22. Dr. Higgs

285 12 0
                                    

Tommy Marx - Venice

Kiedy nastał wieczór, stała przy swoim łóżku w dresach i biustonoszu, już wykąpana i z mokrymi włosami. Rozkładała sportową koszulkę z lycrą, starając się przemielić to, co ją dzisiaj spotkało.
Pomijając samo traumatyczne doświadczenie, jakim był pogrzeb ojca, to ta kobieta... Miała piekielnie niepokojące odczucie, że ją znała, choć nigdy w życiu jej nie widziała. I o co mogło chodzić z tą wiosną? Dlaczego powiedziała, że jest wiosną?
Po drugie, ten testament. Była w posiadaniu kluczy i aktu własności domu, który znajdował się w Pound Ridge, nieco na północ od Nowego Jorku. Ciekawa była tylko dlaczego ojciec to przed nią ukrył? Czyżby ze strachu przed komornikami? Prychnęła do siebie, zakładając ubranie. Nawet jeśli, od prawie dwóch dekad pewnie nikt tam nie mieszkał, więc dom na bank był w opłakanym stanie. Nie dziwiła się, że ojciec chciał, żeby wydała te oszczędności na jego naprawę – coś czuła, że będzie to bardziej niż konieczne.
Wzięła do ręki telefon i wyszła do salonu. Jednego była pewna – ojca i tak nie odzyska, a czasu nie cofnie. Jedyne co mogła teraz zrobić, to dociągnąć tą farsę do samego końca.
W pomieszczeniu zastała tylko Starka, Bannera i Fury'ego, który o dziwo przebywał tutaj dłużej niż zazwyczaj. Jak zwykle siedzieli przy stole, omawiając coś zawzięcie.
- O! Młoda!
Podeszła do nich, pełna wątpliwości.
- Jak znowu pokażecie mi jakieś niby-martwe ciało, to was uduszę, jak boga kocham.
- Siadaj. – Fury złożył ręce, opierając łokcie o stół. – Mamy kilka wieści.
- To znaczy?
- W Londynie zaczęły się szumy. Całe podziemie huczy o Struckerze i jego planach, moi ludzie donieśli, że werbuje wszystkich, którzy chociaż trochę znają się na fizyce. Poza tym myślę, że to najwyższy czas, żeby zacząć go szukać, prawda? Podejrzewam, że już zdaje sobie sprawę, że siedzimy mu na ogonie, więc raczej nie siedzi w CERNIE, a załatwił sobie jakieś fajne, przytulne gniazdko. To człowiek, który nie lubi brudzić sobie rączek, więc wyręcza się kimś innym.
- Co chcecie zrobić? Bo widzę, że chcecie. – odparła, opierając się na krześle. – Nie mówiłbyś mi tego od tak sobie, co?
- Jak ty mnie dobrze znasz. – Fury zaczął chichotać. – Zrobimy mały rekonesans. Należałoby lecieć do Anglii i ogarnąć kontakty. Tamci ludzie sprzedadzą kogoś za przysłowiową miskę ryżu, żeby tylko mieć korzyści.
- Chcesz, żebyśmy go namierzyli przez tamtych? – spytała, próbując dopasować fakty. – A co jeśli to nic nie da? Z resztą na nic nam sam Strucker. Najlepiej byłoby go złapać z ręką w majtkach, w CERNIE, a potem zrobić porządek z tym całym gównem, które sam ukręcił.
- Bez niego nie dotrzemy do środka.
- A nie lepiej znaleźć jakiegoś jego przydupasa? – uniosła brew, zastanawiając się nad jakimś logicznym rozwiązaniem. – Przekupić go, albo zaszantażować, a potem wejść do środka z całą imprezą?
- Nawet jeśli, najpierw musimy takiego znaleźć. – westchnął Fury. – A ty? Jesteś już w tak dobrym stanie, że chcesz się w tym babrać?
- Przypominam ci, że dopóki to dotyczy mnie, to zawsze się za to wezmę. Sprawy osobiste, choć połączone z tym wszystkim odepchnę najwyżej na bok. Zrobię wszystko, żeby ten sukinsyn zapłacił za to co zrobił. – odparła, uderzając otwartą dłonią w stół. – Uruchamiaj swoje wtyczki, im szybciej się za to weźmiemy, tym lepiej.
- Niech ci będzie. – skinął głową, a potem zerknął na Bannera i Starka. – A wam radze przygotować to całe towarzystwo, bo zaczynamy się bawić z powrotem w super bohaterów. Zaciągajcie gacie na dupy, panowie.
- Złapiemy gnoja, ogarniemy ten burdel, a potem go sama zapierdolę, choćbym miała zginąć.- rzekła, wstając od blatu.
Tak, nigdy dotąd nie była tak pewna tego, co zrobi. Jej głównym celem było teraz złapać Struckera i go zabić. Kulką w skroń, tak jak on zabił jej ojca.

Dwa dni później stała w laboratorium Starka, a ten gmerał przy bransoletach i kolczykach, które wcześniej zabrała.
Ona i Tony zostali póki co w Nowym Jorku, żeby dokończyć wszystkie sprawy. Miliarder chciał jeszcze sprawdzić dokładnie jej strój, a reszta została już odesłana w teren, do Anglii. Fury zrobił wszystko, żeby ściągnąć całą drużynę, więc Wilson i Rogers siedzieli teraz w Plymouth, szukając jakichkolwiek śladów, Hawkeye i Wdowa szperali w Londynie, jedynie jeszcze Rhodes miał do nich dołączyć, bo Banner nie zgodził się na branie w tym wszystkim udziału, tłumacząc się możliwymi szkodami. Miał w sumie rację, nie powinni byli ryzykować rozbicia jednego pozytonowego słoika przez Hulka.
Nie mogli dopuścić, żeby pół Europy poszło z dymem.
- Powinno zadziałać. – Tony się wyprostował na taborecie, trzymając w palcach obu rąk srebrne bransolety jak dwa pierścienie cebulowe. Cieszył się przy tym jak ostatni idiota, który dobrał się do ostatnich przekąsek.
- Wiemy, że ostatnim razem, kiedy je zabrałam, nawet nie wiedziałam, do czego służą. Raczysz pobawić się w przewodnika i mi pokazać? – spytała, opierając się o blat. Tony wstał i do niej podszedł, gestem nakazując, żeby wyciągnęła do niego dłonie. Bransolety, wykrywając ciepłotę jej ciała, zatrzasnęły się z cichym stuknięciem, owijając wokół jej rąk jak bransoletki odblaskowe.
- To konwertery. Nie musisz ich włączać, one po prostu pomogą ci skupić moce w trakcie ataku, przez co nie zniszczysz czegoś, czego nie powinnaś.
- A to?
Wskazała na kolczyki.
- Te cudeńka to nadajniki gps. Ważne, żebyś jeden miała przy sobie, drugi możesz komuś dać, jeśli mielibyście się rozdzielić.
- Przydatne. – odparła z uznaniem, zakładając ozdoby na uszy. Wtedy mężczyzna znowu się uśmiechnął jak wariat i cofnął, zgarniając ze stołu kilka części ubioru.
- Wkładaj, chcę zobaczyć, jak leży.
- Mam nadzieję, że to nie żaden fikuśny strój pokojówki.
Strój składał się na czarny golf z rękawami ponad łokcie i spodnie cargo, tym razem bardziej dopasowane i nie tak workowate jak wcześniej. Tony dał jej też gorset typu underbust, wykonany najpewniej z kuloodpornego materiału, bo było wiele sztywniejszy i bardziej „technicznie" wyglądający niż normalnie. O dziwo nie miał żadnych widocznych zapięć, a działał jak magnes, dostosowując się do jej ciała samoistnie. Dzięki szerokim ramiączkom miała przynajmniej pewność, że ta część garderoby nie spadnie jej w trakcie walki.
Dał jej jeszcze gładkie buty bojowe na klamry.
- Jest tylko kuloodporny, spokojnie. Nie robi naleśników.
- A szkoda, wygląda całkiem, całkiem. – odparła, przeglądając się w jednym z paneli w ścianie.
- JARVIS, wysuń mi manekin numer cztery, w szarej wersji kolorystycznej.
I oto, jak płonący krzak przed Mojżeszem, wyjechała ze ściany jej ostatnia część garderoby. Szara, długa kamizela sięgała najpewniej do połowy jej łydek, nie dalej. Od bioder szły dwa rozcięcia, obszyte srebrną lamówką. Zamiast zapięcia miała dwie listewki, które najprawdopodobniej wsuwały się w gorset, mocując ubiór na miejscu. No i ten kaptur, szeroki, duży, mogący z powodzeniem zakryć całą jej twarz.
Tony zdjął kamizelę z manekina i potrząsnął nią, nakazując blondynce założenie odzieży.
Kiedy już miała ją na sobie, brunet dwoma ruchami wsunął listwy między panele gorsetu, poprawiając potem krawędzie ubioru.
- No, nie powiem. – jego mina była pełna uznania. – Może jak odejdę na emeryturę, to zacznę szyć? – obejrzał ją jak koneser jakiś bardzo drogi eksponat, a potem podskoczył, podbiegając do jednej z szuflad.
- Załóż kaptur.
Uniosła brwi, zaciekawiona, ale zrobiła o co prosił. Tony podszedł do niej i wsunął jej na twarz czarno – srebrną maskę, przypominającą nieco tą do fechtunku. Kiedy nacisnął z boku jeden z trzech przycisków, na chwilę się zachłysnęła. Ciemność znikła, a ona ponownie stała w laboratorium, z tą różnicą, że przed jej twarzą non stop przesuwały się małe wykresiki, dane i celownik, który teraz utknął w rogu po jej lewej. Poczuła jeszcze, jak maska sama się rozsuwa, zacieśniając wokół jej potylicy i szczęki, a potem objęła cały jej czerep, zamykając się i tworząc szczelny hełm.
- Maska jest skonstruowana na wzór mojej, masz pełen dostęp do systemu w czasie walki i kiedy ją nosisz.
- Więc to takie uczucie, kiedy siedzisz w kombinezonie? – zachichotała, a jej głos był nieco przytłumiony przez akcesorium. Poczuła, jak mężczyzna łapie ją za ręce i zakłada jej czarne, rękawice bez palców sięgające łokcia, usztywnione na knykciach. System od razu zaczął się kalibrować, dodając je do całości stroju.
Patrzyła w lustro, nie mogąc się poznać. Nie było śladu po ubranej w poplamiony krwią kitel pani chirurg, teraz widziała zabójcę albo bohatera. Z czasem miała ocenić, co będzie się bardziej przebijać na wierzch.
Czuła się mocarnie, jak nie ona. Czuła się jak super bohater.
Jak pełnoprawny Avenger.
- Brakuje ci jedynie pseudonimu.
- O czym ty mówisz?
Znów nacisnął guzik na jej masce, a ta podzieliła się horyzontalnie, odsłaniając jej twarz.
- No wiesz, nie możesz wskoczyć w środek jak idiotka, przedstawiając się pełnym imieniem, nie? Witajcie, przybysze, oto ja, skąpana w świetle swej tęczowej glorii, ja wybawicielka...
- Przestań mnie przedrzeźniać! – prychnęła rozbawiona, kiedy zaczął wymachiwać rękoma, imitując jej ruchy. – Ja tak nie robię!
- Ale możesz zacząć, doktorku. – odparł, biorąc do ręki pociętą na paski marchewkę, która stała w miseczce na jednej z komód. – Właśnie! Może coś związanego z tobą i tym co robisz?
- Nie jestem dobra w wymyślaniu takich rzeczy.
- Władasz antymaterią...
- Cząsteczkami o różnych ładunkach, a nie tylko antymaterią.
- Na jedno wychodzi. – wzruszył ramionami, irytująco głośno chrupiąc. – Jesteś doktorem nie? Możesz sobie to jakoś zaanektować.
- I co? Do mediów pójdzie pseudonim „Pani Doktor"? Przestań, to oklepane. I idiotyczne.
- Może po prostu, Antymateria?
- Za proste.
- Wiesz, zacząłem czytać o tej całej koinomaterii i innych dziadostwach... Higgs miał nieźle naryte pod beretem, ale podziwiam gościa za upartość. Musiał mieć łeb jak sklep.
Spojrzała jak porażona na lustro, w którym obydwoje się odbijali, a potem na niego. Chyba zrozumiał o co chodzi, albo myślał o tym samym, bo na ich twarzach rozkwitł dokładnie ten sam uśmiech.
- Dr. Higgs! – wykrzyknęli, wskazując na siebie palcami.

Dochodziła czwarta nad ranem, kiedy przekręciła się na drugi bok. Turbulencje w quinjetcie doprowadzały ją do szału, tak samo jak wbijające się jej w nerki sprzączki od pasów w siedzeniach. Chociaż jej strój był zadziwiająco wygodny, więc nie narzekała. Znajdowali się gdzieś na środku oceanu, w środku zasranej chmury deszczowej.
- Daleko jeszcze?
- Kilka godzin, doktorku. Jarvis pokazał, że minęliśmy Grzbiet Śródatlantycki.
Czyli połowa drogi z głowy. Modliła się, żeby dotarli tam w ciągu następnych kilku godzin.
Podłożyła rękę pod głowę, czując jak senność zaczyna powoli od niej uciekać. Mieli lecieć prosto do Plymouth po kapitana i Sokoła, którzy oznajmili im niezwykle radośnie, że nic nie znaleźli. Dosłownie, nikt nic nie słyszał, nie widział.
- Fury wysłał tam dwie największe ciamajdy, które nie nadają się do szpiegowania. – burknął James, opierając się o wystający panel nad jego głową. – Zero jakiegokolwiek pojęcia.
- Myślicie, że jak dolecimy tam na ósmą, to zdążymy zjeść full English? Chodzi za mną fasolka.
Wymruczała pod nosem kilkanaście soczystych przekleństw i przewróciła się na plecy, wyciągając telefon. Dla zabicia czasu chciała cokolwiek obejrzeć, trafiło więc na międzynarodową stację informacyjną, znaną wszystkim, jako BBC. Przesuwała kolejne kanały, znudzona. W końcu padło na emisję jednego z programów informacyjnych, które nadawane były w regularnych odstępach czasu. Po tym, jak prezenterka skończyła omawiać jeden z fatalnych wypadków pod Londynem, emisja przeniosła się na przedmieścia Plymouth, tam gdzie zmierzali.
Obraz z kamery się trząsł, ale dziennikarz twardo referował co się dzieje.
- Od godziny trwa zmasowana walka w jednym z głównych parków w mieście. Ciężko jest rozpoznać napastników, ale...
Coś huknęło za mężczyzną, posypał się gruz. Wyraźne krzyki dobiegały ze wszystkich stron, informując o konkretnej jatce. Zerwała się do siadu, skupiając całą swoją uwagę na tym, co właśnie się działo. Stark i Rhodes stanęli za nią, robiąc dokładnie to samo.
- Wszyscy jesteśmy w szoku, widząc, że w środek walki włączył się nie kto inny, jak sam Kapitan Ameryka! Czy na pewno wszystko jest w porządku? Podejrzane wydaje się to, że super bohater zza Oceanu pojawił się tutaj, na starym kontynencie, jakby wiedząc, co ma się stać. Czyżby coś wyszło spod kontroli amerykańskich służb i ma się to rozegrać tutaj? Oddaję głos do studia.
Przez moment w jetcie zaległa krępująca, trudna do wytrzymania cisza.
- Myślę, że to jest moment, w którym powinniśmy włączyć napęd nitro, panowie. – Belle wstała, układając na sobie ubiór. – Inaczej rozwalą pół miasta.

Jet trzeszczał, kiedy Rhodes prosił o pozwolenie na lądowanie. Belle stała już przy wyjściu, czekając, aż Tony założy zbroję.
- Zakryj twarz. – rzekł, kiedy stanął obok niej. – Póki nie jesteś oficjalnym członkiem zespołu, lepiej się nie wychylać. Nie chcemy dać temu bufonowi znać, że z nami jesteś. Zaraz zacznie coś podejrzewać.
- Jakby jatka w środku miasta nie dała mu wyraźnego znaku. – prychnęła. Jet zakołował nad dachem jednego z wieżowców, a oni wyskoczyli we dwójkę, instruując jedynie Rhody'ego, żeby później do nich dołączył.
- Jak z twoim lataniem? Wiem, że umiesz się bić, ale nie wiem, czy mam miejsce dla pasażera. – rzekł Tony, zamykając hełm. Przełknęła nerwowo ślinę, ale skinęła głowa, dając mu znak, że sobie poradzi.
Nie trenowała latania jakoś bardzo szczególnie, ale po kilkudziesięciu próbach doszła już do sposobu, który był dla niej najbardziej wygodny.
Wzięła głęboki oddech, próbując uwolnić swoje moce. Cząsteczki powietrza wokół niej nieco zalśniły, a kiedy Stark miał po raz kolejny się odezwać, czmychnęła w dół budynku, wzniecając za sobą porywisty podmuch wiatru. Widział tylko już jej furkoczącą kamizelę, a potem pokręcił głową, zadowolony i dumny ze swojej podopiecznej.
Dziękowała w duchu Rogersowi i Samowi, że skupili walkę na otwartym terenie, minimalizując ryzyko zniszczeń w mieście. Zaczęła się też zastanawiać, czy jak wkroczy w sam środek tego burdelu, to wystarczy jej mocy na późniejszą opcjonalną odnowę tego miejsca. Nie działało to jak cofnięcie czasu, ale była w stanie przywrócić poprzedni stan rzeczy przez manipulację otoczeniem.
Jedynym szczegółem było to, że ćwiczyła wcześniej na małym startym jabłku.

The Fifth Element || AVENGERS || 1Where stories live. Discover now