Wesołych i samotnych świąt ❄ Wolfstar

660 44 11
                                    

Zima tego roku wszystkim dawała się we znaki. Śnieg padał bezustannie i nawet dzieciaki, które w takim właśnie czasie najbardziej uwielbiały bawić się na dworze, zjeżdżając na sankach, rzucając się śnieżkami, czy lepiąc bałwany, w końcu zmęczyły się tym i wolały całe dnie spędzać w domu, wychodząc tylko kiedy musiały. Mróz bezlitośnie wiał w odkryte twarze przechodniów, a dni były szare, bo chmury nie dawały nawet na krótki czas dać słońcu wstąpić na niebo, a to, znudzone tą walką, bardzo szybko ustępowało miejsca księżycowi. I tak dzień w dzień, a przynajmniej kolorowe lampki, którymi poozdabiano ulice nadawały życiu trochę uroku. Ale pogoda nie tylko fizycznie dawała się we znaki, ale też psychicznie, potęgowała bowiem poczucie osamotnienia, które u wielu rodziło się przed świętami

Większość grobów na cmentarzu sowicie zasypał śnieg i niewiele było takich, na których pozostała jego tylko cienka warstwa, która nazbierała się w najbliższym czasie, bo wcześniej ktoś był i strzepał śnieg. Gruba warstwa białego puchu rozsypana na ścieżce zachrzęściła pod ciężkimi, zimowymi butami, które odciskały na nim swój ślad. Kroki ustały przed nagrobkiem z białego marmuru, który wyglądał jakby mało kto odwiedzał go od czasu, kiedy dwa ciała pod nim spoczęły na samym początku listopada. Zakrywała go gruba warstwa śniegu, a młody mężczyzna stojący przed nim opadł na kolana i zaczął odgarniać go ręką, nie zważając na to jak bardzo skóra poczerwieniała mu od takiego zimna. Nie miał odwagi tam spojrzeć, a jednak zmusił się, żeby zwrócić wzrok ku płycie nagrobnej, na której widniały napisy, które za każdym razem, gdy je widział, gdy chociażby o nich myślał, łamały mu i tak rozkruszone już serce.

Lily Potter                                                         James Potter
ur. 30.01.1960                                               ur. 27.03.1960 
zm.31.10.1981                                               zm. 31.10.1981
             Śmierć będzie ostatnim wrogiem,
                    który zostanie pokonany.      

Nie mógł tego znieść, za każdym razem miał wrażenie, że patrząc na to, przypominał sobie o tym. I pojedyncza łza spłynęła po jego chłodnym policzku, kiedy spuszczał wzrok, składając kwiaty na nagrobku, choć wiedział, że niedługo i je śnieg zasypie, a zimno przymrozi.

— Tak bardzo nie mogę znieść tego, że was nie ma. — Wyszeptał łamiącym się głosem, mając nadzieję, że go słyszeli, a jego twarz wykrzywiła się w rozpaczliwym wyrazie bólu. — Czasem budzę się rano ze snu, w którym byliście i chcę napisać do was list i dopiero później przypominam sobie, że sowa nie miałaby do kogo tych listów dostarczyć. — Pozwolił, aby łzy, które nazbierały się w jego oczach swobodnie wypłynęły. Nie miał zamiaru z tym walczyć. Oparł się zmarzniętymi dłońmi o skraj nagrobka, jakby trzymał ich dłonie, a nie zimny marmur, jakby chciał być jak najbliżej nich, tak bliski zupełnej rozsypce, ze gotów był do nich dołączyć, skończyć ze sobą przy tym grobie i w tym grobie zostać pochowanym. — Ile człowiekowi może zająć żałoba? Ile będę jeszcze cierpiał? — Pytał i nie uzyskiwał odpowiedzi. I zdawało mu się, że tak jak nigdy nie uzyska odpowiedzi tak jego cierpienie nigdy się nie skończy. — Syriusz na życie przysięga, że to nie on, ale czy mam mu wierzyć, skoro ostatecznie wylądował za kratami? — Patrzył na napisy na grobie w ciszy, jakby mogły mu dać odpowiedź. — Chciałbym po prostu, żebyście tu byli. James... Czemu nie możesz zmierzwić sobie włosów i powiedzieć czegoś pogodnego, jak to miałeś w zwyczaju? Lily... Przytul mnie i powiedz, że będzie dobrze. Przecież zawsze to robiłaś.

I tak jak wiele osób szło z prezentami do rodziny, aby obchodzić Boże Narodzenie, tak on klęczał przy zimnym grobie, zasypywany przez śnieg, a pustka, którą czuł w sobie wydzierała mu serce z piersi, łzy zabierały każdą pozytywną emocję razem ze sobą, chłód napawał go całego nie tylko od zewnątrz.


Koszula opadła na podłogę i została zastąpiona przez koszulkę zespołu rockowego, niewyciąganą z szafy od października, a tego dnia Remus chciał ją mieć na sobie, czuć zapach już nie tak silnych jak początkowo perfum swojego kochanka. Kochał go i nienawidził jednocześnie i chciał go przy sobie i chciał go za kratami. Bo chociaż wierzył w jego dobroć to zbyt wiele stworzył przed nim tajemnic w ostatnich tygodniach na wolności, żeby móc mieć pewność. 

Tego dnia można było odwiedzać więźniów osadzonych w Azkabanie. Nie wiadomo było kto rzucił ten pomysł, ale Remus był mu za to wdzięczny, bo chociaż wiedział, że złamie mu to serce, chciał tam pójść. 
Tak bardzo pragnął, żeby tak jak co roku mógł usiąść przy ubranej choince i popatrzeć na Syriusza z uśmiechem i spokojem. I chciał znów się tak czuć, a wiedział, że to nigdy nie powróci. W tym roku nawet nie ubrał choinki. W tym roku nie świętował. 

Kiedy za aurorem wszedł do Azkabanu widział rozpacz. Widział nieszczęście rozdzielonych rodzin, rozdzielonych kochanków, przyjaciół, którzy rozmawiali ze sobą przez więzienne kraty, a ich nieszczęście potęgowała obecność dementorów, którzy nie musieli atakować, aby siać żal. Jego już ten żal ogarnął, tak ogromny, że miał wrażenie, że upadnie, a kiedy stanął przed odpowiednią celą, musiał przytrzymać się krat, żeby utrzymać równowagę. Na chwilę zamknął oczy, a na swoich dłoniach poczuł dwie inne, większe i cieplejsze. Spojrzał na mężczyznę przed sobą, który włosy miał dłuższe niż zwykle, poplątane, twarz szczuplejszą niż kiedy widział go po raz ostatni, spojrzenie jeszcze bardziej puste, chociaż zdawało mu się, że kiedy ich oczy się spotkały, w szarych tęczówkach zobaczył iskierki i rozpłakał się znowu, nie mogąc tego znieść, nie mogąc znieść tego, że nie mógł przytulić i ucałować tego zdrajcy.

Ale on zaczął mu wszystko tłumaczyć, tak samo jak tłumaczył prawie dwa miesiące wcześniej. I być może poważnie mu uwierzył, a może tylko chęć zbliżenie się do niego i oszukania samego siebie to sprawiła.

— Wierzę ci. — Powiedział, mocniej zaciskając palce na zimnych, mocnych kratach, a Syriusz cały czas gładził jego dłonie swoimi szorstkimi. I nagle zaczął nucić świąteczną piosenkę, którą kilka lat wcześniej uznali za swoją, a Remus zamknął oczy, słuchając tego nucenia i z bólem przyjmując falę wspomnień. — Tak bardzo mi was wszystkich brakuje. — Wyznał, nie patrząc na niego, a Syriusz umilkł. — Nie mogę znieść tego, że zostaję sam. Nie daję sobie z tym rady.

Czuł się tak słaby, bezsilny, że to mówił, a Syriusz wyciągnął ręce, jakby chciał go przytulić, ale kiedy jego dłoń zaczęła wystawać za kraty, spojrzenie jednego z aurorów, którzy sprawowali tego dnia nad wszystkim pieczę, kazało mu ją szybko cofnąć. 

Chyba nie mieli o czym mówić, a może to czas przyspieszył, bo nagle usłyszeli dzwonek i jeden z aurorów ogłosił koniec wszystkich spotkań. Remus zwrócił pełne bólu spojrzenie ku Syriuszowi, który oswobodził jego ręce ze swojego uścisku.

— Wytrzymaj jeszcze trochę. — Poprosił, kiedy jeden z aurorów prowadził Remusa do wyjścia, a Syriusz zaczął kurczowo trzymać się krat i opadł na kolana. — Spotkamy się jeszcze, przysięgam! — Krzyknął, a jego głos odbił się echem od ceglanych murów więzienia. 

I spotkali się dwanaście lat później, mając nadzieję, że trwać tak będą już na zawsze.

I rozstali się piętnaście lat później, a Remusowi znów pozostały ból i rozpacz.

I gave you my heart | Jegulus/Wolfstar/DorleneWhere stories live. Discover now