Zostań, proszę

178 15 31
                                    

[mega muzyka do słuchania w tle i zapraszam do czytania!]

Dzisiejsza noc nie należała do tych przyjemniejszych dla Theo. Dziewiętnastolatka dręczył koszmar i to nie po raz pierwszy.

Odkąd Liam uwolnił go spod ziemi miewa takie nieprzyjemne sny. Zdawałoby się, że w podziemiach musiało stać się coś gorszego niż wszyscy zakładaliśmy. Coś, przez co uczucia Theo zostały „odmrożone". A przynajmniej na początku tak było, bo z biegiem czasu oprócz snów ze swoją siostrą, zaczął śnić o swojej matce. Ale przecież nie ma wyrzutów sumienia z jej powodu. Co więc jest przyczyną tego dziwnego zjawiska? Sam Theodore nie potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Wielkimi krokami dochodziła szósta rano, co oznaczało, że za chwilę zadzwoni budzik chłopaka. Miał ustawiony alarm o tej godzinie niezmiennie odkąd dostał pracę w supermarkecie. Zarabiał tam wprawdzie marne grosze, ale w połączeniu z drugą, nocną robotą, wiązał koniec z końcem, a nawet często miał środki na zapewnianie sobie rozrywek w postaci nowego telewizora, czy jakiegoś towaru do zapalenia.

Po pomieszczeniu właśnie rozległ się donośny dźwięk budzika i obaj leżący wtedy w łóżku chłopcy zerwali się momentalnie. Nieprzyjemna muzyczka skutecznie ich rozbudziła.

- Po chuj ci ten budzik? – wychrypiał Liam, przecierając oczy ze zmęczenia. Był bardzo zły na zbyt wczesną pobudkę z racji, że była sobota. Czyli upragniony czas wolny, na który czekał od poniedziałku. Theo zmierzył go stalowym spojrzeniem i odparł:

- Idę do pracy, idioto.

Po czym wstał z łóżka.

Przez lustro stojące w pokoju młodszego dostrzegł, że nie ma na sobie ubrań i stoi całkiem nagi. A prawie udało mu się już zapomnieć, dlaczego obudził się u Liama, a nie u siebie.

Wziął szybko z komody majtki i parę skarpetek, nie pytając uprzednio o zgodę i tak wpół przytomnego blondyna. Zgarnął jeszcze w pośpiechu z podłogi swoje wczorajsze ubrania i ubrał wszystko równocześnie, szukając telefonu. Znalazł go na szafce nocnej, razem z portfelem. Odetchnął w duchu na wieść, że tym razem nie zgubił pod wpływem alkoholu tych rzeczy, co już mu się zdarzyło kiedyś.

Dunbar w tym czasie przeciągnął się i postanowił wrócić do przerwanego mu przez alarm snu. Brunet ostatni raz spojrzał na łóżko, lekko się uśmiechając na widok śpiącego już wilkołaka i wyszedł z pomieszczenia. Chimera znał od jakiegoś czasu układ wszystkich pomieszczeń w jego domu, a nawet miał dorobione własne klucze do mieszkania, mimo, że nie utrzymywał z Liamem jakiś głębszych więzi.

Ich relacje trudno nazwać nawet przyjacielską. Po prostu wypełniali samotność i pustkę swoim towarzystwem. A raczej Theo robił to dla Liama, bo w drugą stronę nie przynosiło to zamierzonych celów. Z jakiegoś jednak powodu starszy wciąż w tym tkwił.

Brunet wziął na szybko jakieś jedzenie z lodówki swojego kolegi, pożegnał się z jego mamą przygotowującą śniadanie dla swojego męża i wybiegł z domu. Zmianę rozpoczynał już o szóstej trzydzieści i jak zwykle to bywało idzie do roboty na ostatnią chwilę.

Zostało mu zaledwie dziesięć minut, dlatego jeszcze bardziej przyspieszył kroku. Ze skromnej posiadłości rodziny Dunbar do jego miejsca pracy jest kawałek drogi. Dystans ten mógłby pokonać na czas, gdyby jechał autem, jednak zmuszony był iść na pieszo, bo pojazd prawdopodobnie został pod klubem. A uda się do niego najwcześniej dopiero pod wieczór.

Zaczął biec, choć nadzieje na jego pojawienie się w czasie były bardzo znikome. Nie patrzył pod nogi, bo zajęty był obserwowaniem dziwnie znajomej kobiety, która przeszła obok niego z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Zmrużył oczy, próbując rozpoznać tą osobę i w rezultacie swojego zamyślenia, wdepnął w kałużę, która pochlapała mu buty i nogawki spodni. Wysyczał krótką wiązankę przekleństw, bo ubrany był w strój pracownika.

voyage per gènesHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin