Rozdział 2 - druga szansa

12 2 0
                                    

Przez kolejne parę dni Connor był wyjątkowo bardzo zamknięty w sobie. Rose Zawsze była z nim, zawsze go pocieszała, i była godną jego kobietą. Zawsze chłopak ją widział, była wszędzie, gdzie on był. Nie widział jej twarzy tylko wtedy, gdy opuszczał dom na treningi rycerskie, lecz nie dlatego, że jej z nim już tam nie było, ale dlatego, że miała na twarzy przyłbicę.

Zawsze była u jego boku, a on u jej. Rose dążyła do celu, który wreszcie osiągnęła. Connor zaczął się uśmiechać.
Nie umiał się przy niej nie usmiechać - jak nie na twarzy, to wewnętrznie, w głebi serca. Po dłuższym czasie na swój widok zaczęli się oblewać rumieńcem. Ale niestety, po tym dłuższym czasie był też czas na wojnę. Wrogowie zaatakowali wcześniej niż podejrzewano. Wyznaczone oddziały szły na walkę. Na prawdziwą walkę. 

Rozłożono obóz, rycerze ostrzyli swe miecze, włócznie, oraz groty w strzałach. Wszyscy uszczelniali swe zbroję, czyścili je, polerowali. Po wielu godzinach, armia była gotowa.

Pomaszerowali zgodnym krokiem na pole bitewne. Przeciwnicy właśnie się zbliżali. Każda strona naparła z całej siły, napięła się, skupiła, poprawiła przyłbice, i zaczęła się walka. Connor nie spuszczał z oka łatwej do rozpoznania (ze względu na wzrost), Rose. Wszystko na razie było dobrze. Ale... nadeszła ta chwila...

Rose walczyła dzielnie, jednak natrafiła na tak zapalonego przeciwnika, że zapomniała o reszcie. Niestety, dziewczyna zbliżała się do dużej ściany krzaków i drzew, z których nie miałaby jak uciec. Nagle jakiś przeciwnik pobiegłwszy w stronę dziewczyny, wycelował w nią włócznią. Connor to zobaczył. Włócznia była długa i ciężka, wyrzucona dużym, mocnym i szerokim ruchem leciała wmiare długo. Rose już pogodziła się ze swym losem, przymykając oczy...niespodziewanie, zamiast włóczni, poczuła na sobie coś ciepłego. Dotknęła delikatnie, włożyła palec do buzi... poczuła...krew!? Ale ona nie ma rany...? Nagle ktoś ją podniósł, a ona wpadła w krzaki. Otarła poharataną od kolców twarz. Gdyby nie to, że jej się otworzyła w krzakach przyłbica, to by ją teraz nie bolało... ale... kogo to była krew? Dziewczyna podczołgała po cichu do skraju roślinności. Odsłoniła kilka liści, i... 

                                                                                        ROSE

Wyjrzałam wtedy delikatnie zza liści krzewu, i... zrozumiałam, że ten dzień zostanie najgorszym w moim życiu... Zobaczyłam bezwładnie leżące ciało Connora. Nie... Nie!!! Tak nie może być! Najpierw matka w pożarze, potem ojciec, a teraz on!? Nie..

- Connor!?... Błagam, otwórz oczy! Connor?... kochany...Nie możesz mi tego zrobić! Ja... ja Cię kocham! Jesteś jedynym, co mi zostało! Nie możesz mnie zostawić... Proszę... - zaczęłam płakać.. nie umiałam się opanować. Nie umiałam.

                                                                                          CONNOR'S POV

Zobaczyłem, jak włócznia leci w JEJ stronę. Bez panowania nad sobą pobiegłem. stanąłem przed nią, nie mogłem pozwolić, by jej coś się stało. Poczułem ogromny ból. Póki miałem siłę, rzuciłem Rose w krzaki. By jej nie znaleźli. A potem... potem... potem nagle stało się ciemno. Nie mogłem się poruszyć. Próbowałem otworzyć oczy, usiąść albo wstać, lecz... ciało odmawiało mi posłuszeństwa. usłyszałem cichy szelest obok mnie. A potem usłyszałem, bardzo cicho...

- Connor!?... Błagam, otwórz oczy! Connor?... kochany...Nie możesz mi tego zrobić.. Ja... ja Cię kocham! Jesteś jedynym, co mi zostało! Nie możesz mnie zostawić... Proszę...
- próbowałem powiedzieć, że nic mi nie jest, ale nie mogłem. Nagle jej słowa przestały do mnie docierać, były niezrozumiałe.. przestałem słyszeć... cokolwiek.

Obudziłem się w dziwnym miejscu. Pod stopami było miękko, dookoła było jasno, i błękitnie. Czułem coś ciężkiego na plecach, ale nie wiedziałem, co to. spojrzałem za siebie... Co!? osłupiałem. Miałem białe skrzydła. Spojrzałem pod nogi. Stałem na czymś miękkim, trochę lepkim, jak wata cukrowa. Chmury!? czy to znaczy, że ja... ja... nie żyję..!!? No nie... nie, nie! Rose mnie potrzebuje. Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Podskoczyłem z zaskoczenia. Spojrzałem za siebie. Jakiś... archanioł czy coś położył rękę na moim ramieniu.
Nie wiedziałem właściwie co się dzieje.

- Będzięsz mógł ją codziennie obserwować. - powiedział.

- c-co?.. mmm... - spytałem zdezorientowany. Aha, zrozumiałem, że chodzi o Rose.

- Ale... ja nie chcę jej tylko obserwować.- Wielka postać spojrzała na mnie ciężkim wzrokiem. Popłynęły mi łzy. Anioł, zdziwiony, zdjął mi rękę z ramienia. Był przyzwyczajony, że na słowa "będziesz mógł/mogła ją/go codziennie obserwować" każdy się uspokajał, tym bardziej że był archaniołem spokoju i delikatności, samym swoim głosem zazwyczaj uspokajał zmarłych.. A on...? On płacze? I to w dodatku w niebie? W niebie wszyscy są od razu szczęśliwi.. archanioł podszedł do drewnianych drzwi, niby prowadzących nigdzie, które był nie daleko. Przeszedł lrzez nie i... zniknął.

Mijały godziny. Connor uśmiechał się przez płacz na wspomnienie tych ostatnich słów, które usłyszał... Ja też Ciebie kocham, kochanie. Moja dzielna królewno. Najnardziej na świecie... nigdy Cię nie zapomnę, pomyślał. Nigdy. Nagle usłyszał, jak ktoś biegnie. Odwrócił się. Biegł do niego jakiś mężczyzna... Ta twarz... jakaś taka... znajoma? Ten pan wyglądał trochę jak... niee, nie możliwe! przecież... przecież!? Do niego biegł jego... ojciec. Ojciec Harry. Connor zerwał się na równe nogi, i po chwili utkwił w uścisku taty. Ale... gdzie mama? pewnie w piekle... ona nie była zbyt dobrą osobą po śmierci męża. Ale... nie mogłem jednak myśleć o tym, czego w tej chwili nie ma... ale Rose...

Przytulasy i rozmowy trwały długo. Zostały dopiero przerwane przez Anioł, który wrócił, wychodząc lrzez te same tajemnicze drzwi. Harry zostawił syna w spokoji, a Postać rozpoczęła przemowę. Powiedział Connorowi, że pomówił z jego Panem, i że Connor dostanie jeszcze jedną szansę. Jeszcze jedną sznsę... na życie.

Zanim zdążył cokolwiek z siebie wydusić, znalazł się na pustym polu bitwy. Jego rana na brzuchu powoli się goiła. Trawa... była wyższa niż wtedy, gdy była bitwa. Podszedł do najbliższego domu. Zapukał.

-Czego!? -usłyszał głos. Drzwi otworzyły się. Stanął w nich niski starzec.

-umm... przepraszam, że panu przeszkadzam... - zaczął - ale... mam jedno pytanie. Wie pan, który dzisiaj?-staruszek zmrużył oczy, i wreszcie odpowiedział.

-dzisiaj 30 maja, drogi panie. A teraz proszę mi nie zawracać głowy! - drzwi zatrzasnęły się. 30 maja!? gdy była bitwa, był 11 lutego... dużo czasu minęło. Poszedł drogą. Pamiętał ją dobrze. Minęło z pół godziny, kiedy zauważył wielki, stary zamek. Minął go czym prędzej, napotykając kilka zdziwionych i przerażonych spojrzeń. Po kolejnej godzinie, zobaczył znany sobie budynek, budyneczek. Powoli podszedł, po czym zapukał do drzwi.

- Kto to!? - ktoś krzyknął. Głos brzmiał jakby w nęce, strachu, tragedii... Pełen... smutku i niedowiary.. Connor już chyba wiedział kto to, serce mu się ścisnęło... z bólem postanowił wydusić z siebie parę słów.

- Przepraszam, czy drogi pan lub pani zna pewną dziewczynę o imieniu Rose? mieszkała w tym domu jeszcze 11 lutego...

-11 lutego...? - głos się kompletnie załamał, kolejne słowa były ledwo rozpoznawalne lrzez mocne drżenie.
-a to dziwnie się składa, bo akurat wtedy mi się życie rozwaliło, hehe. - Connorowi popłynęły łzy.

- Rose...? to naprawdę ty? - na te słowa drzwi się otworzyły. Dziewczyna uniosła z niedkwierzaniem wzrok, po czym wstrzymała oddech.

- Connor!? - chłopak z trudem pokiwał głową, nie był w stanie powiedzieć nic oprócz jednego, prędko rzuconego:

- tęskniłaś? - Rose rzuciła się na niego. Connora zatkało, gdy... złożyła mu ona na ustach mocny lecz i miękki pocałunek. Chwilę tkwił uradowany oraz osłupiały, aż wreszcie... go odwzajemnił. Dziewczynie popłynęły łzy najszczerszego szczęścia, zlewając się w szeroką rzekę ze łzami jej najjaśniejszej gwiazdy, jej zmartwychwstałego kochanka.

Krwawy rycerzWhere stories live. Discover now