3

225 17 3
                                    

— Dziękuję. — odparłam z wymuszonym uśmiechem w stronę kelnerki, kiedy ta przyniosła mi zamówiony wcześniej sok pomarańczowy. Zignorowałam jej krzywe spojrzenie, bo tak, zdawałam sobie sprawę, że jako jedyna dorosła w tym pubie nie zamówiłam niczego z procentami, ale nie zamierzałam paplać głupot na pierwszym spotkaniu. Nie miałam mocnej głowy, więc obawiałam się, że nawet piwo nie pomogłoby mi zachować klasy. 

Potencjalny kandydat odezwał się jeszcze tego samego wieczora, którego założyłam konto na tym całym Tinderze. Siedziałyśmy z Milą na jej kanapie i przeglądałyśmy chłopów jak katalogi z IKEI. Ten za brzydki, ten wygląda jak zboczeniec, temu źle patrzy z oczu, a ten wstawił na profilowe zdjęcie Camerona Dallasa, zapewne z ogromną nadzieją, że nikt się nie zorientuje. Ale po pewnym czasie natrafił się jeden, którego przyjemny wygląd i imię żywcem wyjęte z greckiej mitologii (gość nazywał się Ares, no przysięgam!) przekonało nas do tego, żeby chwytać się tej szansy. 

Nie pisaliśmy dużo. Zawsze miałam tak, że najpierw wolałam dokładnie przejrzeć drugą osobę, zanim sama się otworzę, tym bardziej, jeżeli chodziło o zupełnie obcych ludzi. Sama zaproponowałam jak najszybsze spotkanie, żeby nie przejechać się na fałszywym pierwszym wrażeniu zrobionym w internecie i żeby, w razie czego, mieć szans znaleźć innego szczęśliwca. 

Więc siedziałam przy stoliku praktycznie na samym końcu lokalu, ubrana w sukienkę, której nie pamiętam nawet, żebym kiedykolwiek nosiła. Wybawca spóźniał się już parę minut, więc wzięłam dużego łyka, próbując odrzucić od siebie zniechęcające myśli. Telefon leżący na blacie zawibrował, a na jego ekranie wyświetliła się wiadomość od Mili.

Zdawaj relację jak najszybciej! Nie wiem, wyjdź do kibla i do mnie zadzwoń, czy coś. 

Uśmiechnęłam się pod nosem. Wystukałam krótkie OK i zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę powinnam docenić fakt, że nie przyjechała tu ze mną i nie zajęła miejsca dwa stoliki dalej, podglądając nas przez wycięte w gazecie dziury na oczy. Chociaż to się jej należy. 

— Heidi? — usłyszałam nad sobą. Momentalnie odłożyłam komórkę z powrotem na blat i zadarłam głowę, by spojrzeć na przybysza. 

Wiedzcie jedno. Zawsze starałam się zachowywać jak cywilizowana kobieta, nie lecieć wyłącznie na wygląd i, zanim dałam sercu pozwolenie na emocjonalne angażowanie się, przeprowadzałam test podobny do quizów z BuzzFeed'a, żeby zobaczyć, czy nasze osobowości się nie kłócą i czy oprócz ładnej buźki, oferuje również duszę rozmówcy. 

Ale na Boga, gdyby ten okazał się debilem, byłabym w stanie nawet zakleić mu usta, żeby nie psuł efektu. Rodzice wiedzieli, jak chłopa nazwać, żeby w przyszłości było to adekwatne do wyglądu. 

Ciemne włosy postawione na żel czy inną piankę, delikatny zarost, okrywający zarysowaną żuchwę, brązowe oczy pełne głębi, kształtne usta, a do tego wyrobione ciało, uwydatniane przez dopasowane ciuchy. 

Znacie to uczucie, kiedy zamawiacie coś online, a produkt jest jeszcze lepszy, niż się spodziewaliście? To była dokładnie ta sama sytuacja. 

— Tak, tak. — odparłam z lekka zawstydzona, zdając sobie sprawę, że z odpowiedzią zwlekałam nieco za długo. — Cześć. 

Wstałam, by uścisnąć mu dłoń, którą ten ucałował. Zagryzłam wnętrze policzka, starając się z całych sił nie wyjść na podjaraną nastolatkę, którą gdzieś tam w środku dalej chyba byłam. W międzyczasie dołączyła do nas ta sama kelnerka, która wzrokiem osądziła mnie o zabieranie napojów niepełnoletnim. Tym razem się przysłużyła, bo miałam wrażenie, że uratowała nas od tej niezręcznej chwili ciszy, na którą się jest skazanym przy pierwszym spotkaniu. Ares podziękował i grzecznie odmówił zamówienia czegokolwiek. Może abstynent? 

set them up » andreas wellingerWhere stories live. Discover now