Rozdział XXII ''Rozstanie''

224 7 0
                                    

Zgodnie z przewidywaniami dziewczyny minęły dwa tygodnie, zanim wojska się połączyły. Teraz na polanie, na której rozbity był obóz... Cóż, niezbyt było ją widać, bo od jednego krańca lasu do drugiego były rozłożone namioty. Teraz dopiero problemem było dla niektórych nawigowanie się między namiotami, ale Amy do tych osób nie należała.

Miło jej było zobaczyć znajome twarze - chociaż oczywiście nie oszukujmy się, nie znała tam każdego ani też oni nie wszyscy znali ją. Ale na szczęście miała te swoje jasne, rozpoznawalne włosy i było ją widać w tłumie. Jak już udało jej się przejść na drugą stronę obozu, to zamieniła kilka zdań z ludźmi, których znała albo chociaż kojarzyła i... Resztę dnia spędziła na spacerze w drodze powrotnej.

Tak, obóz trochę (bardzo) się rozrósł...

Jednak przybycie wojsk oznaczało jedno - wkrótce ruszają dalej, w stronę Casterly Rock. Im bliżej było tej chwili, tym większą czuła niepewność.
To będzie albo wielkie zwycięstwo, albo wielka porażka. Tak czy siak, historia jakoś to zapamięta (chociaż nie tak, jak zapamiętałaby mączną bitwę, o której kiedyś snuła fantazje z Blackfishem), jedyne obawy były o to, jak to będzie. W końcu tak wiele rzeczy mogło pójść niezgodnie z planem, a mimo to zdecydowali się na to ryzyko.

Czuła się, jakby właśnie wszystko zostało postawione na jedną kartę. Zupełnie jak podczas pamiętnego wesela, kiedy wygłosiła tę swoją "przemowę" do Freya, lecz wtedy... Wtedy czuła, że i tak nie ma już żadnych szans. Czuła, że to ostatnie co może zrobić, nawet jeśli niewiele to da. Była praktycznie przygotowana na śmierć.

Ale teraz?

Teraz mieli jeszcze całkiem sporo innych możliwości, a jednak pchali się prosto do paszczy lwa - albo raczej do jego legowiska, bo pan twierdzy był w końcu w Królewskiej Przystani. I najlepiej by było, żeby tam pozostał ze swoimi wojskami aż do czasu ataku, żeby mieli czas na zdobycie fortecy, zanim przybędzie wsparcie wrogich sił.

Przez następne dni nie opuszczały jej te myśli, podczas powolnej jazdy konnej wciąż rozmyślała nad różnymi wynikami tego starcia. Wiedziała, że ciężko jej będzie sobie wybaczyć, jeśli się nie powiedzie - w końcu sama to kiedyś zaproponowała. Zaatakować Casterly Rock, kiedy Tywina Lannistera tam nie będzie, ale wtedy to było takie odległe... Nie myślała o chwili, kiedy faktycznie to wszystko będzie miało miejsce.

— Zatrzymamy się na dzień lub dwa w Riverrun... — usłyszała, kiedy jej umysł zaczął podsuwać jej coraz to czarniejsze scenariusze. Dawno tak się nie cieszyła, że Robb postanowił rozpocząć rozmowę i zwrócić jej myśli na inne tory. — Chciałbym, żebyś tam została.

— Co? — dopiero w tej chwili obróciła głowę w bok, by na niego spojrzeć. Zorientowała się też, że musiał się jej już przyglądać dłuższy czas, tylko czekał na jakiś odpowiedni moment, by się odezwać.

— Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś wam się stało przez tę całą wojnę. — wskazał lekko głową na jej brzuch. — Poza tym obóz wojskowy to nie jest dobre miejsce dla kobiety w ciąży, a szczególnie w takiej zaawansowanej. A tym bardziej nie jest to odpowiednie miejsce na poród. — westchnęła cicho. Doskonale wiedziała, że miał całkowitą rację, ale... Co poradzi na to, że nie chciała się z nim rozstawać na nie wiadomo nawet ile?

— Wiem, wiem... — odwróciła wzrok. — W porządku.

— Też wolałbym mieć cię obok. — wychylił się trochę z siodła, by złapać ją za rękę i pogłaskać jej wierzch kciukiem. — Ale oboje wiemy, że tak będzie lepiej dla was. Będziemy przez ten czas po prostu pisać do siebie. — szkoda tylko, że to coś całkiem innego, niż rozmowa twarzą w twarz, kiedy może mieć realny wpływ na to, jakie decyzje podejmuje, kiedy może przestrzec go przed jakimś błędem. — Talisa z tobą zostanie, a wuj mojej matki też specjalnie zostanie w Riverrun.

Brzask Północy || Robb Stark [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz