Długa droga w dół

142 13 0
                                    

¤ atticess 2021
¤ setting after battle tendency; angst
¤ songfic: happysad - długa droga w dół

- Odezwij się - poprosił, wpatrując się w ścianę jak w wielki ekran. - Odezwij się, do cholery.

Nawet po tak ciepłym dniu zapadał zimny wieczór. Na końcu ulicy Joseph był sam, bo coś mówiło mu, że tylko w takich warunkach usłyszy głos, jaki odbijał mu się echem w myślach. Ulica milczała, a on czekał by dostać chociaż chwilę na uspokojenie myśli.

- Może już zwariowałem? - mruknął sam do siebie. Wcale nie zdziwiłoby go to. Po takich przejściach każdy miałby prawo stracić zmysły.

Specjalnie jakiś czas temu wziął samolot do Szwajcarii, skąd pragnął dostać się drogą wzdłuż Alp do Wenecji. Odkąd tylko obudził się po walce, nie przespał ani jednej nocy spokojnie. Każdy sen sprowadzał się ostatecznie do jednego: miejsca, gdzie napotykał murowaną ścianę i tam myślami spotykał Cezara. Czasami nawet udawało mu się nawiązać krótką rozmowę, tak jakby Zeppeli komentował to, co w danym czasie Josepha stresowało, ekscytowało, przerażało. Gdy dostał się do Szwajcarii, Cezar we śnie milczał, a jednak z tak samo wielką siłą przyciągał do siebie. Jakby krzyczał: "znajdź mnie", bo jeszcze nie wszystko zostało zamknięte.

Tak właśnie postanowił zrobić. Znaleźć Cezara, chociaż jakiś jego ślad. Może po prostu przypomnieć sobie, że te kilka tygodni we Włoszech wydarzyło się naprawdę, a nie tylko w jego głowie. Suzie Q. powiedział, że musi przeprowadzić pewne sprawy majątkowe i tak właśnie najprościej było się wydostać z Ameryki. Przeczekał już wojnę, napięcie powojenne i w trakcie zimnej wojny nie mógł czekać dłużej. Cezar w jego sercu błagał o pamięć.

W swojej głowie widział go tak często, choć nie spotykał i za dnia nie wspominał. Otwarcie był to temat tabu, tak wrażliwy, że lepiej jeszcze do niego nie wracać. Natomiast sam przed sobą, stając codziennie przed lustrem, przyznawał się, że jedyne czego pragnie, to jeszcze raz spotkać Cezara.

Jeszcze raz spojrzeć mu w oczy i podziwiać tą poskromioną dzikość. Jeszcze raz przyjaźnie poklepać go po barkach po skończonym treningu. Jeszcze raz otrzeć mu z czoła pot i strużkę krwi ze skroni, czoła czy ust. Przyciągnąć go do siebie za kurtkę albo poranioną dłoń. Zwilżyć rozgrzaną skórę i ściągnąć przemoczone ubrania. Posmakować cynicznego i ostrego języka. Poddać się pewności i stanowczości dotyku. Poczuć na nowo, znajomo.

Jeśli Joseph nie budził się z myślą o Cezarze, to zasypiał z nim. Jeśli z jego wspomnieniem - to tak pięknym, szczerym, zakrytym tylko do połowy.

Wołał czasem jego imię. Cicha modlitwa, wydobywająca się z jego ust, była wciąż tylko rozmową z dobrym przyjacielem, więc może dlatego Cezar zwykł mu odpowiadać we śnie. Czasami Joseph nie chciał się obudzić, bo wiedział, że tylko tam mogą się spotkać.

Powtarzał te wspomnienia jak mantrę i trzymał się ich jak talizmanu, by przypadkiem nie zapomnieć wyglądu zmęczonego i szczęśliwego, gdy wstawał po świcie by po cichu zakładać buty i rękawice. Jak skupiał się na walce i w jaki sposób okazywał uczucia. Jak brzmiał jego włoski akcent i roznosił się jego głos. Jaka w dotyku była jego wrażliwa skóra i jak drżał z podniecenia. Jak spoglądał spod zmrużonych powiek, mrużył oczy w słońcu i śmiechu, jak przerażenie odbijało się w nich w pełnej krasie, jak dumnie patrzył przed siebie w każdej walce.

Joseph przypominał to sobie często, bo śmiertelnie bał się, że jednego dnia nie będzie już pamiętał.

Włochy pachniały jak on. Gorącym jedzeniem, tylko jakoś mniej aromatycznym i rozproszonym w powietrzu. Półwytrawnym winem, ale przerzutym, przetrawionym i gorzko cierpkim na języku. Wyrobami kosmetycznymi, tyle że sztucznymi i chemicznymi. Ziemią, jednak nie ciałem. Włochy pachniały zupełnie inaczej niż Joseph je sobie zapamiętał.

Szyldy rzucały się w oczy, a gestorzy zapraszali, mimo wszystko Joseph wcale nie czuł się dobrze ugoszczony. Było chłodno nawet gdy słońce wstawało i świeciło. Każda twarz zdawała się gościć go tutaj tylko dlatego, że nie było wyboru. Nikt nie chciał go tutaj tak jak chciał tego Cezar. Dokładnie jakby cały kraj spoglądał na niego z uśmiechem pogardy i prosił, by szedł dalej, nie patrząc przez ramię, czy potknie się na progu, czy utknie z walizką pełną dopisanych wspomnień na zewnątrz.

Ironia uderzała go w twarz na każdym kroku. Cała włoska kultura, broszka na sercu Cezara, wyśmiewała Josepha za powrót do ojczyzny, której nie było. Włochy się sypały, historia zacierała, a Cezar odszedł w niepamięć. Jego imię, wszędzie gdzieś widoczne, zwodziło go na pokuszenie, za którym nie szła już żadna przyjemność. Pustka i chłód tysiącletnich kamieni.

Gdyby Joseph wiedział, nie tęskniłby. Nie pozwoliłby sobie na tę tęsknotę i ból utraty. Ile razy jeszcze musiał tego dotknąć by się oparzyć? Ile razy oparzyć się tak, by już więcej za nic nie dotykać?

Żeby już więcej nie wracać i nie tęsknić. O, ile razy...

One Shoty✨ CaeJoseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz