First kiss under a cherry sky

62 10 6
                                    

— To koniec na dzisiaj.

Wyplułem z siebie słowa jak gęstą ślinę. W uszach wciąż mi huczała krew, ale oddech był spokojny jak bezwietrzny dzień. Nie czułem zmęczenia. Wcale nie chciałem przestawać, zupełnie jakbym marnował jakąś okazję. Spojrzałem kątem oka na Josepha, który starł pot z czoła, ale równie jak ja stał pewnie i nawet nie wykazywał zmęczenia.

Tak stanowczo niczym sosna pinia zapuszczająca korzenie na ciepłym Południu.

— Hej, Jojo — zawołałem go. Spojrzał na mnie jak szczeniak, którego uwagę zwróci dźwięk sztućców. — Skoro Messina jest potrzebny mistrzyni, co powiesz na sparing we dwoje?

Naciągnąłem na dłonie rękawiczki w gotowości, a Jojo opuścił podniesione brwi gdy zrozumiał, że mówię poważnie. Skinął delikatnie głową, a później uśmiechnął się w ten łobuzerski sposób, który momentami sprawiał, że chciałem mu przypomnieć aby zachowywał powagę. Choć widziałem tylko jak pojawiają mu się zmarszczki przy oczach, wiedziałem co kryło się za maską. Hipokryzja zalewała mnie na samą myśl o tym, więc zawsze odpuszczałem. Byłem swego czasu taki sam jak on.

Tak lekkomyślny, że niemal szalony.

— Jesteś pewien, że masz siłę, Cesarze?

Zaśmiałem się krótko i przyjąłem pozycję startową. Przycisnąłem łokcie do boków, a iskrzący hamon przeszedł przez całą obręcz barkową. Joseph nieco mocniej ugiął kolana, przylegając do podłoża. Wyśrodkował pierwszy cios. Odparowałem go bez zawahania.

— Tylko na tyle cię stać? — dogryzłem mu. Joseph nie przestawał się uśmiechać.

Nie odpowiedział aby się nie zdekoncentrować, co było mądrym posunięciem z jego strony. Nie reagował już na moje słowne ataki. Słusznie przygotowywałem go do tego w ostatecznej walce z Wamuu i Esidisim, aby i wtedy nie pozwolił się rozkojarzyć.

Kolejny atak należał do mnie. Celowałem nisko by spróbować wytrącić go z równowagi, a później zastosować silne środkowe uderzenie. Joseph w ciągu sekundy zareagował i kiedy ja się pochylałem, on zwrócił się do mnie. Jego hamon zetknął się z moim w wybuchu sztucznych ogni.

Nie opuszczałem gardy, broniąc się przed nieszkodliwymi dla mnie ciosami. Kilka z nich drasnęło mnie, ale ból przychodził z opóźnieniem, dlatego nie wiedziałem już, które uderzenie odparowałem całkowicie, a które dotknęło mnie bokiem. Widziałem w oczach Josepha zawahanie, taką waleczność, że dla niego już nie chodziło o sparing. Na szali była jego duma, której nie pozwoliłby sobie zranić.

Twardy jak lód i równie kruchy.

Wymiana ruchów była tak szybka, że nieuważny obserwator nie byłby w stanie rozróżnić pojedynczych z nich ani nadążyć za taktyką. Joseph chybił. Wykorzystałem sytuację, łącząc dłonie i powodując potężną eksplozję energii. Jej siła odrzuciła Josepha i rzuciła nim jak szmacianą lalką o piach. Górowałem nad nim, trzymając sobie jego nadgarstki, tak że gdybym miał broń, ten pojedynek byłby jego ostatnim.

Ostatni posiłek skazańca pod rozgwieżdżonym niebem apokalipsy.

Piach upstrzył i rozjaśnił włosy Josepha aż wygladał jak brudny pies. Wisiałem nad nim, przez chwilę czując się tak jakbyśmy obaj przestali oddychać, a jednak coś podobnego do hamonu sprawiało, że powietrze nabrało elektrycznego posmaku. Spoglądał na mnie spojrzeniem tak głębokim, jakiego nie widziałem u nikogo innego. Ten wzrok był magnetyczny. Oczy Josepha zdradzały więcej emocji niż cokolwiek innego byłoby w stanie: widziałem jak opuścił go gniew, pojawił się strach, a teraz zaciekawienie. To samo uczucie, które pchało mnie teraz do działania, zagościło również u niego. Nie musiałem widzieć całej jego twarzy aby wiedzieć co czuje. To było hipnotyzujące.

One Shoty✨ CaeJoseWhere stories live. Discover now