straciłam dom!..jedyne ck mi zostało.. ja.. mam tylko tą zbroję..- Powiedziała z płaczem.
Chłopakowi zrobiło się jej żal. Z kądś ją kojarzył...oh, przypomniało mu się. Przecież to jedna z tych biednych dziewczyn na ulicy! Co by tu zrobić, pomyślał. Nagle wpadł mu do głowy, trochę trudnawy ale także wręcz oczywisty pomysł.                                 

- Chodź ze mną. - powiedział. Dziewczyna posłusznie zamknęła przyłbicę i złapała go za rękę. Connor podświadomie się uśmiechnął. Podszedł do swego konia i wskoczył na siodło. Złapał dziewczynę za rękę, i wciągnął ją na zwierzę. Ta, osłupiała, ścisnęła jego brzuch, by się nie wywrócić. Pojechali do domu chłopaka.

Dziewczyna powoli weszła do małego, przytulnego domu, za Connorem. Chłopak spojrzał na nią, i serce mu zmiękło, kiedy zobaczył, jak ogląda ona  lekko zakurzoną drewnianą księżniczkę, pobrudzoną od niegdyś nadmiernej zabawy. Wszedł do dużego pokoju. Jego mama nie zjadła nawet śniadania. Hmmm, dziwne... pomyślał z niepokojem. Zazwyczaj zjadała wszystko tak szybko, że nikt by nie zdążył zobaczyć, co właściwie było na talerzu. A teraz? Connor podszedł z przestrachem do mamy. Miała lekko otwarte, suche oczy. Chłopak patrzył na nią, osłupiały. Nie... nie teraz!                                                  -Mamo...? - głos mu drżał.
- Obudź się, proszę... nie żartuj tak! mamo... spójrz na mnie! Mamo!? - Connorowi napłynęły łzy do oczu.          - Obudź się! Nie możesz mnie zostawić! mamo! Błagam Cię.. błagam, błagam!! - złapał ją z rozgoryczoną siłą za rękę, ale ta ani drgnęła. Podeszła do niego rozedrgana dziewczyna, która usłyszała płacz. Spojrzała na leżącą bezwładnie Lindę. Zrozumiała. Poczuła nieprzyjemny ścisk w sercu.. podeszła do Connora i z całej siły go przytuliła. Ten, zastygły ze zdziwienia, strachu i rozlaczy, spojrzał na nią mokrymi  wręcz rozlanymi oczami. Chciał ją odepchnąć, ale...nie zrobił tego. Objął ją rękoma i zaczął płakać na cały dom. Dziewczyna pocałowała go w czubek głowy. Ledwo powstrzymywała łzy.. obydwoje poczuli nagły napływ bliskości..., która jak burza rozpętała się w rozpaczy momentu.

- przepraszam.. - powiedział oniemiały Connor. dziewczyna, zdziwiona i zdenerwowana lrzeprosinami za nic, jeszcze mocniej go ścisnęła, przywierając cała do niego. Spojrzała na roztrzęsionego chłopca z politowaniem. Stracił rodzinę. On.. nie chciał. Ona też. Nagle coś banalnego przypomniało się Connorowi. Przeciez musi się spytać, jak ona ma na imię.                                 
- A... j-jak masz na i-imię...? - spytał zachrypniętym głosem, odsuwając dziewczynę lekko. Ta spojrzała na niego niepewnie.                           
- Ja...? ja jestem Rose... a.. ty? - zapytała.                                                              
-Connor- odpowiedział cicho chłopak. Przez chwilę obydwoje siedzieli w ciszy. Minęło kilka minut nim Connor z płaczem pełnym boleści rzucił się Rose z powrotem na szyję.

Krwawy rycerzWhere stories live. Discover now