Rozdział 11

54 8 25
                                    


Było grubo po północy. Albo później. Tak naprawdę nie wiedziałam. Nawet nie miałam pojęcia, jakim cudem Hugo cały czas znajdował się obok mnie i przytrzymując za łokieć, bo na nic innego mu nie pozwalałam, prowadził mnie do mieszkania. Po raz kolejny musiał urwać mi się film, bo nie mogłam sobie przypomnieć, ile wypiłam. Piłam jednego, potem przyszła pora na drugiego, był i trzeci i nagle szósty, a potem... I nic nie pamiętałam. Wiedziałam tylko, iż korzystałam z darmowego alkoholu. Oj, chyba przeze mnie będą mieli spory rachunek. Ale cóż... o nie była moja wina, to Hugo zabrał mnie do środka.

– To, pod którym numerem mieszkasz? – usłyszałam jego głos tuż przy uchu. Aż załaskotało mnie w środku.

Chwiałam się na nogach, lecz to nie powstrzymywało mnie przed samodzielnym chodzeniem. Starałam się wyswobodzić z jego uścisku, który przez całą drogę mi przeszkadzał. Przecież umiałam sama chodzić, a on zachowywał się, jakbym była niezdolna do tego. Na dodatek nie podobało mi się, iż mężczyzna mnie odprowadzał. Nie chciałam, by wiedział, gdzie mieszkam. Mogłam go okłamać i zaprowadzić do pierwszej lepszej willi albo jakiegoś baraku, jednak byłam tak pijana, że nie chciało mi się już nigdzie chodzić. Jedne czego pragnęłam to jak najszybciej wylądować w swoim łóżku, przykryć się szczelnie kołdrą i spać. Czułam, jak wszystko dookoła mnie się kręciło. Gdybym wykonała niekontrolowany lub zbyt gwałtowny ruch, na pewno cała zawartość mojego żołądka ujrzałaby światło dzienne. Dlatego musiałam uważać.

– Możesz już wracać do siebie – wymamrotałam. – Już i tak za dużo o mnie wiesz. – Podeszłam bliżej poręczy i złapałam się jej, by nie upaść. – Tak więc... – Starałam się wypowiadać każde słowo powoli i spokojnie, bym nie musiała mu dwa razy powtarzać. Chciałam, by zrozumiał wszystko wyraźnie. – Było miło, ale się skończyło. – Lekko się przechyliłam i bym upadła, ale na szczęście trzymałam się mocno poręczy, więc wszystko miałam pod kontrolą. – No spadaj już! – krzyknęłam zniecierpliwiona, gdy tak stał, przyglądając się mi sceptycznym wzrokiem. Chciał do mnie wpaść, to było widać z kilometra.

Przez kolejne kilkanaście sekund stał w milczeniu, jakby na coś czekał. Przysięgałam, iż jak się będzie dłużej tak na mnie patrzył, to mu naprawdę zwymiotuję na jego piękne buciki. Swoją drogą przez ten alkohol nie potrafiłam odróżnić marki - to były adidaski, vansy czy nike?

– No ruszaj się! Chcę mi się spać, więc nie utrudniaj, honey. Nie jestem małą dziewczynką, poradzę sobie. Jestem już bardzo blisko, więc powinieneś być już spokojny. No spadaj. – Wykrzywiłam twarz, czując w gardle ohydną żółć. Aż poruszyłam się niespokojnie.

Honey...
Nie miałam w zwyczaju dawać przezwiska innym ludziom, aczkolwiek to pojawiło się tak nagle, że już nie dało się cofnąć. Byłam napita, dobra? Poza tym... Ten mężczyzna przypominał mi miód, to prawdopodobnie przez jego kolor włosów.

Widząc moją gniewną minę, skinął niewidocznie głową i w końcu wyszedł z klatki. Dla pewności postałam jeszcze chwilę, odprowadzając go wzrokiem, czego nie zauważył i dopiero kiedy byłam w stu procentach pewna, iż naprawdę znikł, weszłam na górę. Szłam powoli, by się nie przewrócić. Trzymałam się poręczy niczym jakaś staruszka.

Obiecałam sobie, że przestanę tyle pić i nie wyszło. Bo to wszystko przez mojego durnego ojca. Gdyby nie robił takiej szopki, nie musiałabym odwiedzać baru, spotykać tego miodowowłosego, upijać się, a potem iść z nim jak z jakimś ochroniarzem. Z dwojga złego wolałam to, niż by mi wyliczał moje kolejki albo nie pozwalałby mi wypić więcej niż dwie szklanki - to już byłoby coś okropnego.

Przed drzwiami błagałam w duchu, bym mogła jakimś cudem wejść do środka, przy okazji nie musząc spotykać się z Margaret. Nie chciałam się z nią widzieć, a już w ogóle rozmawiać; tłumaczyć. Przynajmniej nie w tej chwili. Byłam zbyt wściekła, pijana i zmęczona, a na dodatek chciało mi się rzygać. Dlatego też długo wahałam się, czy nie byłoby lepszym pomysłem, gdybym została pod drzwiami i zasnęła na schodach. Chęć pragnienia jednak zwyciężyła, więc delikatnie chwyciłam za klamkę, nie przestając błagać bogów o otwarcie drzwi bez przeszkód. Niestety nikt mnie nie zamierzał wysłuchać.

I (can't) love youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz