3. Nienawiść

440 51 14
                                    

Chuuya dostał kilkudniowy urlop, który spędził na dosłownie nic nie robieniu. Nie wynikało ono jednak z lenistwa, a z uciążliwych krzyków będącego w nim boga. Gdy pewnego dnia przebudził się i spostrzegł, że wrzaski zmniejszyły się do zwykłego szeptu znowu poczuł, że żył. Nie wahał się zbyt wiele co do powrotu do pracy. Kochał to co robił. Mafia Portowa była jego domem, a jej członkowie bliższą, bądź dalszą rodziną. Pragnął już zawsze chronić miejsce, do którego należał. Nie licząc się z konsekwencjami wobec siebie. W jego wyobraźni były one i tak mniejsze, niż to co czułby na widok kolejnych czarnych worków wynoszonych z siedziby organizacji. Tak więc stojąc ponownie przed jej drzwiami poczuł się znowu żywy...ludzki.

Dzień płynął mu na papierkowej robocie, za którą nie przepadał, ale był na tyle odpowiedzialny, że nie zostawiał jej na ostatnią chwilę. Gdy jeszcze posiadał za partnera Dazaia to zawsze musiał wykonywać tą pracę podwójnie. Nie wynikało to wyłącznie z tego, że posiadał on wyższą pozycję. Po prostu rudowłosy nigdy nie mógł go złapać po zakończonej misji, ponieważ najczęściej zakańczał taką minimum jednodniowym pobytem w szpitalu. Nigdy nie udawało mu się w pełni wychodzić bez szwanku, a wynikało to z chęci obrony towarzyszy oraz emocjonalnemu zachowaniu, które niekiedy pozbawiało go logicznego myślenia. Te dłuższe pobyty spowodowane były oczywiście używaniem Korupcji.

Chuuya nienawidził mocy należącej do boga. Przejmował on wtedy władzę nad jego ciałem, a on w desperacji mógł wyłącznie próbować przekrzyczeć potwora, który siał zniszczenie. To były jedyne momenty, kiedy czuł się tak bardzo bezsilny. Widział strach w oczach swoich przeciwników, ale to nie on przykuwał wtedy jego uwagę. Przerażało go jego własne odbicie. Gdy tylko Arahabaki zasiadał za sterami jego ciała, nic nie było już w nim ludzkiego. Okalały je czerwone blizny i zlewały się z krwią wylewającą się niemal z każdego otworu na twarzy. Chuuya wewnątrz samego siebie nie odczuwał tego bólu fizycznego, ale często żałował, że mu nie towarzyszył. Możliwe, że w przypływie lepszej chwili przyćmił by on ten psychiczny oskarżający go o nieludzkie pochodzenie.

- Czy mogę?

- Jak już wszedłeś to wchodź, a nie głupie pytania zadajesz - mruknął Chuuya spoglądając na wchodzącego do gabinetu Tachiharę.

Lubił go, pomimo tego że okazał się być szpiegiem. W tamtym konflikcie, który odcisnął piętno na wszystkich jego uczestnikach pokazał, jednak serce prawdziwego mafiosy. Chuuyi nie interesowało, więc że należał do innej organizacji i w pierwszych założeniach nienawidził mafii. Sam był dokładnie taki sam - Król Owiec. Wielokrotnie walczył przeciwko obecnemu szefowi. Zmienił jednak zdanie i nie żałował podjętej decyzji. Patrząc na czyste i radosne oczy Tachihary widział w nim siebie z przeszłości, dlatego rzucił w niepamięć to, że był kiedyś psem rządu. Tu i teraz był jednym z jego współtowarzyszy. Czasami był zbyt głośny, nieroztropny, ale przy tym lojalny i kiedy pokazał swoje prawdziwe umiejętności okazało się, że bardzo silny. Chuuya nie raz zapraszał go na wspólne sparingi, które stanowiły dla niego przyjemną odmianę od samodzielnych treningów.

- Wybacz Nakahara-san.

- Mówiłem ci też, żebyś nie mówił już tak formalnie. Chuuya starczy - mruknął podpisując kolejny dokument o zwiększeniu zaopatrzenia dla jednego z pododdziałów swojej drużyny.

- Przepraszam - podrapał się nerwowo po głowie.

- Więc?

- A! Tak! W sumie to zostałem wysłany w większej sprawie.

- Streszczaj się, a nie będziesz mi tu ględził od rzeczy przez pół dnia - warknął Chuuya nie lubiąc bawić się w podchody - Co potrzeba? A jeśli pieniądze to nie do mnie.

Ty i Ja (Soukoku)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz