To tylko sen

69 7 12
                                    

Ciemność. Bezwzględna ciemność. Żaden promień słońca, żaden błysk światła tu nie zagościł. Jednie ta czarna, ciągnąca się w nieskończoność próżnia, przypominająca... właśnie, co?

Spytał Theo, wstając powoli z podłogi, o której kolorze oraz teksturze mógł jedynie snuć domysły. Otrzepał ubrania mimo, że nie miał za bardzo z czego. Musiał po prostu zająć czymś swoje ręce. Starał się nasłuchiwać czegoś, jakiejś wskazówki, która powiedziałaby mu gdzie się znajduje, jednak bez skutku.

Nie mając innego wyjścia, wyruszył przed siebie. Bał się. Bardzo się bał. Ale przecież tego nie pokaże. Od tak dawna ukrywa swoje emocje przed innymi, że zaczyna to robić również przed sobą. Zniecierpliwienie nad nim górowało, gdy nadal nic nie dostrzegał. Czuł jakby wcale się nie poruszał mimo że cały czas to robił. To ciemność sprawiała odwrotną iluzję.

Niespodziewanie głucha cisza została przerwana przez niskie dźwięki wydobywające się gdzieś znad przeciwka. Theo przyspieszył kroku. Na swoje nieszczęście. Z ciemności wyłoniła się sylwetka. W miarę zbliżania się do niej, optycznie się powiększała. Z niskich dźwięków ukształtował się głos, który przerażał chłopaka, niezależnie od tego co mówił. Głos jego szefa.

Cały drżąc, szedł dalej, starając się nie zatrzymywać ani nie patrzeć w jego stronę.

„Gdzie idziesz?!" „Jeszcze z tobą nie skończyłem!"

Zamknij się. Zamknij się. Zamknij się. Powtarzał Theo z zaciśniętymi zębami, biegnąc przed siebie. Nie mógł dłużej znieść tego ohydnego głosu, więc zatknął uszy dłońmi, nie zwalniając chociażby na sekundę. Przysiągł sobie, że już nigdy się nie zatrzyma.

W końcu zmęczenie wzięło nad nim górę i musiał złamać swoją przysięgę. Stanął, oparł ręce o kolana i ciężko dysząc, starał się uspokoić.

To się nie dzieje naprawdę. Tylko w mojej głowie. Jestem tylko w swojej głowie. Nic mi się nie stanie. To tylko głupi sen.

Wymawiał te zdania jakby były dla niego jakąś mantrą i miały zaraz oczyścić jego umysł ze strasznych myśli.

Skoro to tylko zły sen, mogę chyba iść dalej. Nic mi się przecież nie stanie.

W końcu zdecydował się kontynuować swoją podróż. Wyruszył dalej wgłąb tajemniczej czerni.

Szedł. Szedł. A końca nie widział choćby kątem oka. Odgłos powolnego czołgania się nieznanej kreatury po podłodze nie zrobił na nim aż takiego wielkiego wrażenia. Spodziewał się już naprawdę wszystkiego.

Gdy jednak poczuł uścisk dłoni na swojej nodze, zmroziło go od góry do dołu.

- Co do-

- Theooo. - Wnikliwy szept damskiego głosu uświadomił od razu chłopakowi, z kim ma do czynienia.

- Tara, ja-

- Musisz zapłacić...

- Ale ja nie m-mam przy sobie pieniędzy. - Próbował się ratować.

- Zapłacić, za to co mi zrobiłeś! - warknęła.

Jak na znak, Theo zaczął się wyszarpywać. Tara zawzięcie trzymała go za nogę ale w końcu to on uzyskał przewagę. Zerwał się do biegu zanim jego siostra zdążyła wstać z podłogi. Nie liczyło się dla niego nic innego oprócz ucieczki. Adrenalina jaką miał w sobie nie pozwalała mu odczuć zmęczenia i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy z daleka wyłoniła się grupka ludzi.

- Co tym razem? - jęknął.

Już znając zasady, po prostu poszedł w ich stronę. Bo co innego miał zrobić? Z biegiem czasu zaczął rozpoznawać twarze tych osób. Scott, Stiles, Malia, Lydia, Kira, Derek i... Liam. Żołądek podszedł mu do gardła.

voyage per gènesWhere stories live. Discover now