Rozdział 3

2.3K 115 81
                                    


Danielle chodziła w swoich komnatach, gorączkowo przeszukując wszystkie półki z książkami, szuflady, szafki i inne zakątki pokoi w poszukiwaniu jednej, jedynej książki, którą dostała kilka lat temu, a nigdy nie ruszyła jej nawet końcem różdżki, będąc święcie przekonaną, że wiedza w niej zawarta będzie jej całkowicie zbędna. Teraz wiedziała, że się myliła. Z biurka wyrzuciła wszystkie papiery, stare woluminy leżały na ziemi pootwierane na przypadkowych stronach, a cały pokój wyglądał, jakby zaatakowało go stado wściekłych akromantul.

Buho patrzył na to wszystko znudzonym wzrokiem, co jakiś czas podskubując swoją właścicielkę w ramię, domagając się więcej uwagi. Nie mogło przecież być tak, że jakaś idiotyczna książka była ważniejsza od niego! On, puchacz, nie mógł być przecież tak zwyczajnie ignorowany. I żeby był tego chociaż jakiś sensowny powód, ale nie, to czupiradło musiało wreszcie zacząć ogarniać życie i właśnie dlatego demoluje całe mieszkanie w poszukiwaniu pliku kartek. Gdyby ktoś umarł, to być może przełknąłby tę zniewagę, ale wszyscy żyją i mają się jak najlepiej.

Prychnął z dezaprobatą i wyleciał przez otwarte okna na zewnątrz. Może tam dzieje się coś ciekawszego? Jakiś pierwszoroczniak topiący się w jeziorze byłby całkiem odświeżającym widokiem. Ewentualnie ten cały gajowy uganiający się przez błonia za zaślinionym kundlem, którego iloraz inteligencji był na minusie. Jaki szanujący się pies gania za patykami rzucanymi przez ludzi?! Żenada.

Ku jego nieszczęściu, na dworze nie działo się nic, co potencjalnie mogłoby zainteresować puchacza. Przysiadł na wiekowym dębie na skraju jeziora i zaczął zastanawiać się, nad sensem egzystencji. Dobrze wiedział, że zostało mu już pięć, góra sześć lat życia i zupełnie nie wiedział, w jaki ciekawy sposób je wykorzystać. Praktycznie od pisklaka towarzyszył temu blond przygłupowi, który niby chodził z uśmiechem przyklejonym do ust przez cały dzień, żartował, śmiał się i pomagał innym, a wieczorami siedział samotnie w towarzystwie jakiejś tandetnego mugolskiego romansidła, rozpaczając nad losami nieszczęśliwych kochanków i zalewając się łzami po zakończeniu lektury. Podobno miała jakichś przyjaciół, ale nigdy nie zwracał na nich uwagi, widząc, że są to osoby bezwartościowe i puste. A przynajmniej w jego mniemaniu. Kiedy miała jakiś problem, zostawała z nim sama, mocząc jego piękne piórka swoimi łzami. Nigdy się nie żaliła, ale jak już zaczęła, to wygłaszała takie tyrady, że Historia Magii Bathildy Bagshot okazywała się przyjemną lekturą na jedno posiedzenie do poduszki. Tego nie mógł przeboleć. Najczęściej wtedy go tuliła, całkowicie odcinając dostęp do świeżego powietrza i możliwości rozejrzenia się naokoło. Było to dość przykre, że była sama, zważając na to, że dla każdego, kto potrzebował pomocy, była otwarta i służyła dobrą radą.

Zawsze zastanawiało go, dlaczego ta kretynka nigdy nie skombinowała sobie faceta. Była nawet ładna, dobra, pomocna, czuła, dość elokwentna i mógł się nawet pokusić o stwierdzenie, że inteligentna. Może i była trochę roztrzepana, ale to nie mógł być powód braku drugiego trzydzieści sześć i sześć stopnia Celsjusza przy boku. Już nawet ten czarnowłosy dryblas w ostateczności by się nadał. Gdyby jego pani oślepła i pogorszyłby się jej słuch, mogliby być całkiem dobrą parą. Tylko problem był taki, że ona widziała w nim jedyne, albo i aż, przyjaciela. No właśnie, a on nie widział w niej jedynie przyjaciółki. Biedaczyna próbował dać jej jakieś dyskretne znaki, że ich znajomość wykracza poza sferę przyjaźni, ale ten jasnowłosy przygłup był naprawdę głupi. Nie zauważyła, że na trzydzieste urodziny dostała od niego piękną kolię, a nie jakieś proste życzenia chamsko zerżnięte z tomu z wierszykami dla przedszkolaków. Ona chyba naprawdę nie miała oczu. W sumie, to nawet by się ucieszył, gdyby się w końcu zeszli. Dany była nieszczęśliwa sama, od Severusa, czy jak mu tam było, również nie tryskała specjalnie radość i euforią. Swoje towarzystwo lubili, więc zawsze była jakaś szansa, że może coś stworzą. Co prawda nie liczył, że ta idiotka nagle potknie się na schodach, a jej nietoperzy książę złapie ją w ostatnim momencie, spojrzą sobie głęboko w oczy i połączą swoje usta w namiętnym pocałunku, a wszyscy zaczną klask... Stop, Buho, tandetne romansidła na bok! Niech obściskują się, gdzie chcą, byle nie na twoich oczach. Tego byś chyba nie przeżył, a twoje biedne puchacze serce przestałoby pompować krew do reszty organów. Miałeś umierać dopiero za pięć lat, a nie teraz.

Wielki powrót do Hogwartu | S. SnapeWhere stories live. Discover now