ROZDZIAŁ XXVII

195 12 6
                                    

          — Nie pozwolę na to, aby moje jedyne dziecko dopuściło się morderstwa! — Polly podniosła głos, sprawiając, że Morgan na moment przestała przyglądać się ogrodowi za oknem i odwróciła się w jej stronę.

          Thomas siedział za swoim biurkiem i palił papierosa, spoglądając na swoją ciotkę nieco niepewnie. 
Od kiedy wyszedł ze szpitala minął tydzień. Każdy wiedział, że to było zdecydowanie za szybko, każdy jednak też zdawał sobie sprawę z tego, że komentowanie tego tematu było bezsensowne. 
Thomas wracał do gry kiedy tylko chciał, jakby w ogóle nie chciał odpocząć, chociaż przez dzień. Z drugiej jednak strony wszyscy to rozumieli, bo kiedy rekiny wyczuwają w wodzie krew to od razu rzucają się do ataku. 
A Thomas nie mógł im pozwolić tego wyczuć.

          — Polly. — szatyn westchnął, gasząc w popielniczce swojego papierosa. — Michael jest dorosły. Jeżeli chce się zemścić na ojcu Hughesie to nie będę go w żaden sposób zatrzymywać. On doskonale wie, jak to wszystko działa.

          Kobieta pokręciła głową, słysząc słowa mężczyzny.
Morgan natomiast wróciła do oglądania tego, co działo się za szybą. 
Niskie temperatury powoli ustawały. Teraz ziemię przykrywała jedynie cienka warstwa śniegu, która i tak zaczynała się roztapiać. Lada moment zaczynała się wiosna, a Morgan wciąż nie mogła przestać rozmyślać nad tym, jak jej życie zmieniło się jesienią.

          — Gdybym ja była na miejscu Polly, to nie pozwoliłabym, żeby moje dziecko dokonało czegoś takiego. — szatynka odezwała się po chwili ciszy, kontem oka spoglądając na Thomasa.

          — Ty nigdy nie będziesz na miejscu Polly. — odchrząknął, po czym poprawił się w swoim fotelu.

          Odsunęła się od okna, kompletnie zaskoczona jego słowami. Poczuła się tak, jakby właśnie została uderzona w twarz, albo i jeszcze gorzej. Otworzyła usta aby cokolwiek odpowiedzieć, lecz nic się z nich nie wydobyło.
Po prostu wyszła z jego gabinetu bez słowa, a za nią podążyła cisza. Nikt nie raczył niczego powiedzieć.

          Usiadła na łóżku w ich sypialni. Idąc tutaj myślała, że zacznie płakać, że będzie rzucała przekleństwami na puste łóżko, że będzie po prostu wściekła, lecz ona... nic nie czuła.
Czuła pustkę.
Thomas miał rację i nie było sensu się nad tym użalać. Nigdy nie będzie na miejscu Polly, nigdy nie będzie na miejscu jakiejkolwiek matki.

          Może tak po prostu ma już być? Może to lepiej dla niej i dziecka, którego nigdy nie będzie w stanie mieć? Zawsze zastanawiała się, jaką matką by była i wydawało jej się, że mogłaby odwalić dobry kawał roboty jeżeli, lecz co jeżeli to była jedynie iluzja? Przecież nie potrafiła na siebie spojrzeć w stu procentach krytycznie, nikt z nas nie jest w stanie tego zrobić. Może ona nie widziała czegoś, co widzieli inni.
Gubiła się w tych wszystkich myślach.
Ona chciała jedynie miłości. Najczystszej formy miłości, jaka może istnieć - dziecka i rodzica. 
Lecz to jej nie było dane, więc zdała sobie sprawę, że trzeba tę dziurę zapchać czymś innym.
Nie pieniędzmi, tego już miała pod dostatkiem. 
Chciała poczuć czegoś, czego jeszcze nigdy nie odczuła.
Władzy, którą miała na wyciągniecie ręki.
Do której dostęp blokował jej Thomas.

          Uniosła nieco kącik ust, znowu przystając przy oknie, a przez nie zauważyła chaos. Kilka czarnych samochodów z przyciemnianymi szybami stało na podjeździe, a wokół rezydencji chodzili mężczyźni z wyciągniętymi broniami. W końcu oderwała wzrok od okna i wyszła z sypialni, szybkim krokiem podążając korytarzem zeszła ze schodów i znalazła się tam, gdzie ochrony było najwięcej.

          Thomas już tam był. Ponownie siedział przy biurku, tym razem przyglądając się czemuś, co znajdowało się na monitorze komputera. Wokół niego stało kilku mężczyzn.

𝙿𝙻𝙰𝙶𝚄𝙴 𝙾𝙵 𝙴𝚅𝙸𝙻 // PB 𝙼𝙾𝙳𝙴𝚁𝙽 𝙰𝚄 (+𝟷𝟾)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz