4. Projekt "Holder"

670 33 0
                                    

Kiedy wieczorem wróciła do domu, coś wydawało jej się podejrzane. Było dziwnie cicho, nie słyszała nawet uciążliwego, wręcz upierdliwego pikania zegarka, który stał w kącie salonu.
W sekundę usłyszała szelest i tarcie tapicerki na jej skórzanej kanapie.
Stanęła w korytarzu, niepewna tego, co ma zrobić. Odstawiła torbę z zakupami obok małego stolika i wyciągnęła spod niego glocka, odbezpieczając go.
Ktoś tu był.
Przylgnęła do prawej ściany, delikatnie kładąc palec na spuście. Chwilę zajmie jej zdjęcie intruza, na spakowanie rzeczy będzie miała dosłownie minuty, zanim ktoś z sąsiadów powiadomi służby. Pociągi odchodziły we wszystkich kierunkach co chwilę, z rana gdzieś się ulokuje i zadzwoni do szpitala, prosząc o wolne. Tak, potem wyrzuci kartę sim i zniknie.
Tak będzie najrozsądniej.
Szybkim ruchem wyskoczyła zza rogu, zeskakując ze stopni prowadzących do salonu.
- Ręce w górze, a jak zobaczę, że ciągniesz za klamkę, strzelę. – wycedziła, mierząc w zwalisty kształt, który zaległ na jej wypoczynku. Postać wstała, a skórzany płaszcz gładko zsunął się z tapicerki.
- Proszę odłożyć broń, poruczniku. To nie będzie konieczne.
Wyciągnęła rękę do ściany, nie spuszczając intruza z oczu. Włączyła wszystkie światła jednym pociągnięciem ręki.
- Czy pan jest poważny?! – wrzasnęła, chowając pistolet za pasek spodni. – Mogłam pana zabić!
- Ufam pani, O'Shea. – usta Nicholasa Fury'ego rozciągnęły się w leniwym uśmiechu, kiedy założył ręce za plecami. – I dobry wieczór.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry. – mruknęła, przechodząc do kuchni. Wyciągnęła z barku butelkę ginu i kieliszek do martini. – Napije się pan?
- Podziękuję. – machnął ręką. – Ja w innej sprawie.
- Co może być tak ważnego? – odparła, lejąc ciecz do naczynia. – Nie widzę powodu, dla którego miałby mnie pan nachodzić. Zajęłam się kapitanem, tak jak pan chciał. Na tym kończy się nasza forma współpracy. – odparła, wychylając cały kieliszek na raz. Chwilę się w niego wpatrywała, a potem nalała kolejny. – Ile więc panu zajmie dojście do drzwi?
- Jest pani tak samo uparta, jak pani ojciec. – czarnoskóry usiadł na jednym z foteli, wygodnie opierając ręce. Ściągnęła brwi na wspominkę o jej martwym już rodzicielu. – Wie pani o tym?
- Poniekąd. – prychnęła. – Słucham, czego pan chce?
- Niczego, w tym sęk. Przyszedłem panią ostrzec.
- Przed czym?
- Raczej przed kim, panno Isabelle. Moi pracownicy donieśli mi o tajnych działaniach w obrębie przecznicy, w której pani mieszka. Z raportów wynika, że pod pani adresem dzieje się coś dziwnego.
- To znaczy?
- Moi agenci zaobserwowali, jak pod tym budynkiem kręci się kilkoro ludzi. Co dzień w innych ubraniach, co dzień w innym aucie. Każdy pojazd miał wbudowany nadajnik namierzający, który wysyłał sygnały w jedno miejsce, a należał do kogoś, kogo może pani kojarzyć.
- Znam wiele osób.
- Wolfganga von Struckera również?
Pobladła, słysząc jego imię. Tyle lat żyła w swojej bezpiecznej bańce, tyle lat przed nim uciekała, choć z tyłu głowy dalej jej majaczyło jego widmo. Tylko właśnie, co teraz?
- Ale...po co mu ja?
- Doskonale pani wie, po co. Chce dokończyć swój projekt, który przerwaliśmy dwa lata temu na Florydzie. – odparł Fury, przeszywając ją wzrokiem. – Dwadzieścia pięć osób i pani, zostało zabranych z jego bunkra. Dobrze pani wie w jakim stanie i z jakimi zdolnościami.
- Dwa dni przed tym jak nas znaleźliście poddano nas ostatniej fazie. – szepnęła, siadając na barowym stołku. – Pamiętam to, jakby było wczoraj. Projekt dobiegł końca.
- Nie dobiegł. – odparł. – Obserwowaliśmy wszystkich jeńców przez ostatnie dwa lata. Z dwudziestu sześciu osób została jedna. Pani.
- Zabili ich?
- Nie, a przynajmniej sekcja nie wykazała takich śladów. Każde zwłoki, bez wyjątku, były znalezione w domach. Każda sekcja wniosła to samo. Spalone wnętrzności poprzedzone śmiercią mózgu i rozległym paraliżem. Bez śladów na skórze.
- Dziwne.
- Wcale nie. Strucker robił wśród was selekcję. Celowo podał do wiadomości swoją lokalizację, byśmy mogli was odbić. A potem czekał cierpliwie. Wam powiedziano, że to ostatnia faza, a wcale tak nie jest. Gdyby była pani z nami skłonna współpracować wcześniej, wiedziałaby pani, na co liczył.
- To niech mnie pan oświeci.
- Projekt Holder nie zakładał trzech faz, tak jak wspomniałem. Zakładał cztery. Wprowadzenie, poddanie, wstępną przemianę i finisz. Strucker na panią poluje, bo doskonale wie, że pani została jako ostatnia, najsilniejsza. Chce podać pani ostatnią formułę, serum, które stworzy z pani Piąty Element.
Była zdezorientowana jak jasna cholera. Piąty?
- Zakładam, że doskonale wie pan, co potrafię. Jak to się do tego odnosi? Jestem w stanie manipulować każdą materią i zachodzącymi w niej procesami. Co jeszcze chce we mnie wcisnąć?
- Słyszała pani o Boskich Cząstkach?
- Owszem. Antymateria, na Ziemi nie ma prawa bytu. Jej istnienie z resztą jest poddane w wątpliwość.
- Niech mi pani powie, dlaczego nie ma prawa tu istnieć?
- Bo przez jej zetknięcie z materią dojdzie do natychmiastowej anihilacji. – rzekła, skonfundowana.
- Genewa prawdopodobnie padła. – odparł ponuro. – Dzisiaj rano dostaliśmy cynk. Strucker wszedł do budynku i rozkazał natychmiastowe uruchomienie Zderzacza. Praca nad odkryciem antymaterii przez eksperyment została zatajona, przez co nikt nie miał pojęcia, co robili w CERNIE. Tymczasem ci cwani serożercy skonstruowali pojemnik zdolny ją przechować. – wstał, podszedł do niej i ukucnął przed nią. – Nadąża pani?
- Chce jej wyprodukować wystarczająco, podać mi serum, a potem doprowadzić do ogólnoświatowej katastrofy. – wyszeptała.
- Bingo. – uśmiechnął się, zabierając jej z rąk kieliszek. Wypił resztkę alkoholu i oddał jej naczynie. – Wystarczy kilka jej gramów, żeby wysadzić w powietrze mały kraj w Europie. Kilogram zaburzy życie na ziemi. Dwa natomiast doprowadzą do całkowitego zniszczenia globu. Po planecie nie zostanie nawet gruz. Dosłownie. – jego twarz nagle spoważniała. – Dlatego do pani należy decyzja co robimy dalej. Póki co mamy związane ręce paktami i prawem międzynarodowym.
- To znaczy?
- Może pani dalej uciekać, zatajać miejsca pobytu i żyć na walizkach do samego końca, albo zgodzić się na współpracę i przenieść się do Nowego Yorku. Może to nie zmieni za wiele, ale będzie pani pod stałą ochroną i zareagujemy szybciej.
- Ile mam czasu do namysłu?
- Nie określam granic, ale proszę mieć na uwadze, że nie jestem z tych cierpliwych. Tydzień, maks dwa. – odparł. – Po tym czasie się z panią skontaktuję. Wiem też, że ten termin zbiega się z ostatnią wizytą kapitana u pani, więc tym lepiej.
- A jeśli Strucker wykorzysta fakt, że was tu nie będzie, zwłaszcza pana i wtedy uderzy? Nie mogę pokazać swoich zdolności od tak. Prasa zaczęłaby wrzeć.
- Zostawię tu swoich ludzi. Gdzie się da. – odparł. Wyprostował się i ponownie uśmiechnął.
- A pani niech się namyśli. Zawsze jesteśmy w stanie przyjąć panią z otwartymi ramionami. Będę się zbierał.
W milczeniu odprowadziła go drzwi. Kiedy miał już wychodzić, odezwała się.
- Strucker spalił do zera bazę na Florydzie. Skąd wzięliście informacje o całym projekcie? Nikt z nas się z tym nie obnosił, nie kontaktował między sobą...
- Informacje, które raz trafią do sieci, nigdy nie znikną, O'Shea. – odparł czarnoskóry. – Nigdy. Dobranoc. – dodał i ruszył wraz z dwoma wielkimi drabami ku windzie. Zamknęła drzwi od wewnątrz i się o nie oparła. Więc tak to teraz będzie?

Dwa tygodnie upłynęły jej bardzo szybko. Cały czas starała się nie myśleć o tym, co powiedział jej Fury, ale nie dało się. Ten wybór był jak wskaźnik metronomu, który bujał się od prawej do lewej, od serca do rozsądku, od trzeźwiej świadomości, do instynktu samozachowawczego.
Stworzył mnie od nowa jak boga, dlaczego miałabym nie dać mu rady? Jestem potężna.
Ale nie znasz swoich mocy.
Dlaczego miałabym iść za Furym? Tarcza dała słowo, że nie będą mnie niepokoić.
Ale bez nich jesteś martwa.
Dam sobie radę, zawsze dawałam.
Ale on jest bogatszy, mądrzejszy i ma więcej opcji do wyboru.
A ty nie masz wyjścia.

Wracała z pracy, tym razem pieszo. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, często nawet tak robiła, kiedy nie mogła złapać Ubera albo Taxi. Tyle, że tym razem wiało i lało, co sprawiało, że jej spacer był raczej upierdliwy niż przyjemny.
Skręciła za róg, mijając ulicę pełną ciemnych, podejrzanych alejek.
Kapitan dzisiejszego dnia był dość milczący. Wszedł, odbębnił co miał i wyszedł, ograniczając ich rozmowę do zdawkowych zwrotów. Ciekawe co się stało?
Kiedy go spytała, czy wszystko w porządku, odpowiadał, że tak. Po prostu miał gorszy dzień.
Pewnie miał okres, pomyślała ironicznie, przechodząc przez ulicę nieco szybszym krokiem.
Obejrzała się.
Od dwóch przecznic podążała za nią dwójka dziwnych mężczyzn. Ubrani byli raczej na ciemno, ale obydwaj twarze mieli pod kapturami. Ogonek?
Skręciła ponownie, a oni za nią. Wtedy puściła się w bieg, rzucając po drodze torbę z brudnymi fartuchami.
W pewnym momencie zagnali ją w ślepy zaułek i z zaskoczenia zaatakowali. Jeden z nich złapał ją za ręce i wykręcił na plecy, ciągnąc mocno, drugi uderzył z kopniaka w brzuch i żebra, a potem poprawił prostym w twarz.
Zakasłała i splunęła krwią, która zaczęła płynąć z rozciętego od środka policzka.
Nadepnęła na stopę mężczyzny za nią, używając całej swojej siły. Drugiego, wykorzystując na chwilę oszołomienie pierwszego, kopnęła prosto w krocze, wykonując półobrót. Poprawiła to kolanem, a pierwszego załatwiła dodatkowo uderzeniem z łokcia prosto w splot. Kiedy upadł, kopnęła go w krocze.
Nie zauważyła, jak ten, który wcześniej okładał jej brzuch, wstał. Złapał za deskę najeżoną gwoździami, chcąc jej przyłożyć prosto w skroń, kiedy usłyszała ostry gwizd za sobą. Ryk silnika na chwilę wybił ze skupienia jej napastnika, przez co zdzieliła go z sierpowego prosto w twarz.
- Wsiadaj, i to już!
Nie zwróciła uwagi kto to, ani czego od niej chce. Oferował jej pomoc, to po prostu ją przyjęła. Dał jej do ręki brązową, skórzaną kurtkę, o wiele na nią za dużą. Bez wahania ją założyła na plecy, a potem kask, który mężczyzna wcisnął jej do ręki. Wsiadła za nim na choppera, który charczał jak wszystkie diabły, obejmując go w pasie. Przylgnęła do jego szerokich pleców i zacisnęła oczy, ucieszona, że ktoś ją wyciągnął z tego gówna.
Przecinali chyba wszystkie ulice po kolei. W trakcie drogi nie próbowała się nawet ruszyć, jedynie on od czasu do czasu przesuwał jej przedramiona i dłonie, kiedy naciskała za mocno, lub gdy było mu po prostu niewygodnie.
Okolice zaczęły się robić nieznajome. Nigdy nie zapuszczała się tak daleko w miasto, może dlatego nie poznawała okolicy.
Kiedy dojechali pod niewysoką, kilkupiętrową kamienicę, przestało już padać. Szybko się wyprostowała i zeskoczyła z siodełka, czując rosnący strach.
Głupia, jakiś przypadkowy facet ofiaruje ci pomoc, a ty myślisz, że podwiezie cię pod drzwi twojego mieszkania?
Ściągnęła kask, a jej wybawca wyłączył motor.
- Dziękuję panu za pomoc, jednak wolałabym wrócić do domu.
Wtedy też mężczyzna złapał za tasiemki i rozpiął kask.
- A ja nie pozwolę, żeby została tam pani sama.
Widząc twarz swojego pacjenta, Rogersa, oniemiała.
- Kapitan?

***
Witam w ten wtorkowy wieczór przy czwartym rozdziale!
Nie chcę rozwijać historii zbyt szybko, ale nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału i waszych reakcji.
Zapraszam do głosowania i komentowania!

The Fifth Element || AVENGERS || 1Where stories live. Discover now