W imię miłości

109 10 2
                                    

¤ atticess 2021
¤ battle tendency alternative ending

W imię czego ginąć, jeśli nie w imię miłości?

Joseph gotów był umrzeć. Podróż, która zaczęła się prostym zadaniem, początkowo całkiem zabawna i beztroska, zamieniła się w grę na śmierć i życie. Przestało być zabawnie gdy obrączki śmierci ściskały jego serce i krtań zbyt boleśnie i dosłownie każdego dnia. Nie czuł się także bezpieczny gdy polała się pierwsza krew i zginęły niewinne ofiary. Zaczął nawet tracić nadzieję kiedy został sam na polu walki. A spadając w myśliwcu i żegnając najbliższych, już wiedział, że nie zdoła przeżyć, a jednak nie zawahał się ani chwili. Gdzieś tam nadal była jego babcia, która zasługiwała na resztę życia w spokoju i bezpieczeństwie. Wujek, który wystarczająco dużo wycierpiał. Mistrzyni, przygotowująca go do tego i pamięć Cezara, który jeszcze za życia uświadomił mu powagę sytuacji. Dla tych wszystkich ludzi mógł iść na spotkanie ze Śmiercią i tylko zbieg okoliczności sprawił, że Ona pomyliła adresy. Albo druga szansa od Losu czy może jakaś nagroda.

Cezar także nie przyzwyczajał się zanadto do życia. Dorastał z jednym celem i już wtedy wiedział, że dumnie polegnie w walce. Dziedzictwo i miłość do rodziny kazały mu wyruszyć na samotną walkę, niesprawiedliwą, a jednak tak wyrównaną. Niesiony na rękach wszystkich tych, za których walczył, doszedł niemal do samego końca i umożliwił dalszą odsiecz następnym. Jak bohater, którym nie poczuł się nawet przez sekundę, z uczciwym przeciwnikiem równie uczciwie poległ.

Ze sobą niósł tylko jedną myśl, tak silnie podnoszącą go na duchu, że to zmęczone serce jeszcze chwilę dłużej zabiło w młodej piersi. Marzył aby oddać hołd tym, którzy zginęli za niego, tym, którzy go kochali i sam zginąć za swojego przyjaciela.

Kolejny raz Śmierć zgubiła karteczkę z datą i godziną spotkania, a może została we Włoszech, przerażona chłodem Szwajcarii - i zwolniła Cezara ze swej służby na trochę dłużej, jakby w prezencie zostawiając kilka lat, dekad, a może miesięcy dla niego.

Budynek należący do fundacji trząsł się w posadach od biegu lekarzy i pielęgniarek. Jedne z pierwszych tak poważnych zabiegów w jej murach nie mogły dotyczyć nikogo innego jak bohaterów. Dwie osobne sale, dziesiątki specjalistów i wszystko najlepszej jakości było jak ofiara dziękczynna dla Śmierci za jej hojny prezent. Dopóki nie powiedziała ostatniego słowa, wszyscy wciąż byli na Jej łasce.

Suzie Q. chciałaby powiedzieć, że zachowała stalowe nerwy, ale przyglądając się akcji ratunkowej dotyczącej wychowanka jej pani, niemal sama nie potrzebowała pomocy. Słyszała dochodzące ją zewsząd pocieszania gdy tylko próbowała wedrzeć się na salę; to tylko połowa przedramienia, wszystko będzie dobrze, Joestar to nie pierwszy pacjent. Nie potrafiła wymazać z pamięci bólu osoby, która dosłownie walczyła z bogiem. Łączenie nerwów ciągnęło się godzinami, a jedyne co Suzie zapamiętała, to ciągłe informacje o wybudzającym się i tracącym przytomność z bólu Josephie.

Spotykając go w końcu pogrążonego we śnie i zmęczonego, uklękła przy jego łóżku, a na drugiej, poranionej dłoni złożyła dziękczynny pocałunek, w nadziei, że on nie skończy jak inni zapomnieni bohaterowie. Czule opatrzyła jego pozostałe drobne rany, nie dopuszczając do tego sanitariuszy, a każde zadrapanie traktowała jak relikt, jak pamiątkę po czymś niezwykłym i niesamowitym.

Lisa Lisa nie była tak cierpliwa jak jej wychowanka. Eskortowała Cezara odkąd było to możliwe, z kilkudniowym opóźnieniem spowodowanym dotrzymywaniem towarzystwa Josephowi. Od razu wpadła na salę, legitymując się swoim nazwiskiem i wspominając od czasu do czasu jakąś zazanajomioną z Joestarami osobę. Jak strażniczka czuwała nad nim, przeżywając każdy nierównomierny oddech niczym ten ostatni i nikogo więcej nie dopuszczała do siebie. Pod osłoną nocy szeptała tylko dziękczynne włoskie modlitwy, choć sama nie wiedziała, komu je dedykuje.

One Shoty✨ CaeJoseWhere stories live. Discover now