Część 63

1.8K 144 60
                                    

Montanha POV

Wyjąłem broń przygotowując się na strzelaninę. Szybko ruszyłem do drzwi, ale zanim je otworzyłem, ktoś wyważył je z drugiej strony. Akurat stałem przy nich i uderzyły mnie, aż poleciałem na plecy.

- Policja, nie ruszaj się! - Usłyszałem krzyk, chyba Capeli.

Do środka wpadło dwóch SWATowców, a za nimi dwóch kolejnych. Ci pierwsi celowali do mnie, a pozostali weszli w głąb pomieszczenia. Skąd oni się tu wzięli?

Będąc w niedogodnej pozycji i zdecydowanie w mniejszości, poddałem się wyrzucając broń i rozkładając ręce. Na zewnątrz już nie słyszałem strzałów, więc chłopaki albo zrobili to co ja, albo leżeli ranni.

- Mamy jednego rannego - usłyszałem, jak Hank krzyczy z wnętrza. - Jezu, Grzechu coś ty zrobił - powiedział już ciszej, ale na tyle głośno, że go usłyszałem.

Jeden z tych, co do mnie celowali podszedł i zakuł mnie, a następnie pomógł wstać. Był to chyba Lincoln. Patrzyłem na Capelę będąc nadal w szoku. Wyszliśmy na zewnątrz i moim oczom ukazała się reszta SWATu i kilku policjantów. Zajmowali się chłopakami, którzy leżeli ranni na ziemi.

- Erwin... - rzuciłem pod nosem i szarpnąłem się, by podejść do nich. Niestety zatrzymali mnie i nie pozwolili.

- Grzesiuuuu, spokojnie, wszyscy żyjemy - krzyknął Nicollo i podniósł kciuka w górę.

- Jebane psy... ałaaa, delikatniej... - krzyczał Erwin.

Dobrze, skoro miał siłę ich wyzywać, to nic takiego mu nie było.

- Dobra, zajmijcie się nimi i po szpitalu przywieźcie na cele, a my jedziemy na komendę - odrzekł Capela i zaprowadził mnie do radiowozu. Usadził mnie z tyłu, a sam wsiadł na miejsce pasażera. Na miejscu kierowcy siedział Andrews. Ruszyliśmy w stronę miasta.

- Wiem chłopaki, że pewnie mi nie powiecie, ale jakim kurwa cudem nas znaleźliście? - Zapytałem ich.

Popatrzyli po sobie.

- Cóż, mieliście pecha, ale szyszkarze w końcu się przydali do czegoś innego niż ściganie wiewiórek - powiedział Dante.

- Aha, przypadkowy patrol, który nas widział i śledził czekając na wsparcie - dokończyłem historię.

- Mniej więcej.

- Ale że od razu SWAT?

- Mieliście przestępcę gonionego listem gończym. Poza tym narobiliście takiego rabanu, że mogliśmy się spodziewać armii.

Pokręciłem głową. Jebany pech. Przynajmniej zdążyłem rozprawić się ze Spadino zanim nam wbili.

Resztę drogi na komendę spędziliśmy w ciszy. Alex zajechał na parking podziemny. Weszliśmy do korytarza i skierowałem się do cel, ale Capela kiwnął ręką, że mam iść po schodach na górę. Zdziwiłem się, ale grzecznie poszedłem. Weszliśmy na drugie piętro, do sali High Commandu. Ostatni raz byłem tu, gdy mnie wyrzucali z policji. Dziś nie wiem czego chcieli, ale znów siedzieli tu wszyscy członkowie obecnego HC z Rightwillem na czele. Stałem w szoku patrząc na nich. Capela rozkuł mnie, ale ja wciąż się nie ruszałem.

- Montanha, usiądź proszę - powiedział Sonny, wyrywając mnie z transu. Usiadłem na końcu stołu, naprzeciwko niego. - Rozczarowałem się dzisiaj tobą. Próba zabójstwa, naprawdę?

- Nie chciałem go zabić - powiedziałem.

- Czyli okaleczenie, też nieciekawie.

- Nie będę ci się tłumaczył.

Jestem nienormalny... albo zakochany | Morwin | Gregory x ErwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz