rozdział pierwszy, czyli wszytko ma swój początek

835 39 0
                                    

𝔃    𝓭𝓮𝓭𝔂𝓴𝓪𝓬𝓳ą    𝓭𝓵𝓪     Misia5551110 


Aldona Norrington była szczęśliwa. Pierwszy raz od śmierci matki mogła stwierdzić, że była szczęśliwa.

Jej długie, sięgające pasa, kręcone, jasnoblond włosy swobodnie spływały po plecach. Przez wiejący mocno wiatr plątały się w materiał sukni.

Była to bordowa, uszyta z wielu warstw koronki piękna szata. Sięgała kilka centymetrów przed kostki dziewczyny i odsłaniała czarne buty na niewielkim obcasie. Opinała ją w pasie i podkreślała idealną figurę dziewczyny. Przy lekko wyciętym dekolcie wszyto kamienie szlachetne, które pięknie współgrały i podkreślały jej niebieskozielone oczy, kolorem przypominające czysty ocean.

Ubiór, który nosiła na sobie był iście szlachecki, bo właśnie w takiej pozycji społecznej znajdowała się młoda kobieta.

Aldona siedziała przy prawej burcie imponujących rozmiarów statku - oczywiście również należącego do arystokracji. Wpatrzona była w dal, w bezkres oceanu. Niebo było błękitne i słońce grzało i świeciło mocno, więc lekko przymknęła powieki. Ma horyzoncie spostrzegła kłębiące się chmury, jednak w tej chwili się tym nie przejmowała.

Jej myśli bowiem pochłaniała przyszłość.

Odkąd skończyła dziesięć lat żyła w stolicy, po śmierci matki dziewczyny - Joanne, ojciec - porucznik Norrington wysłał ją do internatu, sam wyjeżdżając z synem do Port Royal, gdzie stacjonowały jego oddziały. Tam brat Aldony - James uczył się swojego przyszłego fachu pod czujnym okiem ojca. Ona zaś żyła w Londynie - kształcona w wybitnej szkole dla dziewcząt, do które uczęszczać mogły tylko damy z wysoko postawionych rodzin, przez osiem lat przygotowywana do szlacheckiego życia.

Teraz oboje, brat i ojciec, wrócili do stolicy, skąd zabrali młodą pannę Norrington. Minęło już kilka dni podróży, lecz entuzjazm szlachcianki nie opadł. Z każdą godziną coraz bardziej podobało jej się morze - fale rozbijające się o burty statku, kropelki wody muskające jej, już lekko opaloną twarz i wiatr, ciągły, nieustający wiatr.

— Aldono? — dobiegł ją głos brata, który wyszedł ze swojej kajuty i zmierzał wolnym, dostojnym krokiem w jej kierunku. Odwróciła głowę w jego stronę, a jej jasne włosy zaczęły powiewać na wietrze. Spojrzała w jego oczy, tęczówki niemal identyczne jak jej własne - była to ich jedyna wspólna cecha wyglądu — Czy zejdziesz do nas na posiłek? — spytał uprzejmie, podchodząc bliżej siostry, mimo że byli rodziną obowiązywały ich wszystkie zasady, których oboje nauczyli się jeszcze będąc dziećmi. Skinęła w odpowiedzi głową, aczkolwiek bardzo niechętnie. Oznaczało to bowiem, że będzie musiała odejść od burty, swojego punktu widokowego.

— Oczywiście — odparła jeszcze. Wychodząc z pokładu, spojrzała jeszcze na bezkres oceanu i zbliżające się burzowe chmury.

— Podoba ci się tutaj — stwierdził męski przedstawiciel rodziny Norrington. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, a morskie powietrze dotarło do jej płuc.

— Bardzo mi się tutaj podoba — odpowiedziała. Spuściła powieki, pozwalając sobie na chwilę marzeń — Chciałabym żeglować... nigdy nie opuszczać oceanu — przyznała mu, skinieniem głowy dziękując za to, że otworzył jej drzwi i przepuścił.

James westchnął - Aldona nie chciała być idealna.

— Morza są niebezpieczne, kiedyś to zrozumiesz.

— Kto wie, może kiedyś...

Po posiłku znacznie się ściemniło, więc dziewczyna udała się do swojej kajuty po świece i książkę, którą przy świetle płomieni, na górnym pokładzie zamierzała czytać. Weszła po wąskich schodach i uśmiechnęła się lekko do sternika, który kulturalnie przywitał się z nią. Nie zdążyła jednak przeczytać choćby strony, a poczuła mocne kołysanie statku - znacznie mocniejsze niż zazwyczaj, co nieco ją zaniepokoiło.

— Co się dzieje? — spytała jednego z marynarzy. Nie odpowiedział jej i przeszedł obok niej, ignorując, więc chwyciła go za kołnierz koszuli i stanęła przed nim rzucając nieprzyjemne spojrzenie — Proszę mi odpowiedzieć, panie Gibbs — powiedziała hardo, poznając zdziwaczałego marynarza, przesadnie wierzącego we wszelkie przesądy.

— Burza nadciąga, panienko — odparł i znikł, pomrukując coś o kobietach na pokładzie przynoszących pecha.

Trochę rozjaśnił sytuację.

Stwierdziła w myślach.

Załoga zaczęła zwijać żagle i przygotowywać się na walkę z żywiołem. Aldona zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie to prosta potyczka. A mimo tego, że znała ogrom niebezpieczeństwa nie mogła powstrzymać się od stwierdzenia, że to niezwykle emocjonujące.

Skończyło się jednak na tym stwierdzeniu.

Wiatr wiał niemiłosiernie mocno, deszcz nie miał żadnej litości, grzmiało głośno, a pioruny waliły, rozświetlając czarne niebo.

Krzyknęła rozdzierająco, gdy maszt uderzył w pokład na którym stała. Kilka metrów przed nią. Zmiażdżył człowieka, który miał "szczęście" stać pod nim. Serce przestało jej bić, gdy zobaczyła krwawą papkę. Liny trzymające żagiel pękły i materiał począł powiewać. Zakrył tę część pokładu, na której znajdowała się przerażona panienka Norrington. Dziewczyna upadła i leżała w bezruchu. Chwilę później jednak odzyskała zimną krew. Niszcząc suknię, przyczołgała się do nieżywego marynarza i zaciskając zęby wyjęła mu z pasa szablę. Poczuła odruch wymiotny, widząc szkarłatne plamy na ostrzu. Chwyciła rękojeść i zaczęła w amoku ciąć żagiel, byleby wydostać się z pod białego, już przesiąkniętego wodą, ciężkiego materiału.

Kurczowo trzymała broń. Jej palce jakby mechanicznie zacisnęły się na srebrnej rękojeści. Usłyszała przenikający całe ciało krzyk jednego z załogantów, a potem poczuła zimno.

Olbrzymia fala zalała pokład i wciągnęła ją w otchłań oceanu.

Aldona nie mogła oddychać. Jedyne co czuła w tym momencie to sól w gardle. Kaszląc chwyciła się jedynej rzeczy jaką zobaczyła - odłamanego kawałka masztu. Trzymała go tak kurczowo jak szablę, jakby mając nadzieję, że to kawałek żelaza pomoże jej w walce z wielkimi falami.

𝖓𝖎𝖊   𝖒𝖆   𝖗𝖚𝖒𝖚  ✶ ✶ ✶  𝔭𝔦𝔯𝔞𝔱𝔢𝔰 𝔬𝔣 𝔱𝔥𝔢 𝔠𝔞𝔯𝔦𝔟𝔟𝔢𝔞𝔫Where stories live. Discover now