PROLOG

640 86 48
                                        

Szelest liści był jedynym dźwiękiem jaki można było usłyszeć na ulicach Little Hangleton w ostatnią październikową noc. Zimna mgła otaczała ulice napierając na wszystko co napotkała na swojej drodze dając tej nocy jeszcze więcej mroku i tajemnicy. Mężczyzna w szczelnie zapiętej pelerynie ocierającej się o wilgotną trawę kroczył przed siebie pozostawiając za sobą zapach ciężkiej wody kolońskiej i palonego cygara. Ku jego boku maszerowała, z dumnie podniesioną głową i ciekawością w oczach, ośmioletnia dziewczynka.

Celem ich wędrówki była okazała rezydencja na wzgórzu zamieszkała przez szanowaną rodzinę Gaunt. Przekraczając mosiężną bramę mężczyzna chwycił dziecko za rękę i długą aleją oświetlaną przez liczne latarnie ruszył szybszym krokiem do wejścia rezydencji. W akompaniamencie odgłosu pozostawionego przez jego ciężkie skórzane buty szli do drzwi chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku. Zastukał trzykrotnie ciężką mosiężną kołatką, którą okalały dwa zawinięte węże, a drzwi otworzyły się niemal natychmiast.

— Panie Black — domowy skrzat schylił się nisko, tak że prawie dotknął długim nosem podłogi — Panienko — dodał spoglądając na małą Josie i wpuścił ich do środka.

Mężczyzna puścił rękę Josephine i przekroczył próg domu z miejsca zaciągając się zapachem piżma, który unosił się po całym pomieszczeniu.

— Pan Gaunt czeka w salonie, sir.

Po zdjęciu z siebie wilgotnego płaszcza i oddaniu go skrzatowi Black poszedł wąskim korytarzem oświetlonym kaskadą dużych i małych świec. Mała Josephine kroczyła za ojcem rozglądając się po okazałej rezydencji. Wygląd Gaunt Manor był typowy dla czystokrwistej rodziny czarodziejów i bez wątpienia widok jej budził zachwyt we wszystkich odwiedzających. W oczy rzucało się nie tylko oświetlenie dające temu miejscu szczególnej wyjątkowości, ale także złote girlandy czy pokaźne obrazy przedstawiajace najpiękniejsze pejzaże z XVII I XVIII wieku.

Azriel Black i jego córka doszli do przestrzennego salonu gdzie na burgundowej pikowanej sofie czekał na nich ze szklanką brandy wysoki czarodziej będący niewątpliwie gospodarzem posiadłości. Gdy ich dostrzegł wstał i gestem zaprosił Blacka do przyłączenia się do niego.

— Azrielu — przywitał się z Blackiem z surowym wyrazem twarzy.

— Witam Panie Gaunt — dziewczynka lekko dygnęła w stronę gospodarza a ten zaszczycił ją jedynie krótkim spojrzeniem.

— Miło Cię widzieć Marvolo — odparł Black, ale krzywy i pełen fałszywości uśmiech nie potwierdzał jego słów — Josephine, możesz odejść.

Dziewczynka wiedziała, że zrobiła wszystko co było wymagane przez jej ojca i może spokojnie się oddalić. Rezydencje Gauntów odwiedzała dość często i zawsze musiało odbywać się to wedle przedstawionego przez ojca schematu. Najchętniej od razu po przekroczeniu drzwi udałaby się na piętro znaleźć swojego przyjaciela i spędzić z nim godzinę wolnego czasu na zabawie. Nie pozwalał jej na to ojciec, który mimo tego, że znał jej zuchwałość, nie pozwalał plugawić ich nazwiska brakiem manier i dobrego wychowania.

Zeszła z oczu mężczyznom i gdy nie była już w zasięgu ich wzroku udała się biegiem w kierunku schodów. Nie wiedziała ile czasu będzie mogła spędzić w tym miejscu, więc jeszcze przyspieszyła kroku chcąc wykorzystać jak najwięcej z tego czasu. Po drodze mijała kolejne obrazy i wiele drzwi, ale doskonale wiedziała, których dokładnie ma szukać. Rezydencję znała już na tyle dobrze, że bez problemu odnalazła odpowiednie pomieszczenie, gdzie z niecierpliwością czekał już na nią jej przyjaciel.

— Ominis! — powiedziała głośno dziewczynka, gdy tylko przekroczyła próg pokoju.

Jasnowłosy chłopiec odłożył trzymaną w rękach szkatułkę i odwrócił się w stronę dźwięku przybierając na twarz zadowolony uśmiech.

— Josie? — odpowiedział — Już myślałem, że ojciec nie pozwoli Ci przyjść.

Ośmiolatka w kilku susach znalazła się przy przyjacielu i objęła go zamykając w silnym uścisku.

— Przez cały tydzień byłam grzeczna, nie wychylałam się i zgadzałam na wszystko co mówił — oznajmiła z dumą, choć w jej głosie błąkał się cień strachu — Zgodził się dziś wyjątkowo mnie ze sobą zabrać - dodała i usiadła obok chłopca na dywanie podobnie jak on składając nogi po turecku.

Między dziećmi chwilowo zapadło milczenie. Ominis swoje niewidzące spojrzenie umiejscowił na swoich kolanach nerwowo otwierając i zamykając wieczko szkatułki, którą trzymał w ręku. Josie rozejrzała się po pokoju zatrzymując spojrzenie na pokaźnym balkonowym oknie, z którego wyglądał na nich mrok.

— To dla Ciebie — wypalił po chwili i wyciągnął ze szkatułki delikatną bransoletkę na cienkim rzemyku, w którego sercu umieszczony był błękitny, niewielkich rozmiarów kamień — Wystaw rękę.

Josie bez wahania wysunęła w jego kierunku dłoń. Gdy Ominis ją odnalazł, delikatnie zawiązał rzemyk na jej chudej rączce. Dziewczynka dłuższą chwilę wpatrywała się w cudowny prezent jakim obdarował ją jej przyjaciel nie mogąc wykrzesać z siebie ani słowa. W podzięce wiedząc, że słowa to za mało złożyła szybki pocałunek na jego pucołowatych policzkach.

— Myślisz, że rozmawiają o Tobie? — zapytał po chwili blondyn odwracając głowę w kierunku siedzącej obok niego Josephine. Ta jedynie wzruszyła ramionami zapominając, że chłopiec nie widzi jej gestu.

— Ojciec był zdenerwowany tą wizytą, więc... — urwała, gdyż odpowiedź nasuwała się sama — Przychodzi ostatnio do nas wiele ludzi, słyszę jak o mnie rozmawiają. Wszyscy uważają, że jestem przeklęta — dodała nerwowo skubiąc rąbek spódniczki.

Chłopiec o jasnych zamglonych oczach po jej słowach odszukał jej dłoń i zamknął ją w delikatnym uścisku chcąc jakoś podnieść ją na duchu.

— A co jak mają rację, Omi? — zapytała — Nie chcą mnie posłać do Hogwartu, mówią, że jestem odmieńcem.

— Nie jesteś żadnym odmieńcem, jesteś wyjątkowa - sprostował stanowczo — To ja tu jestem prawdziwym dziwadłem — dodał smutno.

Dziewczynka na jego słowa jedynie westchnęła cicho. Nigdy nie zgadzała się z jego srogim nastawieniem do swojego kalectwa. Jego niewidzące oczy były jedną z wielu rzeczy, które uwielbiała w Ominisie. Mgliście niebieskie spojrzenie przypominało jej letnie niebo.

Wiedziała też, że chłopiec nie wiedział dużo o jej odmienności i o tym jakie nosiła za sobą konsekwencje.

— Pamiętasz co Ci kiedyś mówiłam? O naszej dziwności — zapytała, chcąc jak najszybciej pocieszyć przyjaciela. Choć w sercu chłopca dalej był niewygodny ciężar lekko rozpromienił się na jej słowa.

— Że dzięki niej, razem kiedyś zadziwimy świat.

Dzieci chcąc dobrze wykorzystać ostatnie chwile jakie im zostały, resztę czasu poświęciły zabawie. Głośne śmiechy rozchodziły się po Gaunt Manor jako gwałtowny akompaniament do zbliżających się wydarzeń. Nie wiedziały bowiem jak wiele prawdy jest w ich dziecięcych, niewinnych słowach i jak w nie tak odległej przyszłości wspólnie zaszokują świat.


꧁ -- ꧂


Bardzo mi miło przywitać się tu z wami po raz pierwszy. Przedstawiona historia inspirowana jest wydarzeniami z "Hogwarts Legacy", lecz w nieco zmienionym przeze mnie na potrzeby opowiadania wydaniu. Kilka rzeczy może was nie zaskoczyć, ale bez wątpienia pojawią się też takie, które wzbudzą w was chociaż trochę emocji.

Opowiadanie głownie będzie opierać się na wątku Sebastiana Sallowa. Nie zabraknie także historii Ominisa i kilku innych postaci. Fabuła jest przeze mnie zmieniona, nie będzie kilku fundamentalnych dla gry wydarzeń (próby obrońców, Ranrok itp), ale nie mogłam sobie darować i nie wpleść w nią wątku starożytnej magii.

Mam nadzieje, że taka inna forma wam się spodoba i zapraszam serdecznie do podzielnia się opinią w komentarzach.

Dwa pierwsze rozdziały mam już niemal napisane, więc mam nadzieje, że pojawią się na dniach.

A.

ONLY IF WE GET CAUGHT | SEBASTIAN SALLOWWhere stories live. Discover now