16. Wszędzie źle, w domu nie lepiej

41 3 0
                                    

Trwała ponura, prawie doskonale ciemna noc. Księżyc i gwiazdy szczelnie okryły się warstwami czarnych chmur. Także światła lamp w oknach ostatnich niewielkich, utrzymanych w kiepskim stanie domków, zniknęły już za wysokimi, stromymi zboczami gór. Jedynym źródłem nikłego światła były dwa reflektory samochodu, który przemierzał to istne morze ciemności po zniszczonej drodze. Budowniczowie w tej okolicy byli dość niezdecydowani — w jednym wypadku przełożyli jakość nad ilość, dlatego pasmo górskie przecinała jedna, jedyna porządna droga, wybudowana bez względu na koszty, tak solidna, że bez najmniejszego uszczerbku przetrwałaby nawet przejazd kolumny czołgów. Reszta dróg, krzyżujących się z nią, przedstawiała nader opłakany widok, gdyż była dość swobodną mozaiką nakładających się na siebie łat, poprzecinanych rozległymi dziurami.

Samochód, także już nie pierwszej młodości, jechał powoli pod górę, aż w pewnym momencie, po osiągnięciu przełęczy zatrzymał się i nagle zgasł. Zapaliły się za to dwie słabe lampki w jego wnętrzu. Gdyby ktokolwiek przebywał na tym pustkowiu, z łatwością dostrzegłby siedzącego za kierownicą auta łysiejącego mężczyznę w średnim wieku oraz jego młodą, blondwłosą pasażerkę, zajmującą miejsce na tylnej kanapie wraz z dwoma sporymi, czarnymi walizkami podróżnymi. Uważniejszy, a może raczej niemający problemów z widzeniem w ciemnościach obserwator mógłby dojrzeć też zamontowaną na dachu samochodu reklamę z przepaloną lampą i namalowanym czarnym napisem TAXI.

Nagle tylne drzwi auta otworzyły się — pasażerka najwyraźniej zabierała się do wysiadania.

— Na pewno nie podwieźć pani bliżej? — zapytał mężczyzna głosem, wydawałoby się, uprzejmym, w rzeczywistości jednak nienaturalnie wypranym z emocji.

Dziewczyna pokręciła głową, z lekkością wyciągając z samochodu swój bagaż, chociaż wyglądał na ważący przynajmniej ćwierć tony.

— Nie — odparła. — Teraz zawrócisz do Bukaresztu. A gdy już wjedziesz do miasta, skasujesz opłatę, jaką naliczył mi taksometr i zapomnisz o mnie.

Taksówkarz przez chwilę popatrzył na nią tępo, na co dziewczyna zareagowała nagłym wybuchem złości.

— Jedź już, głupi śmiertelniku! — rozkazała. — Zanim zmienię zdanie i zrobię sobie z ciebie późną kolację!

Tym razem mężczyzna od razu posłusznie skinął głową, po czym, ani na chwilę nie zmieniając wypranego z wszelkich myśli i uczuć wyrazu twarzy, posłusznie i z niezwykłą precyzją zawrócił na wąskiej drodze, a następnie z piskiem opon ruszył w drogę powrotną. Dziewczyna przez chwilę spoglądała za nim, mrużąc oczy, rażona czerwonym blaskiem tylnych świateł, oraz szczerząc w złości komplet na pozór idealnych zębów, okraszonych jednak dwoma nadnaturalnie długimi i ostrymi kłami.

Powodem wściekłości wampirzycy, która czasami kazała nazywać siebie Verenimiją, bynajmniej nie był człowiek, którego dopiero co puściła wolno. Mało ją obchodziło, że za parę godzin nieszczęsny taksówkarz ocknie się w Bukareszcie z pustką w pamięci oraz w baku na benzynę, chociaż na jazdę w jego towarzystwie nie mogła narzekać. Podróż z lotniska w stolicy Rumunii tutaj, na pustkowie w samym sercu Karpat Wschodnich, była zresztą najprzyjemniejszym etapem powrotu, bo przynajmniej za oknami samochodu przewijały się wampirzycy dobrze znane, prawie rodzinne widoki…

Nie zmieniało to jednak faktu, że cała wyprawa na północ musiała zostać zaliczona do porażek Verenimii, jeżeli nawet nie zostać uznana za największą z nich. Nie tak powinien wyglądać jej powrót. Nie miała już więcej wracać do Transylwanii sama i z pustymi rękami, a czy towarzyszyłby jej jeszcze człowiek, czy już pierworodne wampirze dziecko, powinno zależeć tylko i wyłącznie od jej własnej woli… Nic jej się nie udało. Wróciła zła, zawiedziona, samotna i przede wszystkim głodna. Jednak na samą myśl, że jeszcze jakaś ofiara mogłaby wyciąć jej podobny numer, zbierało się jej na krwiowstręt…

Fin-Fiction 3Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ