Rozdział 17

187 16 10
                                    

Kolejne dni mijały nam dość spokojnie. Pojechaliśmy do kilku sklepów meblowych i udało nam się zgromadzić wszystko czego będziemy potrzebować. Na razie nie szukałem jeszcze mebli dla dziecka. Myślę, że minie jeszcze trochę czasu zanim się tym zajmę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że zdecydowałem się wskoczyć na głęboką wodę i spróbować związać się z Elijahem. Mój przyjaciel z niczym na mnie nie naciska. Właściwie nasza relacja wiele się nie zmieniła. Po tamtej nocy wróciłem do swojej sypialni i spędzałem w niej każdą noc. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło, a jednak coś uległo zmianie... Każdy poranek rozpoczynał delikatny pocałunek, a Elijah kiedy tylko miał sposobność przytulał mnie do siebie i dotykał mojego brzuszka. Lubiłem jego dotyk. Dawał mi to czego potrzebowałem.

Tego dnia Willem i Dominic pojechali z Clair'em do naszego nowego domu by zacząć malowanie. Farby zostały dostarczone niemal następnego dnia po złożeniu zamówienia, więc można było wziąć się do pracy. Szczerze mówiąc robiłem się coraz bardziej podekscytowany na samą myśl, że po raz pierwszy sam urządzam dom, który miał się stać moim azylem i teraz lepiej rozumiałem klientów nieustannie dzwoniących do rodziców z pytaniami jak idą postępy w pracy. Nie mogłem doczekać się już efektów i po cichu liczyłem, że dobrze wybrałem kolory i pozaznaczałem je na planach. Trochę niepokoiłem się, że chłopcy coś pomieszają, ale kategorycznie zabronili mi tam jechać żebym nie nawdychał się farby, co mogłoby zaszkodzić mi i dziecku. Zupełnie ich nie rozumiałem, przecież dzisiaj farby nie są mieszane z ołowiem, mają inne składy niż kiedyś, więc nic nie powinno się wydarzyć, ale nie chciałem z nimi dyskutować.

Dreptałem nerwowo w salonie i chyba coraz bardziej działałem na nerwy Benicie i moim przyjaciółkom, bo jak jeden mąż patrzyły na mnie jakbym co najmniej zzieleniał. W końcu tego nie wytrzymałem i stanąłem przed kanapą. Tupiąc nogą czekałem aż się odezwą, a kiedy żadna nie wypowiedziała słowa warknąłem:

-O co wam chodzi?

-O nic Oli - rozbawiona Aurora pierwsza zabrała głos. -Pomyślałyśmy z Geneviève, że przydałaby ci się nowa garderoba, ale Benita wspomniała, że są jakieś rzeczy po Gaspardzie. Patrząc na to jak zeszczuplałeś powinny teraz być na ciebie dobre. Chociaż musimy to najpierw przejrzeć, a skoro rozpiera cię dziś energia to żal z tego nie skorzystać.

-Wcale nie rozpiera mnie energia...

-Widać... Dreptasz tak od dobrych czterdziestu minut - dodała kąśliwie Geneviève.

-Przyniosłam karton, o który panienki prosiły. Poprzedni pan uwielbiał zakupy i jest tyle jeszcze nierozpakowanych rzeczy... - gospodyni postawiła ogromny karton na podłodze, po czym poszła po nożyczki, żeby go otworzyć.

Usiedliśmy wszyscy wokół pudła i powoli zaczęliśmy wyciągać poszczególne rzeczy. Gust Gasparda znacznie różnił się od mojego. Był zdecydowanie bardziej krzykliwy i kolorowy, a ja zdecydowanie wolałem bardziej klasyczne, stonowane rzeczy. Przy ostatnich zakupach moje przyjaciółki próbowały przemycić jakieś żywe kolory, ale niespecjalnie im to wychodziło. Musiały to przeboleć i zadowolić się faktem, że w ogóle chciałem uczestniczyć w tym zakupowym szaleństwie. Całą czwórką popatrzyliśmy na zgromadzone rzeczy i już wiedzieliśmy, że nie znajdziemy tam niczego co będę nosił. Perspektywa wydania pieniędzy na nowe ubrania też mnie nie cieszyła. Moje oszczędności topniały, a nie chciałem prosić rodziców by wspierali mnie finansowo. Wiedziałem też, że Elijah nie pozwoli mi pracować, a ja potrzebowałem nowych ciuchów. Może nie była to potrzeba nagląca, ale za jakiś czas mogę przestać się w to mieścić.

-A gdyby to sprzedać? - zaproponowała Aurora za co zgromiłem ją wzrokiem.

-Wydaje mi się, że pan Elijah nie miałby nic przeciwko temu - odezwała się Benita widząc, że słowa przyjaciółki są mi wybitnie nie w smak. -Pan zostawił je z myślą o Oliverze, ale sama widzę jak bardzo jesteście odmienni z panem Gaspardem.

Tylko mnie kochajWhere stories live. Discover now