10

963 32 11
                                    

Spajdek wylądował na dachu jednego z wyższych wierzowców w Nowym Yorku.

- Zaczekaj tu chwilkę. Zaraz wrócę tu z obiecanymi lodami.

Zostawił Nise całkiem samą. Odsłoniła zakryte dłońmi oczy i oniemiała z wrażenia. Przed nią znajdowała się piękna panorama miasta a w tle zachód słońca. Po prostu bajecznie.

                   
                               Nisa

Podziwiałam widoki. Pierwszy raz w życiu widziałam coś tak niesamowitego. Całe napięcie i niepokój znikł. Został sam zachwyt. Nawet nie spoglądałam w dół. Sądząc po tym, że ten na pozór niezdarny chłopak dokonał czegoś takiego to szczerze mi gratuluję. Wyskoczył z okna tylko dlatego, żebym poczuła się bezpiecznie. No po prostu bajka.

- Hej już jestem.

Moje rozmyślania przerwał Peter trzymający dwa pudełka. Schował je szybko za plecy.

- Prawa czy lewa ręka.

- Hymmm... lewa. Zdecydowanie lewa.

- Świetny wybór.

Podał mi pudełeczko. Wewnątrz znajdowały się lody śmietankowe z polewą czekoladową.

- Dzięki.

Usiedliśmy sobie na krawędzi budynku zajadając się lodami i rozmawiając. Ja zaczęłam.

- Powiedz mi coś o sobie.

- Cóż ja mogę powiedzieć. Uwielbiam takie miejsca jak to. Tu mogę poczuć tą wolność i niezależność od nikogo.

- Nie masz lęku wysokości? Ja bym na twoim miejscu miała.

- Nie no coś Ty. Jestem już tak do tego przyzwyczajony, że nie zwracam na to uwagi. Dla mnie czym wyżej tym lepiej. No może poza kosmosem, ale to wyjątek. Mam nawet znajomych, którzy latają w kosmosie, ale najlepszy z nich jest Rocked. Taki szop, który wbrew swojemu urokowi potrafi dopiec i momentami jest naprawdę wredny. Taka mała maszyna destrukcji. Hulk wersja kieszonkowa.

To było na prawdę komiczne. Sposób w jaki go opisał sprawiał, że wydowało mi się, że to wszystko jest jedną wielką zabawą.

- Koniec o mnie. Może powiesz coś o sobie?

- Chciałabym, ale mało co pamiętam. Wiem jak na razie tyle, że nazywam się Nisa i jak widać jestem z azji. Tyle.

- To faktycznie niewiele. Z czasem sobie wszystko przypomnisz i jak wrócisz do domu będziesz się chwalić. A ja poznałam Spider-Mana. Jest taki super, że reszta Avengers to przy nim pryszcz.

Ostatnie zdanie powiedział naśladując mój głos co mu dość średnio wyszło. Chcąc go uciszyć ukazałam mu nos lodami.

- Taka jesteś? O nie... Super Peter cię załaskocze.

I tak rozpoczęła się bitwa na łaskotki, która przerodziła się w istną wojnę kto kogo przewróci. Skurkobaniec wygrał. Przynajmniej tak mu się zdawało. Gdy zwisał nademną wpadłam  a szalony pomysł. Położyłam mu dłonie na karku i pociągnęłam w swoją stronę. Nasze wargi się spodkały. Korzystając z jego chwili dekoncentracji zamieniłam nasze pozycje i to teraz ja byłam na górze.

- Ej to nie uczciwe...

- Wojna nigdy nie jest fair.

Zbliżyłam się twarzą bliżej niego.

- Czasem ponosi się ofiary nie tylko w ludziach, a także w...

Nie pozwolił mi dokończyć bo tym razem to on mnie pocałował. Mimowolnie poddałam się temu. Co się ze mną dzieje?

Położyłam swoje dłonie na jego karku, a on objął mnie swoimi w tali. Niespodziewanie oderwał się ode mnie. Nie powiem byłam przeciew.

- Czy to oznacza remis?

- Głupek.

Odpowiedziałam i lekko go odepchnęłam. Wybuchliśmy śmiechem. Ni stąd ni zowąt zadzwonił mu komunikator.

- Gdzie jesteście?

- Wykonałem swoje zadanie. Dobrze, że Pan do mnie zadzwonił.

- Coś mi podpowiadało, że możesz się przydać. A teraz wracajcie bo Nat zrobiła na kolację lazanie, a znając Barton'a nic wam nie zostawi.

- Ten żarłok zaraz wszystko nam zje. Nim się Pan obejrzy my tam będziemy.

Rozłączył się i spojrzał na mnie. Westchnęłam kiwając głową. Nie minęła nawet minuta a już byliśmy w locie. Po zaledwie może... 10 byliśmy na miejscu wpadając przez otwarte okno do kuchni. Zapowiadało się ciekawie.

****

Część 3 maratonu

Ocalona  Where stories live. Discover now