04

21 6 1
                                    



Dźwięk szlochu rozchodził się po całym pomieszczeniu. Skulone mało ciałko drżało, jak każdej nocy, czując się samotnie i tęskniąc za tym jedynym. W końcu z rozgoryczeniem wypisanym na twarzy wstał. Swoje kroki skierował do łazienki. Harry zaciekawiony, jak zwykle, podążył za nim, chcąc być w każdej chwili być przy swoim ukochanym.

Nie miał czasu na reakcje, szatyn złapał za żyletkę, którą zazwyczaj używał do golenia się, pionowymi kreskami przeciął jedno przed ramię głęboko. Po ścianach wyłożonych kafelkach odbijał się szaleńczy śmiech dorosłego szatyna. Harry krzyknął przerażony.

— Louis! Nie rób tego! — jednak nie mógł go usłyszeć. Nawet próba zrzucenia czegoś czy rozwalenia, nie zrobiła na zdesperowanym Tomlinsonie wrażenia.

Przeciął drugie przedramię, krew się lała strumieniami. Upadł na ziemie, nie mając siły. Oczy stały się ociężale, otępiale zaczął przecinać swoje udo, pragnąc za wszelką cenę śmierci. Harry tam stał i płakał, jego Louis właśnie umierał, a on nie mógł nic na to poradzić.

— Harry? — mamrotał, jakby go widział, mimo że brunet wiedział, że to niemożliwe, starał się otulać swoimi niematerialnymi ramionami.

Louis tej nocy odszedł z tego świata. Zabłąkana dusza mogła w końcu pocałować swojego ukochanego.

A Stray || larryWhere stories live. Discover now