6

190 15 6
                                    

Tego dnia pogoda rozpieściła mieszkańców Monachium. Deszcz, który lał przez ostatnie dwa dni, w końcu ustąpił i znowu mogliśmy cieszyć się ciepłym, majowym słońcem. Nie byłam więc zaskoczona, że kiedy skierowałam się ku drzwiom redakcji, by opuścić budynek na zasłużoną przerwę, praktycznie się one nie zamykały przez ilość osób, która wpadła na podobny pomysł.

Oparłam się plecami o pomarańczową ścianę za mną, przeklinając w duchu to, że wzięłam tak dużą torebkę. Znalezienie w niej okularów przeciwsłonecznych wydawało się celem nie do osiągnięcia, a wolałam powitać rażące promienie z uśmiechem na ustach, a nie grymasem, bo oczy mi wypala. Starałam się zachować względną powagę, by mijające mnie grupki pracowników nie wyczuły ode mnie frustracji. A byłam pewna, że by wyczuły - praca tutaj powoli uczyła tego nawet i mnie.

— Zachowujesz się jak debil, Noah. Tyle ci powiem. 

Od razu się spięłam i wyczuliłam wszystkie zmysły. Kątem oka spojrzałam w kierunku windy, z której właśnie wyszła Amalie, wściekła jak osa. Nawet nie zwróciła uwagi na kilka krzywych spojrzeń od przechodzących współpracowników. 

Nie mogłam powstrzymać nonszalanckiego uśmiechu, który pełzł na moje usta. Czyżby para idealna miała gorszy dzień?

— Przychodzisz tu ze mną jutro i nie chcę słyszeć żadnych wymówek. A spróbuj tylko znowu zacząć temat o tej...

Urwała, kiedy zauważyła, że jej się przyglądam. Swoją postawą przypominała mi trochę Reginę George z Wrednych Dziewczyn, tylko z ciemnymi włosami i nieco lepszymi ubraniami. Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałabym z policzkiem przylepionym do szarych płytek. Na całe szczęście, dziewczyna nie posiadła jeszcze tej umiejętności, więc pełna życia i dobrego humoru machnęłam jej przelotnie, ruszając w stronę drzwi z okularami w dłoni.

Heidi, na zwycięski gest poczekaj, aż znikniesz z jej pola widzenia. 

Mentalnie przybiłam sobie piątkę za to, że zdecydowałam się dzisiaj na sukienkę - sekundę po przekroczeniu progu budynku otuliło mnie przyjemne ciepło, za którym zdążyłam się stęsknić w klimatyzowanym pomieszczeniu. Niemalże w podskokach ruszyłam w kierunku usytuowanej niedaleko ławki, na której dostrzegłam Milę, rozglądającą się po opuszczającym redakcję tłumie. Pomachałam jej żwawo. 

— Nie było cappuccino, więc wzięłam ci zieloną herbatę. — podała mi biały kubek, kiedy w końcu do niej doszłam. Uśmiechnęłam się błogo, rzucając szybkie dzięki i wzięłam go do ręki.

— Nie uwierzysz, nasza ulubiona para zakochanych ma jakiś kryzys. — czy byłam plotkarą? Cholera no, byłam. Nie raz dostawałam za to od niej reprymendy i wykłady z kategorii "ale co cię życie innych ludzi obchodzi?", ale chyba już się przyzwyczaiła, bo dawno ich nie słyszałam. — Noah chyba nie chce przyjść na bankiet, bo...

— Heidi, w dupie mam tego barana. — przerwała mi w połowie zdania. Uniosłam brew. — Opowiadaj mi lepiej o twojej osobie towarzyszącej, bo zaraz minie ci przerwa, a ja znowu zostanę bez informacji. 

Po rozmowie z Andreasem (która, o dziwo, trwała dłużej niż się spodziewałam - z każdą minutą atmosfera robiła się coraz lepsza i rozmowy o byle czym przychodziły naturalnie) stwierdziłam, że potrzymam ją trochę w niepewności. Zamiast prosto z mostu napisać jej, że na imprezę zabieram mistrza olimpijskiego, a nie byle gościa z Tindera, powiedziałam jedynie, że to nie jest rozmowa na telefon, i jeśli postawi mi dzisiaj cappuccino, może coś jej powiem.

— Jaka niecierpliwa... — delikatnie wbiłam jej łokieć w żebra. — Dobra, masz trzy szanse, żeby zgadnąć, co to za facet.

Przystanęła. — Żartujesz sobie ze mnie? 

set them up » andreas wellingerWhere stories live. Discover now