Chyba umieram. Ale to dobrze. cz. 1

80 9 10
                                    

Usłyszał coś. Jakiś ruch. Tuż za jego plecami.

Zamarł. Łzy momentalnie przestały mu lecieć, zastąpione przez niepokój i strach. Powoli odwrócił głowę. Błąd, którego prędko pożałował. Poczuł jak szybkim ruchem zostaje wbita w jego szyję strzykawkę. Nie byle jaka zresztą. Obraz przed oczami zaczął mu się rozmazywać a on sam zrobił się strasznie senny. Zdążył tylko wyszeptać krótkie „mamo?" po czym osunął się ze zmęczenia i zasnął.

Rosaline uśmiechnęła się od ucha do ucha. Jej plan działał jak należy.

***

Przytargała go do jakichś starych magazynów. Wokół nie było żadnej żywej duszy. Pomieszczenie przyćmiewał półmrok i widać był zaledwie lampę, stojącą przy krześle. Wygląd tego miejsca mniej więcej zgadzał się z opisem Scotta i bynajmniej nie była to dobra wiadomość.

Stanęła z boku, opierając się dumnie o ścianę i przyglądając się swojemu synowi. Czekała, aż się ocknie. Lek usypiający nie powinien działać tak długo.

- Kiedy on się w końcu obudzi?

Od ostatniej godziny tylko to powtarzała.

- Theo obudź się!

Chłopak lekko poruszył powiekami. W końcu się wybudzał. Gdy otworzył oczy, od razu poczuł, że jest przywiązany. Szarpnął z całych sił rękoma, co nie uszło uwadze mamy.

- No nareszcie! - krzyknęła.

Znalazła się przy nim. Wyciągnęła rękę i ujęła go za brodę.

- Mój syn. - westchnęła z przejęciem. - Mój kochany syn. Ile to minęło?

Zbierał się w sobie by nie odwrócić głowy. Miał ochotę to zrobić, gdy tylko patrzył w jej pełne obłędu i wymuszonej troski spojrzenie

- Wypuść mnie! - wywarczał.

Westchnęła zawiedziona i odeszła gdzieś w głąb pokoju.

- Liczyłam na cieplejsze powitanie.

Wiele słów cisnęło mu się na usta, ale postanowił nie dawać się sprowokować.

- To się przeliczyłaś.

Kolejne westchnięcie.

- Po prostu mnie wypuść.

Wróciła do niego.

- Miałam zamiar cię już nigdy nie wypuścić. - Mówiła, ostrząc nóż, który trzymała w ręce. - Ale gdzie by była w tym zabawa?

- Więc, co zamierzasz teraz? - spojrzał zaniepokojony na nóż.

- Wypuszczę cię. I sprawie, że sam do mnie wrócisz. Dobrowolnie.

Martwiło go z jakim przekonaniem to mówiła. I bawiło to jak bardzo się myliła. To byłaby ostatnia rzecz jaką by kiedykolwiek zrobił.

- Mi pasuję.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę.

Machnęła nożem, prawie przecinając mu ręce i nogi, po czym więzły swobodnie upadły na podłogę. Wstał i spojrzał na nią podejrzliwie. Jakby się bał, że zaraz na niego skoczy bez ostrzeżenia, po czym po prostu odszedł. Nie powstrzymała go. To do niej niepodobne. Gdy zaczerpnął świeżego powietrza i ochłonął, dotarło do niego co się właśnie wydarzyło. Jego mama go znalazła. I nawet porwała. Nie jest tu już bezpieczny.

Z myślą, że powinien stąd jak najszybciej wyjechać, przebył drogę do domu. Chyba za dużo wymagał od świata, kiedy myślał, że wróci bez niczyjego towarzystwa.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 27, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

voyage per gènesWhere stories live. Discover now