Rozdział 14

1.2K 77 42
                                    

Pierwszym co usłyszała, było nieustające brzęczenie w uszach, jak gdyby nad jej głową zebrał się cały rój pszczół niedających się odgonić. Skylor powoli otworzyła oczy. Nie, to nie może być prawda, pomyślała. Jej umysł był spowity gęstą mgłą, wyekstrahowanie najprostszej, logicznej myśli okazywało się nie lada wyzwaniem. Gwałtownie zamrugała. Nie, umysł musiał płatać jej figle. Zalała ją wszechogarniająca ciemność, a gardło ścisnęło się ze strachu. Z trudem przełknęła ślinę. Obawiała się ciemności, mroku skrywającego niewypowiedziane tajemnice oraz tego, co może się w nim czaić. Niepokój wzbudzały w niej również ograniczające, ciasne przestrzenie. Połączenie tych dwóch lęków tworzyło mieszankę przyprawiającą dziewczynę o stanowcze przyspieszenie pracy serca i nieopanowaną chęć krzyku. Przynajmniej chodzenie po ciemnych lochach w towarzystwie cichego kapania wody wcale jej nie przerażało. To prawdopodobnie z przyzwyczajenia.

Usilnie mawiając sobie, że jest bezpieczna i nic takiego się nie stało, odetchnęła kilka razy, zamykając oczy. Musiała wszystko ułożyć sobie w głowie. Potrzebowała do tego Neville'a. Aż dziwne, że w tym całym chaosie nie zostawił jej samej. Każdy ślizgon starałby ratować własny tyłek, zapominając o niej, tymczasem gryfon ciągnął ją za rękę jak najdalej od tego zamieszania, co chwilę sprawdzając, czy ktoś ich nie zauważył. Ona sama była sztywna ze strachu i to, że się w ogóle poruszała, było zasługą chłopaka. W innym wypadku stałaby z rozdziawioną buzią i nogami przyrośniętymi do podłoża, niezdolna do niczego, czekając, aż dosięgnie ją klątwa rzucona przez zakapturzoną postać.

Ponownie otworzyła oczy, tym razem słysząc jakieś poruszenie. Nie pamiętała nic poza ogłuszający hukiem. Biegła wtedy za Neville'em, uciekając przed ludźmi w czarnych szatach, którzy rzucali w ich stronę śmiercionośne klątwy. Momentalnie coś wybuchło po prawej stronie, a lawina gruzu zwaliła się na nią, przygwożdżając do ziemi. Pewnie nadal pod nią leżała.

Odwracając głowę nieznacznie w prawą stronę, zauważyła szparę, przez którą wpadał blask księżyca. Próbując się w tamtą stronę przemieścić, poczuła duży nacisk na lewą nogę. No tak, brakowało jeszcze, żeby coś zmiażdżyło jej kończynę. Przy próbie poruszenia nogą okrutnie skrzywiła się z bólu, a oddech gwałtownie przyspieszył. Po cholerę pchała się do tej wioski. Prezentów na święta w tym roku nie będzie. Jeśli dożyje, rodzina będzie musiała docenić jej obecność.

Słysząc coraz głośniejszą wymianę zdań, postanowiła zareagować. Wspierając się na łokciach, przesunęła się w stronę otworu tak blisko, jak pozwalała na to przygwożdżona noga. Chciała coś krzyknąć, ale poczuła w swoich ustach suchość i pył. Kaszlnęła, unosząc w powietrze więcej pyłu, który opadł na jej twarz i włosy, a z jej ust wydarła się parodia skowytu. Jednak osiągnęła zamierzony efekt – głosy stały się rozkrzyczane, a na zewnątrz zapanowało większe poruszenie. Po kilku chwilach więcej światła wpadało do jej grobowca. Wyciągnęła przed siebie rękę. Padła na nią blada poświata księżyca. Przeraziła się tym widokiem – jej dłoń wyglądała przerażająco. Jakby została przepuszczona przez prasę – cała czerwona, zadrapana.

— Ona żyje! Ona żyje! — usłyszała okrzyki euforii. Jej umysł był zbyt zamroczony, by rozpoznawać głosy. Mimo to, nieznaczny uśmiech wpłynął na jej twarz. Ktoś się o nią martwił.

Męski głos wyszeptał zaklęcie, a kamienne bloki, kawałki drewna i oderwanego tynku uniosły się w powietrze, zawisając bezwładnie nad jej ciałem. Dopiero teraz zauważyła, jak wiele tego było. To, że żaden nie spadł jej na głowę, było cudem. Powinna podziękować Merlinowi. I może zacząć się modlić. Ktoś ewidentnie nad nią czuwał.

Nim zdążyła jakkolwiek zareagować, została poderwana w górę. Stojąc, syknęła przez zęby z bólu. Starała się w ogóle nie stawać na lewej nodze. Udawanie flaminga wcale jej nie wychodziło, a gdy do tego dołączał jeszcze nieznośne pulsowanie w głowie, była to prawdziwa katorga w kilku aktach. Niebezpiecznie się zachwiała, ale przed upadkiem uchroniły ją czyjeś ramiona. Uniosła głowę, patrząc spod lekko przymkniętych oczu.

Wielki powrót do Hogwartu | S. SnapeWhere stories live. Discover now