Rozdział 27

48 5 38
                                    


Od trzydziestu czterech godzin z haczykiem siedziałam w swoim łóżku, owinięta kołdrami. Miałam się przeprowadzić, miałam wyjechać, zacząć nowe życie w zupełnie innym miejscu, a wyszło inaczej. Po ostatniej rozmowie z moją rodzicielką zabrałam moje wszystkie rzeczy, które ojciec miał mi popilnować i wróciłam do mieszkania Margaret, a raczej Olivii. Rzuciłam się na łóżko i od tamtej pory nigdzie się stamtąd nie ruszyłam, a jedyne co jadłam, to lody w pudełku. Niczego innego nie robiłam, nikomu nie otwierałam, choć ktoś się do mnie dobijał, prawdopodobnie był to listonosz, który miał dla mnie rachunki. Nie zamierzałam jak na razie za nic płacić. Nie miałam do tego głowy. W zasadzie nie miałam do niczego głowy. Nie chciało mi się nawet myć, co było okropne, ponieważ pewnie śmierdziałam. Ale nic mnie nie obchodziło. W mojej głowie ciągle pojawiała się rozmowa moja i mojej matki i nawet oglądanie najlepszego serialu mi nie pomagało w niemyśleniu. Na domiar złego powoli kończyły mi się pieniądze, co oznaczało, że musiałam zaciskać pasa, a co za tym idzie, nie mogłam pozwolić sobie na żaden alkohol. Dlatego też nie chadzałam do mojego ulubionego klubu. Leżałam w domu i szczerze powiedziawszy, nawet lody mi w niczym nie pomagały.

Miałam wahania nastrojów, milion myśli w głowie i chciałam umrzeć. Co najlepsze! Próbowałam nawet coś sobie zrobić, ale w ogóle mi to nie wyszło. Naprawdę byłam jakąś niezdarą! A mówiłam, że spotkanie z rodziną nie było dobrym pomysłem! Wiedziałam, że to się źle skończy! Zmieniło mnie na coś o wiele gorszego, na przeciwieństwo mnie. Zmieniło to mnie w jakieś okropieństwo! A okres miałam dostać dopiero za tydzień...

Czy ja byłam załamana?

A może nieszczęśliwa?

Było mi źle. Czułam się...

Samotna?

Kilkakrotnie zamrugałam oczami, by zwyciężyć walkę z płaczem. Nie chciałam, aby te gówniane łzy poleciały mi po policzkach.

– To i tak nic nie zmieni! – krzyczałam do siebie, jakby to miałoby pomóc.

Na dźwięk dzwonka do drzwi, z zaskoczenia podskoczyłam. Nie chciałam wstawać z łóżka, nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, nikogo widzieć... Skoro miałam być taką miękką dziewczynką, wolałam umrzeć.

"A może to Olivia?" – Na tę myśl mimowolnie uniosłam kącik ust w górę. Co, jeśli to naprawdę ona? Czy była szansa, że mnie zabije?

Z tą myślą, ale także nadzieją w moim kamiennym sercu opuściłam swój pokój i wcisnęłam przycisk otwierający drzwi na klatce schodowej. Nie sprawdziłam, kim był ten gość, gdyż byłam pewna, że była to moja była współlokatorka. Odkluczyłam drzwi. Opatulona w kołdrę, stałam przed wejściem, czekając, aż przede mną pojawi się ta psycholka z zamiarem zabicia mojej osoby. Przysięgam, byłam tego pewna.

Drzwi się otworzyły, a do środka wszedł zupełnie kto inny, niż się spodziewałam. Na mojej twarzy pojawiła się złość: zacisnęłam szczękę, ściągnęłam brwi, w pewnym momencie poczułam, jak samoistnie napięły się moje mięśnie, szczególnie te na twarzy.

– Co ty tu robisz? – warknęłam.

– Wiem, że nie podoba ci się moja wizyta, ale chciałam z tobą porozmawiać. Proszę cię, pozwól mi, chociaż ten jeden raz. – Rose weszła głębiej do środka, choć jej na to nie pozwoliłam.

– O czym? – nie dawałam za wygraną, unosząc brodę w górę.

Rosę właśnie taka była - nigdy nie potrafiła mówić wprost. Zawsze albo zawieszała głos, albo przedłużała początek swojego monologu. Wszystko to robiła za każdym razem, gdy musiała przekazywać jakieś złe wiadomości lub kiedy coś zmalowała. Mimo iż za dzieciaka była aniołkiem, to raz czy dwa przez przypadek stłukła wazę, jakieś szklane naczynie czy inne takie. Wtedy właśnie stała ze skruszoną miną, skubiąc materiał swojej bluzeczki. Tym razem właśnie taką Rose mi przypominała.

I (can't) love youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz