Rozdział 31

762 32 31
                                    

Ocknęła się, gwałtownie nabierając powietrza. Zaniosła się niepohamowanym kaszlem, podpierając się dłońmi o podłoże i po omacku szukając różdżki pomiędzy źdźbłami trawy; po cichu błagała, aby znajdowała się ona w pobliżu, a także, żeby nie była złamana – wtedy poniekąd nie miałaby czym się bronić. Przy każdym oddechu płuca paliły ją tysiącem ogni, a przy każdym łapczywie nabieranym wdechu czuła posmak krwi na języku. Każde przełknięcie śliny wiązało się z kłuciem w przełyku. Jakby tego było mało, zawroty głowy uniemożliwiały jej skupienie się na opracowaniu alternatywnego planu działania, aby przetrwać do końca Bitwy o Hogwart.

Znalazłszy różdżkę, poczuła rozchodzące się po jej wnętrzu ciepło – magia bezróżdżkowa podczas walki wymagała niezwykłego skupienia, opanowania, a przede wszystkim doświadczenia i lat praktyki, których ona nie posiadała, wykorzystując tę formę magii jedynie do stosowania podstawowych zaklęć, nigdy do walki. Na horyzoncie majaczyły nieliczne sylwetki wciąż pojedynkujących się czarodziei, lecz oprócz tych pojedynczych jednostek błonia wydawały się zwodniczo spokojne. Walka musiała przenieść się w inne miejsce. Powoli do jej uszu dochodziły krzyki dobiegające z wnętrza zamku, eksplozje tworzące wyrwy w murach oraz łoskot uderzających o ziemię kamiennych brył spadających z wyższych kondygnacji. Uniosła głowę, by ocenić swoje przypuszczenia – ukruszone blanki, ziejące w ścianach wyższych pięter dziury utwierdziły ją o prawdziwości wysnutych przekonań.

Nagle przeraźliwe, niemal przypominające ujadanie zranionych zwierząt wrzaski przedarły się przez wszystkie inne odgłosy, kompletnie je dominując. Męczona pulsującym, tępym bólem głowy czarownica z wysiłkiem podniosła się. Po niebie rwącym potokiem mknęły dziesiątki czarnych wstęg dymu, znikając w lesie poza granicami Hogwartu. Kilkadziesiąt metrów dalej z wrót zamku wybiegały zamaskowane postacie, w popłochu ciskając dookoła losowymi zaklęciami. Mogło oznaczać to tylko jedno – Lord Voldemort został pokonany.

W Danielle wstąpiła nowa nadzieja. Odpychając zmęczenie nieprzespanej nocy, ból promieniujący na całe ciało wraz z przyczyną jego powstania, z całą determinacją i wolą walki, które posiadała, parła do przodu, pragnąc pomóc członkom Zakonu Feniksa w ostatecznej potyczce z siłami zła.

Znajdując się coraz bliżej wrót Hogwartu, krzyki stawały się coraz głośniejsze, a charakterystyczny zapach magii przesycającej powietrze, coraz bardziej wyraźny.

— Wracajcie, tchórze! — wrzeszczała na całe gardło Bellatrix Lestrange, z furią obdzielając klątwami dezerterujących Śmierciożerców. — Wracajcie i walczcie, by pomścić naszego Pana!

Pod jej naporem część popleczników zawróciła na szkolny dziedziniec, by stawić się do walki, lecz niesubordynowana reszta przypłaciła rejteradę dotkliwymi obrażeniami lub życiem. Zatrzymana w pół kroku Danielle przyglądała się całemu zajściu ze zgrozą. To wystarczyło, by Bellatrix zaprzestała kaźń, momentalnie tracąc zainteresowanie wszystkim dookoła, a całą swoją uwagę przekierowując na stojącą nieopodal kobietę. Nawet z dystansu panna Rawberth potrafiła dostrzec chytry uśmiech sięgający oczu zamglonych czystym obłędem u starszej czarownicy.

— Jest i moja ulubienica! — krzyknęła uciesznie Bellatrix, niebezpiecznie zbliżając się w kierunku nauczycielki. Z obłąkańczym śmiechem, bez jakiegokolwiek, ostrzeżenia zaczęła ciskać w jej stronę klątwy.

W pierwszym odruchu zaskoczona zrobiła unik, uchylając się przed zaklęciem.

— Czego ode mnie chcesz?

— Od ciebie nic, przebrzydła zdrajczyni krwi. Chcę dokończyć to, czego nieudacznik Snape nie potrafił zrobić! A pomyśleć, że ten kundel miał tylko jedno zadanie! I nawet pod wpływem Imperiusa to spartaczył!

Wielki powrót do Hogwartu | S. SnapeWhere stories live. Discover now