Rozdział 11

622 35 4
                                    

POV. Vasquez

Wszedłem na komendę, panowała grobowa cisza i spokój. Trochę dziwne, zawsze był tu hałas, jak nie krzyczący Gregory, to jęczący Capela jaki to on jest biedny. Poszedłem na piętro do szatni, wszedłem do środka - pusto, nikogo nie było, jakby wszyscy zniknęli.

- Co jest? - Powiedziałem sam do siebie. Położyłem plecak na ławce, otworzyłem szafkę. Wyjąłem kamizelkę wraz z paskiem ze sprzętem. Zdjąłem szarą koszulkę, założyłem czarną z oznaczeniami LSPD na ramieniach i na plecach. Potem założyłem kamizelkę i pasek. Spodni nie zmieniałem bo według regulaminu pasują, schowałem leżący telefon na ławce do kieszeni od spodni. Po chwili do szatni wszedł Hank, wreszcie ktoś żyje.

- Cześć Vas. - Odparł w moją stronę podchodząc do swojej szafki.

- Cześć. - Odpowiedziałem.

- Co jest tak pusto na komendzie? - Zapytał zdziwiony.

- Nie wiem. - Odpowiedziałem, rzeczywiście było dziwne że nikt nie przyszedł, albo się ukrywają.

- Ciekawe czy jest Pisicela. - Powiedział patrząc na mnie i zakładając kamzę.

- Znając życie tak.

- Albo wziął se wolne.

- Nie wydaje mi się, co jak co ale jest szefem i niezłym gliną, nie wydaje mi się żeby opuścił chociaż jeden dzień służby.

Wtedy do pokoju wszedł Monthanna, spojrzał na nas, nie odzywając się podszedł do szafki.

- Cześć. - Odparł zdziwiony zachowaniem Gregorego Hank.

- Cześć. - Odpowiedział Gregory unikając wzroku z nami, trochę to dziwne, nie mieliśmy do niego o cokolwiek żalu, no może trochę ja, ale żeby nie rozmawiać z nami?

- Gregory? - Odparłem w jego stronę.

- Tak?

- Masz jakiś żal do mnie? Czy co?

- Nie... - Powiedział zdziwiony w moją stronę. Gdy się ubrał wyszedł z szatni, znów bez słowa.

- O co mu chodzi? - Zapytał Hank.

- Nie wiem. - Odpowiedziałem zdziwiony, o co chodziło Gregoremu? Zachowywał się tak jakby miał do mnie żal, ale za co? Za Erwina? Sam tego chciał, może kocha go dalej, ale skoro nie miał dla niego czasu, to nagle mu się znajdzie? Erwin już postanowił, nie będzie z Gregorym, i dał mu już ostateczną odpowiedź dziesiątki razy.

Wyszedłem z Hankiem z szatni, poszliśmy pobrać broń z depozytu i poszliśmy na parking. Hank wsiadł do czarno-białej Victorii na miejsce kierowcy, najwidoczniej już ustalił kto jest kierowcą.

- Skoro tak zadecydowałeś... - Odparłem wsiadając do radiowozu.

- A chcesz prowadzić? - Od razu domyślił się o co mi chodzi.

- Nie no... jak już wsiadłeś na kierowcę, nie będę podważać zdania wyższego stopniem.

- Nie przesadzaj, jesteśmy kolegami, jeśli chcesz, możesz prowadzić.

- Nie no już jedź, będę radiowym.

- Jak chcesz. - Odparł, po czym odpalił radiowóz  wyjechał z podziemnego parkingu. Złapałem za radio i zgłosiłem wspólny patrol z Hankiem. Wyjechaliśmy z terenu komendy, patrolowaliśmy okolice centrum i niedalekie chinatown. Patrol przebiegał jak na razie spokojnie, nic nie wskazywało na wielką akcje czy zamieszki które ostatnio są dość częste. Policja straciła swoją reputację po ataku na kartel narkotykowy działający w ,,drugiej strefie miasta" złożonej z osób o ciemniejszej karnacji, akcja była tajna, więc nie mogliśmy mówić co się działo, lecz ciał nie da się ukryć na długo. Do mediów wypłynęły informacje o pięciu czarnoskórych martwych podjerzanych, lecz nikt nie wiedział dlaczego są martwi. Po kilku dniach po tym ludzie połączyli kropki i uznali nasz atak na kartel za ,,Egzekucję Rasową". Skargi, ataki i obrazy w stronę LSPD były ogromne, w tym czasie zwolniło się ponad dziesięciu funkcjonariuszy. Dla nas był to wielki sukces, dla ludzi zwykły atak bez podstawy prawnej.

I teraz już wiesz dlaczego?! / Vaskles & Mover [Zakończona]Where stories live. Discover now