11. Robal

465 20 0
                                    

Wpadła na piętro, od razu rzucając się na pierwszego mężczyznę po lewo. Strzeliła do niego, trafiając go w ramię, a potem złapała za kark, zmuszając, by się pochylił. Zasadziła potężnego kopniaka w splot i brzuch. Padł na ziemię, chociaż nie była pewna, czy był nieprzytomny. Kolejny założył jej chwyt na szyję, uciskając mocno. Rzuciła pistolet, łapiąc za jego ramię i rozgrzała ręce do czerwoności. Wrzask napastnika utwierdził ją w przekonaniu, że jej ruch zadziałał, a potem przerzuciła go przez ramię, poprawiając jednym kopniakiem w żebra, a drugim w głowę.
- Uważaj!
Odwróciła się, czując w żyłach buzującą adrenalinę. Skrzyżowała ręce na wysokości głowy, tworząc prowizoryczną barierę, ale kopniak napastnika skutecznie ją zniszczył. Uderzył ją w nos, oszałamiając na chwilę.
- Belle!
Podniosła wzrok. Mężczyzna celował do niej z dziwnego działka, wiedziała jednak, że nie jest na naboje. Skoncentrowana energia zaczęła jarzyć się pomarańczowym, słabym światłem.
Zawinęła się w półobrocie, próbując wytrącić broń z ręki napastnika. Mężczyzna stracił na chwilę równowagę, wyginając się w tył, a ona skorzystała z okazji, powalając go kolejnym kopniakiem. Wtedy zobaczyła twarz Rogersa, który zdążył powalić kolejnego.
- Łap!
Rzucił do niej tarczą. Złapała ją, odbijając strumień z kolejnego działka, które trzymał żołnierz stojący dalej. Przez rykoszet sam oberwał, padając na ziemię.
Przeniosła wzrok na Rogersa, ale jego oczy widziały już coś innego za nią. Albo kogoś.
Odwróciła się, na oślep próbując ogłuszyć mężczyznę tarczą kapitana. Mocowali się przez moment, a wtedy dostała pod żebra sierpowym, poprawionym strzałem z tego samego działka co wcześniej.
Chciała krzyknąć, zareagować na nadchodzącą falę bólu, ale nie poczuła nic oprócz mrowienia. Nagła niemoc w nią uderzyła. Zerknęła zszokowana na przeciwnika, ale ten, korzystając z jej rozproszenia, wytrącił tarczę z jej ręki i szybko założył jej chwyt na szyję.
- Ruszcie się, a zginie. – wycedził zniekształconym głosem, mierząc jej w głowę z tego samego działka. Stęknęła, czując jak ramię naciska na jej krtań.
- Nie radzę, ty się ruszysz, a system cię zdejmie. – odparł Tony, wychodząc zza pleców kapitana. Nacisnął coś na małym pilociku, a okna wieży zaczęły się podświetlać.
- JARVIS, uruchom protokół „Drzwi do stodoły".
Wielkie, metalowe okiennice zaczęły się zasuwać, podobnie jak wszystkie drzwi, łącznie z tymi prowadzącymi do korytarza.
- My się nie liczymy. – rzekł żołnierz, wzmacniając uścisk na szyi blondynki. – To ona jest nam potrzebna. I wasz nowy kolega.
- Kolega? Nie znam żadnego.
- Oddajcie nam ją i sierżanta Riversa. Potem rozejdziemy się w pokoju, a wam nic się nie stanie.
- Nie ma takiej opcji.
- Na dole czekają kolejni. Jeśli chcecie, żeby ta wieża stała się pochodnią, nie ma problemu.
- Zamknij się, Tony. – wysapała, patrząc prosto w oczy milionera. – Nie możecie się tak narażać. Idź po Riversa.
- Nawet mnie nie denerwuj, młoda!
- Belle, przestań chrzanić głupoty!
- Idźcie! – wrzasnęła, rozglądając się jednocześnie. Nikogo już nie było, został tylko ten, który ją złapał. Przeniosła wzrok z powrotem na Tony'ego i wskazała dyskretnie palcem na ramię napastnika, które trzymało jej szyję. Próbowała mu przekazać, że chce, by jej zaufał. Zerknęła rozpaczliwie na drzwi.
Jakimś cudem zrozumiał, złapał blondyna za ramię.
- Chodź, pomożesz mi.
- Czyś ty oszalał?
- Nie denerwuj mnie! Nie ma zamiaru po raz kolejny remontować tej zasranej wieży!
- Nie masz chyba zamiaru jej tutaj zostawić!
- Kapciu, wiesz dobrze, że nie lubię się przejmować każdym, kto jest w obliczu śmierci!
- Ty zakłamany, mały...
- Idźcie po to truchło, bo tracę cierpliwość!
Wtedy zobaczyła, jak Stark kładzie lewą rękę na panelu, a prawą w metalowej rękawicy przekłada pod nią. Zaparła się nogami, złapała za ramię napastnika, a potem z całej siły obróciła nim tak, by zasłaniał ją plecami. Wtedy też nikła niebieska łuna otoczyła ich od tyłu, poprzedzona gładkim piskiem wystrzelonego pocisku.
Stęknęła, kiedy chwyt na jej karku zelżał, a ciężar zsunął się na dół. Jęknęła, pochylając się i starając złapać oddech. Oparła się o kolana, a potem spojrzała rozbawiona na Rogersa, który za cholerę nie miał pojęcia co się właśnie stało.
- Blefował, na dole nikogo nie ma. – odparł Stark. – Wszyscy przyszli tutaj.
- Dałbym głowę, że było jeszcze chociaż dwóch...
- Otwieraj te drzwi! – wrzasnęła, a nagłe olśnienie na nią spłynęło. – Szybko!
JARVIS zaczął zdejmować zabezpieczenia, a ona czym prędzej chwyciła za swój pistolet, który rzuciła na podłogę paręnaście minut wcześniej. Przecisnęła się pod otwartym do połowy przejściem i rzuciła przez korytarz do laboratorium.
Nie pomyliła się. Nad półprzytomnym mulatem stał jeszcze jeden, próbując wprowadzić do kroplówki jakąś substancję. Wymierzyła do niego, strzelając prosto w głowę zanim zdążył nacisnąć na tłok strzykawki. Żołnierz padł jak długi, a ona dopadła do nieprzytomnego, byłego podwładnego, sprawdzając od razu tętno i oddech.
- Czy ROSE tu działa? – spytała, przenosząc wzrok na Tony'ego, który zdążył wpaść do pokoju przed Rogersem.
- Tak, jest jak Jarvis.
- ROSE!
Pokój rozświetlił się na różowo.
- Tak, Pani Doktor?
- Czy w jego krwioobiegu jest jakaś obca substancja?
- Nie wykryto nic, oprócz elektrolitów.
Odetchnęła głęboko, opierając się o ścianę. Wtedy zobaczyła też szeroko otwarte, przerażone, czarne tęczówki.
- Dzień dobry, Johnatanie. Jak się spało?

Patrzyła, jak mulat siedzi na kanapie, otulony grubym kocem. Rogers najpierw wręczył mu talerz z tostami, potem kubek z parującym, ciepłym napojem. Tony za to przeszedł nonszalancko obok, niby od niechcenia podając mężczyźnie szklankę z alkoholem.
- Więc?
- Daj mu chwilę. – wymamrotał Rogers, siadając naprzeciwko niej. – Chłopak jest oszołomiony.
- Próbuję sobie poukładać wszystko w głowie. Gdzie ja jestem?
- Na Manhattanie, w Stark Tower. – odparła, zakładając ręce. – Teoretycznie jesteśmy już bezpieczni, ale nie daję całkowitej pewności.
Tony prychnął lekceważąco, ale ona to zignorowała.
- Pamiętam tylko, że byłem w swoim mieszkaniu, ktoś mnie ogłuszył. Potem ciebie i całe to...Zamieszanie.
- Postaraj się, Johnatan. – mruknęła, zakładając nogę na nogę. – Każda informacja może się nam przydać.
- Nie wiem wiele. Od momentu kiedy nas wyprowadzili z tego bunkra wiodłem dość ponure, nudne życie.
- Jak każdy z nas.
- Parę dni przed tym jak mnie ogłuszyli, dostałem informację od Jenny, potem kaskadowo o każdym. Wystraszyłem się, próbowałem ukryć, ale jak widać, to na nic.
- Mnie też próbowali zdjąć. – odparła, próbując dać mu do zrozumienia, że wie, o czym mówi. – Znaleziono wszystkich martwych, z wyjątkiem ciebie.
- Staraliśmy się nie utrzymywać żadnego kontaktu, ale czasami wpadaliśmy na siebie z resztą szwadronu. Kiedy mnie zabrano, czasami myślałem, że się budziłem, ale teraz jestem przekonany, że to było naprawdę. W prosektorium raz odzyskałem przytomność. Wtedy się zahibernowałem, ale zdążyłem jeszcze coś dostrzec.
- To znaczy?
Mulat wziął głęboki wdech, ostrożnie przeżuwając każdy kęs.
- Jenny wstała. – wyszeptał. – Wstała i ich wszystkich poćwiartowała.
- Kim jest ta cała Jenny?
- Sierżant Jennifer Bailey. – rzekła natychmiastowo blondynka. – Była agentka federalna, przeniosła się do armii, kiedy zdjęto ją ze służby za niesubordynację. – dodała, wstając. – Bardzo skuteczna. Specjalizowała się w walce bronią białą.
- To była wewnętrzna robota? – spytał Steve, a ona zaczęła znowu przygryzać ze zdenerwowania swój kciuk.
- Mamy robala. – rzekł Tony, wychylając szklankę.
- Ilu was tam było, Rivers?
- Nie jestem w stanie powiedzieć. Ale raczej wszyscy.
- Historia się zapętla, Kapciu. – rzekł rozbawiony miliarder.
- O czym on mówi, Steve?
- A o tym, że Fury po raz kolejny nas okłamał.

Podskoczyła, kiedy Rogers uderzył pięścią w szklany stół. Wszyscy zebrani spojrzeli na niego, kiedy ciskał niebieskimi piorunami z oczu w Nicka.
- Mów, co tam się stało.
- Trochę się pomyliłeś przy liczeniu, Fury. – rzekła, zakładając ręce. – Nie zginął wam ktoś po drodze?
Fury włożył ręce do kieszeni, i jedynie się lekko uśmiechnął.
- Nic wam nie umknie, co?
- Po co kłamać? I tak wiedziałeś, że prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. – rzekła chłodno blondynka, podchodząc do niego. Pułkownik wywrócił oczami, nie chcąc patrzeć jej prosto w oczy. – Łącznie ze mną w szwadronie było dwadzieścia sześć osób. Nie znaleźliście czasem tylko dwudziestu czterech?
- Nie byliśmy pewni, kto to zrobił. Brakowało jednego ciała co prawda, ale moi ludzie podejrzewali, że ktoś mógł się go pozbyć dla zmyłki. Nie chciałem was tym martwić, mieliście już dużo swoich problemów.
- Naszym problemem jest teraz hulający na wolności super żołnierz, pułkowniku! Nie wiem, czy zapomniałeś, ale serum daje to samo, co to, które podano kapitanowi!
- Teraz nie wiadomo, czy ona sama nie poluje na Belle i Johna. – odparł Steve, nie spuszczając oczu z czarnoskórego. – Mamy na wolności kobietę, która może współpracować ze Struckerem. A jeśli to ci nie wystarczy, ma na koncie zabójstwo dwudziestu trzech osób.
- Wszczęto poszukiwania kilka dni temu, zanim to odkryliście.
- Oczywiście, zawsze kilka kroków do przodu, co?
- Nie oberwałaś może dzisiaj w nocy w głowę? Powinnaś się położyć, O'Shea.
- Nie zmieniaj tematu! – fuknęła. – Jestem raptem trzy stopnie niżej, Fury. I jestem o wiele sprawniejsza niż ty.
Spięła mięśnie brzucha, czując ukłucie w prawym boku, tam, gdzie trafiło ją działko. Nie dała po sobie poznać, że coś jest nie tak, ale poczuła się zaniepokojona.
- Doprowadźcie się do porządku. – mruknął czarnoskóry i ruszył ku drzwiom. – Nie będę z wami rozmawiał, kiedy zachowujecie się jak banda dzieciaków.
Kiedy Fury zniknął, Belle, rozwścieczona, szarpnęła za krzesło, wywalając je.
- Ej!
- Idę do ambulatorium. – odparła i ruszyła do korytarza. Kiedy tylko minęła pierwszy zakręt, oparła się o ścianę, znowu czując przeszywający ból w boku, który tym razem o mało nie zmiótł ją na kolana. Podwinęła koszulkę, chcąc zbadać obszar i pod palcami wyczuła dziwną fakturę, jakby jej skóra zdrewniała. Podniosła rękę do góry, widząc na opuszkach ślady czarnej cieczy i...sadzę? Kiedy spojrzała przed siebie, w swoje odbicie, w swoim boku zobaczyła ziejącą, czarną ranę, a miejsce, w które dostała bezpośrednio, upstrzone było pomarańczowymi pręgami, układającymi się jak naczynia krwionośne.
Powlokła się do ambulatorium, podtrzymując ścian. Co to było za działko? Może nie miało zrobić jej krzywdy, ale tylko osłabić?
Wklepała szybko kod dostępu, a potem przy kolejnych drzwiach odbiła rękę. ROSE powitała ją od samego progu, rozświetlając pokój na różowo.
- W czym mogę pomóc, Pani Doktor?
- Zbadaj mnie, szybko. – wystękała, kładąc się na podwieszanym łóżku. – Znajdź odpowiednie leki przeciwbólowe i podaj w formie iniekcji podskórnej.
Wyciągnęła rękę w górę, ustawiając jedne z ekranów na płasko. Szybko wprowadziła objawy i widoczne uszkodzenia, a potem pozwoliła zająć się resztą programowi.
- I zamknij drzwi. Nie potrzebujemy tu widowni.
Jak na zawołanie usłyszała sunięcie metalowych framug. Różowe światełko oblało jej ciało, a potem powtórzył to poziomy laser skanera.
- Wykryta rana postrzałowa, obniżony poziom krwinek czerwonych.
- Łataj!
- Obawiam się, że struktura rany nie pozwala na jakikolwiek zabieg, ale jestem w stanie ją skauteryzować.
- Rób to! – wrzasnęła, czując jak kolejna fala promieniującego bólu ją oszałamia. Wywinęła koszulkę, łapiąc się uchwytów przy krawędzi łóżka. – Już!
Leżanka wsunęła się w ścianę, zamykając ją jak w szklanym pojemniku. Czuła, że opuszcza się w dół, a potem ROSE odsuwa szklaną pokrywę nad nią, umieszczając pod ogromnym robotem do operacji.
Oczy zaszły jej czarną mgłą. Co do cholery miało w sobie to działko, że tak to bolało? Nie mogła myśleć racjonalnie, a sekundę potem, oszałamiający żar i uczucie palenia do żywego zalało jej bok. Wrzasnęła, nie będąc świadoma tego, że w salonie było to doskonale słychać.
Obserwowała białą, robotyczną łapę, która na chwilę wychynęła zza jej biustu, a potem znowu opuściła, dalej zadając jej ból. Nie miała pojęcia ile to trwało, wiedziała tylko, że mało brakowało, a zaraz zemdleje. Sekundy zaczęły wlec się jak godziny, minuty jak doby. Łzy poleciały jej z kącików oczu, a spieniona ślina popłynęła z jej ust.
Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze!
Wrzasnęła, a chwilowy paraliż objął jej prawą nogę.
- Zabieg zakończony pomyślnie.
- Dezynfekuj. – szepnęła słabo, wycierając usta ramieniem. – Podaj charakterystykę rany.
- Ciało w tym miejscu zostało zwęglone, poddane działaniu promieni o nieznanym pochodzeniu, będącymi jednak silnie radioaktywnymi. Zaleca się podanie jodu w celu zatrzymania wpływu promieniowania.
- Stwórz... Mieszankę... - szepnęła ponownie, tracąc powoli władzę w zaciśniętych dłoniach. Nie mogła stracić przytomności, nie teraz.
- Adrenalina. – rzekła słabo. – W małej dawce. Podaj większą, jeśli...nie zadziała.
Syknęła, kiedy igła wbiła się w skórę na jej udzie, jednak parę sekund później poczuła się lepiej, a co najważniejsze bardziej przytomna. Jęknęła, podnosząc się do siadu, zaraz po tym, jak ROSE ją opatrzyła. Podeszła do szklanej ściany, podwijając koszulkę. Tym razem zobaczyła już normalną ranę, która była przypalona w kilku miejscach, z pozostałościami po czarnej spaleniźnie. Dalej można było dostrzec nieco pomarańczowe pręgi pod jej skórą.
- Belle!
Głuche uderzenia o sufit nad nią dały jej do zrozumienia, że nie jest sama. Ściągnęła brwi, zła na szwankujący program.
- Mówiłam, żebyś zamknęła drzwi!
- Pan Stark złamał zabezpieczenia.
- Kurewska dyskietka. – mruknęła, wiedząc, że nie obejdzie się teraz bez małej awantury, kolejnej tego dnia.
- Belle! – wrzask Steve'a rozległ się tuż nad nią. Westchnęła opuszczając ubranie.
- Wpuść ich.
Uderzenia kroków o szklane stopnie zmusiły ją do odwrócenia się. Ciało kapitana wpadło w nią jak tur; jęknęła głośno, wbijając palce w jego ramiona.
- Puść, Puść! – pisnęła ze łzami w oczach. Steve postawił ją na ziemi, gorączkowo oglądając z każdej strony.
- Coś ty tu robiła? Słychać cię było na całym piętrze.
- Taki z tego panic room jak z koziej dupy trąba, Stark. – warknęła, obejmując ramię Steve'a, niezdolna jednak stać sama. – Zero prywatności.
- Gdybyś nie była wróżką, to bym ci to wszystko wyciszył, młoda. – odparł milioner, podrzucając w ręku telefon. – I jak widać miałem rację. Dostałaś, prawda?
- Prawda. – odparła, opierając dłoń na piersi blondyna. – I już sobie poradziłam.
- Mogłaś powiedzieć.
- I po co? Żebyście znowu nade mną skakali? Wybaczcie, nie tym razem. Dopóki jestem przytomna, nie ma takiej opcji.
- Dlaczego jesteś taka nierozsądna, co? – blondyn się schylił, próbując dociec, co jej jest, ale ona, poirytowana, pacnęła go w rękę. – Znowu się naraziłaś.
- Przestań biadolić, to po pierwsze. Po drugie, pomóż mi stąd wyjść, a po trzecie, pogódź się z faktem, że nie będę siedzieć bezczynnie. Za długo się ukrywałam, a wy nie po to mnie ściągnęliście, żeby teraz znowu gdzieś zamknąć.
- A ty pogódź się z tym, że skoro chcesz walczyć, to będziesz mieć też nas na ogonie. Działamy jak drużyna i nią jesteśmy. Nie jesteś niezależna w tym budynku, co to, to nie.
Sapnęła, kiedy wziął ją na ręce, a potem skierował się ku schodom. Widziała jeszcze, jak Stark pokręcił zrezygnowany głową, ale ruszył za nimi. Rozdzielili się na korytarzu, milioner poszedł do salonu, a ona z kapitanem do jej pokoju.
- Przynajmniej się połóż, dobrze? Jesteś obolała i ranna. Znowu.
Postawił ją obok łóżka, na którym dalej leżała potargana pościel. Pomógł jej usiąść, zdjąć czarne tenisówki i umieścić się wygodnie. Odetchnęła z ulgą, rozluźniając się, a Steve przykrył ją kołdrą. Przykucnął przy niej, wpatrując w jej oczy.
- Nie jestem ze szkła, mówiłam ci już. Nie patrz tak na mnie.
- I tak nic nie wskóram, co?
- Nie. Ale możesz zamówić mi burgera z tej knajpy dwie przecznice stąd. I przynieść jod od ROSE.
- Po co ci jod?
- Działko było radioaktywne. – odparła, wpatrując w jego kurczącą się z poirytowania twarz. Zachichotała, kiedy westchnął, zupełnie zrezygnowany.
- Osiwieję, jak boga kocham, osiwieję. – przetarł twarz dłonią, a potem znowu na nią spojrzał. – Czy to wszystkie polecenia, pani porucznik?
- Jak mi już to wszystko załatwisz, to dostaniesz pozwolenie na spędzenie ze mną miłego popołudnia. – uśmiechnęła się, klepiąc go w dłoń, którą opierał się o łóżko.
 
***
Zapraszam!

The Fifth Element || AVENGERS || 1Donde viven las historias. Descúbrelo ahora