I

7.1K 196 23
                                    

Chyba nikt nie domyślał się, nad czym zastanawiał się tego dnia Albus Dumbledore. Stary czarodziej przesuwał wzrokiem po uczniach, mrużąc krótkowzroczne oczy, jakby okulary ani trochę nie poprawiały jego wzroku i nieuważnie uśmiechał się, obserwując, jak pierwszoroczni zajmują swoje miejsca za stołami domów. Kolejny rocznik był tak samo hałaśliwy, jak i jego poprzednicy. Mimo, że minął już prawie cały rok szkolny od ostatniej ceremonii przydziału wyglądali jakby nadal nie wierzyli, że uczą się w Hogwarcie. Na ich twarzach nadal widniał zachwyt, kiedy spojrzenia mimo woli biegły w stronę sufitu Wielkiej Sali i wtedy uczniowie cichli, jakby zobaczyli prawdziwą magię, bez porównania piękniejszą niż zaklęcia czy transmutacja.

Dyrektor westchnął i spojrzał na profesor McGonagall, która, napotkawszy wzrok Dumbledorea, skinęła ze zrozumieniem głową i odwróciła się. Wszystko w porządku. Dużo rzeczy zostało po staremu, ale również wiele się zmieniło. Mało kto uwierzyłby, że dyrektorem, który stał teraz przed niełatwym wyborem, szarpały zwykłe ludzkie wątpliwości. Nie był okrutny, ale nie był i tak dobroduszny, jak przypuszczali ludzie nie znający go zbyt dobrze. Wiele widział w swoim długim życiu i ci, którzy nazywali go zbyt ustępliwym mocno się mylili, chociaż, trzeba przyznać, czasami wolał nie zauważać drobiazgów i okazywał wyrozumiałość. Jednak w trudnej sytuacji na pobłażliwość nie było miejsca. Stawka była zbyt wysoka. I Dumbledore jak nigdy miał wyrzuty sumienia, że znowu występuje w roli manipulatora cudzymi losami, ale, Merlin świadkiem, to do czego dążył...

* * *

- Harry, dokąd idziesz?! - Hermiona Granger, najlepsza uczennica na roku pędziła wzdłuż korytarza, usuwając z drogi pierwszoroczniaków i nie zwracając uwagi na przerażenie pojawiające się w ich oczach. - Co ci powiedziałam? Co?! Natychmiast masz przeprosić! - Dysząc bardziej z gniewu niż od długotrwałego biegu, dopadła chłopaka i złapała go za połę peleryny zmuszając do zatrzymania się. - Słyszałeś mnie?! - W głosie Hermiony dźwięczała groźba, a w oczach błyskała wściekłość. - Możesz się złościć ile chcesz, ale to nie daje ci prawa do obrażania kolegów!

- Hermi, czy ty wiesz o kim mówisz? - Wydawało się, że Harry się speszył. - Przecież to Malfoy!

- Mam to gdzieś! Popatrzyłeś na to z jego strony? On i bez tego jest przegrany! A ty po prostu zmieszałeś go z błotem! Zachowałeś się tak samo, jak kiedyś on odnosił się w stosunku do ciebie i zrobiłeś na prawdę żałosne widowisko!

Dał słyszeć się głośny tupot, Hermiona odwróciła się i zobaczyła Rona, który wreszcie ją dogonił.


- Co, przyszedłeś piać z zachwytu?! - zawołała. - Obaj jesteście draniami!


- Chwila, chwila! - przerwał jej Harry jeszcze nie pojmując o co właściwie cała ta awantura. - Co takiego zrobiłem?

- Po co nazwałeś go zdrajcą? To, że jego ojciec jest Śmierciożercą jeszcze o niczym nie świadczy. Lucjusz siedzi w Azkabanie i nikt nie ponosi odpowiedzialności za go czyny. A już na pewno nie Draco!

- A od kiedy to dla ciebie nie Malfoy tylko Draco? - zapytał podejrzliwie Ron, jak tylko uspokoił oddech. - Jeśli chcesz być głównym obrońcą obrażanych i pokrzywdzonych to znajdź sobie innego podopiecznego! Jest tu jeszcze wiele skrzatów i możesz założyć kolejną W.E.S.Z!

- Nie z tobą rozmawiam - odcięła się dziewczyna i odwróciła się w stronę Harryego. - Powinieneś go przeprosić! Jest po naszej stronie i nie zasłużył na podobne zachowanie! Już pora  zapomnieć o dziecięcych urazach i stać się bardziej poważnym.


Harry zmarszczył brwi, ale odpowiedział:


- Sam do mnie przyszedł i co miałem milczeć? To, że ty obchodzisz się z nim jak z jajkiem nie oznacz, że inni muszą robić to samo. Możesz ile chcesz awanturować się, ale wycierać nos  swojemu Ślizgonowi będziesz sama.

Krótka roszada SNARRY (BCP) Where stories live. Discover now