Rozdział 26

226 9 18
                                    

Rok akademicki rozpoczął się na dobre czego dowodem była znaczna ilość młodzieży, która rozprzestrzeniła się po całym mieście. Z kawiarni i sklepów poznikały ogłoszenia o przyjęciu do pracy, w weekendy słychać było głośną muzykę z domów licznych bractw, które były naszym sąsiedztwem. Nie mogłem powiedzieć, że im nie zazdrościłem, bo to byłoby dużym niedopowiedzeniem. Chciałem uczestniczyć w tym życiu, być jego częścią, ale z drugiej strony mały człowiek, którego nosiłem pod sercem coraz bardziej stawał się moim całym światem. Wieczorami lubiłem leżeć w łóżku i miziać go przez brzuszek doskonale czując jego ruchy. Mój maleńki Colin niedługo będzie już z nami. Co prawda do końca roku zostały jeszcze niecałe trzy miesiące, ale to już bliżej niż dalej.

Byłem również podekscytowany wizytą naszych rodziców, których zaprosiliśmy do nas na Święto Dziękczynienia. Nie tylko dlatego, że to będą moje pierwsze takie święta tutaj, obchodów czwartego lipca zupełnie nie liczyłem, ale dlatego, że to będą nasze pierwsze święta razem i to jeszcze z rodzicami. Nie ukrywam, że stresowałem się spotkaniem z rodzicami Elijaha. Co prawda znałem ich od zawsze, ale dało się odczuć, że nie są zbyt szczęśliwi, że postanowiliśmy spróbować być razem. Z jednej strony wcale im się nie dziwiłem, ale było mi troszkę smutno... Zachowywali się jakbym związał się z nim umyślnie chcąc zapewnić mojemu dziecku ojca, skoro jego własny nie wiedział o jego istnieniu i dom zupełnie nie dbając, że mógłbym zranić ich syna. Doskonale ich rozumiałem, ich obawy... ale znali mnie od zawsze, przecież wiedzieli, że wcale taki nie jestem. Darzyłem Elijaha szczerym uczuciem i może nie było ono tak silne jakby chciał tego mój partner, ale skoro podjąłem decyzję o wspólnej przyszłości to zrobię wszystko by był szczęśliwy i spełniony.

Leżałem właśnie w łóżku i czułem jak Colin zaczyna się troszkę wiercić. Dziś dawał mi nieźle w kość przez cały dzień i po cichu liczyłem, że przed snem będzie już spokojniejszy, ale chyba udzielił mu się mój nastrój i to ani trochę nie napawało mnie optymizmem biorąc pod uwagę, że rodzice mają przyjechać za niecały tydzień. Powoli zaczynaliśmy planować z Benitą posiłki. Wiedziałem bowiem, że nasi rodzice są dość mocno przywiązani do kuchni francuskiej i chciałem by wszystko wypadło idealnie, a przynajmniej będę się starał by tak było. Miałem też cichą nadzieję, że rodzice Elijaha jednak spojrzą na mnie nieco bardziej przychylnie, bo jednak mieliśmy przecież w przyszłości tworzyć rodzinę.

-Nie śpisz jeszcze?

Nawet nie usłyszałem jak mój partner otwiera drzwi i podchodzi do łóżka tak bardzo byłem pochłonięty własnymi myślami. Uśmiechnąłem się do niego, pozwoliłem na delikatny, leniwy pocałunek i położyłem jego dłoń na brzuchu. To zaskakujące jak Colin uspokaja się kiedy Elijah jest obok. Teraz też nie było inaczej. Pogłaskał mnie po brzuszku, odsunął koszulkę i szepnął:

-Widzę, że mój synek też jeszcze nie śpi...

Rozczuliłem się... Jakaś samotna łza szczęścia spłynęła mi po policzku i nie mogłem uwierzyć, że to wszystko się dzieje. Po tym wszystkim co się w moim życiu wydarzyło w tym roku nagle zdałem sobie sprawę jak wielkie mam szczęście. Moi przyjaciele choć byli daleko to nadal znajdowali czas nie tylko na telefony, ale i na przyjazd tutaj. Elijah nie traktował Colina jak dziecko innego mężczyzny tylko kochał nas jakby to wszystko było jednak zaplanowane i działo się zgodnie z zamysłem, poznałem tutaj wspaniałych ludzi. Zakochałem się... Uświadomienie sobie tego, że zakochałem się w dwóch mężczyznach było dziwne, ale chyba potrzebowałem to sobie powiedzieć. Tak... Zakochałem się nie tylko w Elijahy, ponownie, ale i w Cole'u, choć z nim nie mogłem być. Każda z tych miłości była inna, ale były we mnie, to wiedziałem na pewno.

-Jak było w pracy? Ciężki dzień?

-Jak zawsze. Dziś udało nam się znaleźć dawcę dla jednej z naszych małych pacjentek.

Tylko mnie kochajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz