VI

196 15 4
                                    

Amarena zamknęła za sobą drzwi, oddychając w jednej chwili ciężko. Jej ludzką twarz spowiło nagle skrzywienie, które zgoła rosło, gdy stopniowo czuła się coraz słabsza. Poczuła się mała, drobna i podatna na wszystkie choroby. Gruba choć popękana w niektórych miejscach bariera znów roztrzaskała się w drobny mak. Amarena wiedziała co ją czeka. W jednej chwili poczuła się bezbronna, poczuła się ludzko. Jednak za jaką cenę?

- Błagam, błagam...

Kobieta oddychała szybko i płytko. Nagle zrobiło się tak strasznie duszno. Ześlizgnęła się plecami wzdłuż drzwi i klapnęła ciężko na ziemię, przyciągając kolana do piersi. Oparła głowę o drzwi i słabo rozejrzała się po jasnej komnacie rozmazującym się powoli wzrokiem, oczekując na nieuniknione.

Zasłoniła usta dłońmi, gdy pierwsze uderzenie poprowadziło za sobą kolejne. Ból niczym trujący bluszcz wił się po jej łydkach, kolanach, brzuchu, klatce piersiowej, a na koniec owijał się wokół szyi, sprawiając uczucie podduszenia, z którym nic jednak nie mogła zrobić. Amarena zatrzęsła się spazmatycznie, próbując poluzować kołnierz kaftana, który teraz nieprzyjemnie zaczął lepić się do jej skóry. Nie tylko kaftan, a koszula pod nim. Kasztanowłosa czuła jak pojedyncze krople potu spływają po jej karku. Niczym szron z rana osadzał trawę, tak krople potu osadzały się na jej czole, spływając następnie po jej polikach. Amarena zamknęła ciężko oczy i rozchyliła suche usta. Tak bardzo chciało jej się pić, lecz nie była w stanie poruszyć nawet małym placem. Każdy oddech powodował to duszące kłucie w gardle i płucach jakby właśnie w tej chwili przebiegła cały Eriador.

Saruman kiedyś jej powiedział, że ten straszny ból jaki odczuwała miał być karą nie tylko za jej miękkie serce. Miał być karą za zbrodnie. Każde uderzenie bólu było wymierzane przez istotę, którą zawczasu zamordowała. Amarena nie chciała w to wierzyć, lecz czasami, gdy śniła widziała rycerza z Dol Amrothu. Jak łapie ją za szyję urękawiczoną dłonią, jak w jasnym słońcu lśni biały łabędź na jego piersi. Zawsze wtedy budziła się z przeczuciem, że ktoś ją obserwuje. Po takich snach zazwyczaj nie potrafiła dalej spać.

Amarena zapłakała bezgłośnie, wplatając palce w włosy, które w akcie desperacji lekko pociągnęła.

Zabiję go. Zabiję, zadźgam bez opamiętania. Jego krew poplami moje dłonie. Ponieważ ty jesteś ręką a ja nożem.

*

Jasna komnata stanęła w ciszy, którą co jakiś czas zakłócało ciche nucenie. Zimny powiew wiatru bawił się zasłonami, a co po niektóre kolorowe liście ozdobiły gładką posadzkę w pokoju. Słodki zapach wanilii, lawendy, zimna i fajkowego ziela otaczał siedzącego na leżance w niezmąconym spokoju czarodzieja.

Jego wpół przymknięte jasne oczy obserwowały każdy najmniejszy ruch Amareny, która śniąc głęboko i niespokojnie co jakiś czas przewracała się na boki. Czujnym spojrzeniem widział jej stygnącą skórę, na której nadal przebywał ten niezdrowy rumieniec, a kasztanowe nieświeże kosmyki przestały kleić się do jej czoła.

Amarena nie czuła się dobrze w krainie, która jednak zdążyła skraść jej serce. Czarodziej bowiem widział radosną iskierkę w jej szafirowych oczach, na myśl, o której kąciki ust drgnęły mu w górę. Kasztanowłosa, mimo że zakochana w aurze pięknych elfów bała się ich. Amarena bała się dobra, które po tej stronie Śródziemia, mimo że powoli przygasało dalej unosiło się nad powierzchnią ziemi. Mithrandir dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że Saruman miał pewien haczyk na Amarenę. Wszystko powoli zaczynało kleić się w jego myślach.

Spodziewał się, że kobieta lada moment przebudzi się. Silny zapach fajki pobudziłby nawet najbardziej otumanione zmysły. Jednak, gdy jeszcze spała, pozwolił sobie kontynuować ciche myśli.

Na Zielonym Polu [Władca Pierścieni]Where stories live. Discover now