8

165 12 14
                                    

Po stokroć wolałabym pójść do Louise na przysłowiowy dywanik i spowiadać się z mojej relacji z Andreasem niż spędzić z nim chociaż minutę więcej na tych cholernych zakupach. 

— Ta też odpada. Jest beznadziejna.

Nawet nie próbowałam już powstrzymywać sfrustrowanego jęku, który kłębił się we mnie od dobrej godziny. Ryknęłam na całą przymierzalnię niczym rasowy ogr, pewna tego, że przebiłabym nawet Shreka. 

— Andreas, to zwykła biała koszula. Co może być w niej beznadziejne, ilość guzików? 

Od klimatyzacji zaczynało robić mi się zimno, byłam głodna i bolały mnie nogi. Byłam gotowa zabrać z wieszaka pierwszą lepszą koszulę w jego rozmiarze, zapłacić za nią z własnych pieniędzy i wybiec z tej przeklętej galerii, ciągnąc go za sobą i grożąc, że albo się dostosuje, albo żadne z nas nigdzie się jutro nie wybiera.

Co było dosyć absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze wczoraj naprawdę nie zamierzałam nigdzie iść.

Widziałam, jak granatowy materiał zasłony marszczy się pod uściskiem jego dłoni. Sekundę później wyłoniła się zza niej blond czupryna, piorunująca mnie wzrokiem, a w ślad za nią reszta ciała chłopaka. Oparł ręce na biodrach i gdyby nie fakt, że byłabym w stanie go zamordować zostawionym przez kogoś wieszakiem, uznałabym, że wygląda w tej pozie nieco komicznie.

— No przepraszam, że nie każdy ma szczęście znaleźć swoją kreacje w pierwszym napotkanym sklepie. 

— Z twoimi wymaganiami na próżno szukać czegokolwiek w sieciówkach - dzwoń do projektanta, uszyje ci koszulę marzeń. 

— Mogę prosić chociaż o odrobinę cierpliwości?

— Jej resztki zostawiłam w Zarze, więc nie. Nie możesz.

Przewrócił oczami i znowu zasłonił kotarę. 

Miał rację co do tego, że mi się poszczęściło - byłam przerażona tym, że nie uda mi się znaleźć niczego odpowiedniego. Oczami wyobraźni widziałam, jak wracam do domu naburmuszona jak dziecko i wyrzucam wszystko z szafy, później stwierdzam, że naprawdę nie mam w co się ubrać, odwołuję to wszystko w cholerę i zamykam się na weekend w mieszkaniu.

Na szczęście (lub nie - to się jeszcze okaże), tak się nie stało. Poszukiwanie sukienki idealnej zajęło mi może siedem minut - trzy na przejście od głównego wejścia do pierwszej sklepowej witryny, na której włożyli ją na manekina, dwie na poszukiwanie rozmiaru i kolejne dwie na ekspresowe przymierzanie jej. Czarna, prosta, z odpowiednio wymierzonym rozcięciem na lewej nodze i cienkimi ramiączkami. Przykładając kartę płatniczą do terminala, miałam ochotę zacząć piszczeć ze szczęścia. Takiego outfitu nie da się spieprzyć.

Całe życie myślałam, że faceci nie znają takiego pojęcia jak "beznadziejna biała koszula". No przecież błagam, większość z nich wygląda identycznie i dopóki rękawy nie są za długie lub za krótkie, można brać ją w ciemno i mieć wszystko gdzieś.

Cóż, Andreas wyprowadził mnie z tego jakże błędnego przekonania. W jego przypadku koszula mogła być jeszcze w nieodpowiednim kolorze (wymamrotał coś pod nosem, kiedy zapytałam, czy ma domu całą paletę różnych odcieni białego), za długa (to zapaliło mi nad głową czerwoną lampkę, bo to, że zwracał uwagę na jej długość, mogło wskazywać na fakt, że nie zamierza chować jej w spodnie) albo w ogóle jakaś dziwna, co skomentowałam mimowolnym:

— Ty sam jesteś jakiś dziwny.

— Dobra, wiesz co? — dołączył do stojącej przed przymierzalnią mnie, trzymając pięć wieszaków na środkowym palcu. Wolną ręką odgarnął włosy z czoła. — Chodźmy już stąd. 

Gdy mnie wyprzedził, uniosłam ręce wysoko, zamknęłam oczy i zupełnie nie zwracając uwagi na mijającego mnie mężczyznę w średnim wieku, zaśpiewałam cicho: 

Alleluja, alleluja...

— A spróbuj mi tylko jutro powiedzieć, że mogłem ubrać się lepiej, to narobię ci tam takiej siary, że złapiesz się za głowę.

— Zapamiętam. —  podążając za nim jak cień, potarłam ramiona, pokryte gęsią skórką. Widziałam, że sam był nieco wkurzony, że niczego nie udało się mu znaleźć, ale nie mogłam powstrzymać się od złośliwego komentarza. — Ale wiesz, że jeżeli ubierzesz się jak frajer, to tylko jedna osoba z naszej dwójki skończy ze zniszczoną reputacją? To na ciebie będą się gapić, nie na mnie. 

Odwiesił koszule na stojak umieszczony przy wejściu do przymierzalni.

— Na ciebie nie da się nie gapić. 

Ruszył dalej lekkim krokiem, ja natomiast przystanęłam, zupełnie zbita z tropu. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, dokuczając mu. Ba, nawet gdybym nie miała żadnych złośliwych zamiarów, taki komplement był dosyć nieoczekiwany. 

Przez kolejne parę sekund dalej stałam w tym samym miejscu. Po chwili opamiętałam się i przyspieszonym krokiem ruszyłam za Andreasem. Spojrzał na mnie przez ramię i parsknął śmiechem, przez co na moje poliki wpełzł rumieniec, który starałam się zatrzymać. 

— Już przetworzyłaś komplement? Bałem się, że będziesz tam stała do jutra.

Miał szczęście, że obok nie było żadnych wieszaków, w które mogłam go wepchnąć. 

Zwinnie podsunęłam prawą stopę pod jego lewą nogę. Przez chwilę wymachiwał rękami, starając się odzyskać równowagę. Uśmiechnęłam się pod nosem.

— Palant. 



gdyby rozdawali nagrody za najdłuższe przerwy w pisaniu, mogłabym powalczyć o pierwsze miejsce

żyję, ledwo ale żyję XD 

jeżeli kogoś interesuje moja długa nieobecność: od sierpnia staram się znaleźć zajawkę do pisania, którą gdzieś zgubiłam, a teraz jeszcze zaczęłam studia, więc czasu na wszystko inne oprócz nauki i pisania prac mam mało :'-) 

no ale tak. jakoś wracam

ten rozdział to w ogóle taka "zapchajdziura", ale takie też są potrzebne, ale dwa następne będą już ciekawsze - będzie dużo śmiechu, to obiecuję. 

co u was? 




set them up » andreas wellingerWhere stories live. Discover now