Rozdział 2

725 65 24
                                    

Hermiona

23 kwietnia 1998r.

Pogoda zdawała się być pogrążoną w smutku. Jakby świat wraz z nią rozpaczał nad losem kobiet, zmuszonych do życia w tak okrutnej rzeczywistości. Deszcz nieprzerwanie tłukł o okna i dachy, wyrażając złość, do której odmówiono im prawa. Hermiona prawie nie opuszczała sypialni, nie oszukiwała się, że niekorzystne warunki atmosferyczne mogą przeszkodzić komukolwiek w oddaniu jej w ręce bestii. Ich ślub miał się odbyć w letniej rezydencji Malfoy'ów, na tyle daleko, iż możliwym więc było, że tam świeci słońce na cześć bezwzględności księcia camorry.

Żaden ze znanych jej mężczyzn, może z wyjątkiem Mike'a, nie zdawał się przejmować losem, który miał przypaść jej w udziale. Nie zawracali sobie głowy cierpieniem, które przyjdzie jej znosić. Już dawno przestała się łudzić, że takie błahostki jak bezpieczeństwo młodych panien, które mieli chronić, okaże się dla nich ważniejsze niż władza. Po tym co spotkało Lavender, co widziała tamtej nocy, gdy przyjęła pierścień, stanowiło doskonałe potwierdzenie bezduszności, jaką się kierowali. Syriusz wrócił na przyjęcie, a potem pił i śmiał się rozmawiając z Ronem. Zachowywali się, jakby to brutalne zachowanie rudego nigdy nie miało miejsca. Kiedy dołączyła do przyjaciółek, dowiedziała się, że Lav została odesłana do domu z jednym z ochroniarzy. Żaden z pozostałych gości nie zauważył jej zniknięcia, żaden z nich nie uznałby czynu Weasleya za haniebny. Jedyne czym mogliby być zniesmaczeni, to że dopuścił się tego w domu swojego capo.

Westchnęła, patrząc przez okno na drzewa kładące się pod wpływem wiatru. Na burzowe chmury przypominające barwą oczy mężczyzny, któremu została obiecana. Zimne, gniewne i bezlitosne, a jednocześnie tak piękne. Zastanawiała się co może się kryć za bezuczuciową maską. Chciała odkryć emocje kłębiące się za gwałtownym sztormem jego spojrzenia, a jednocześnie obawiała się tego co tam znajdzie.

***

Kolacja była jedynym posiłkiem, na który opuszczała swoje pokoje. Zasady Kingsleya były jasne, jeśli był w domu – jadali wspólnie. Widocznie nie miał żadnych palących spraw, a interesy kręciły się jak w zegarku, ponieważ przez cały tydzień zaszczycał ich swoją obecnością na wieczerzy. Miała do niego tyle żalu, że nie była w stanie tego ukryć. Czuła się jakby wbił jej sztylet w serce i przekręcał za każdym razem, kiedy wspominał o ślubie. Przygarnął ją, wychował. Kochała go jak rodzinę i myślała, że jest to odwzajemnione. Teraz jednak rozumiała jak mało dla niego znaczy, że jest narzędziem do umocnienia kontroli, jaką sprawował jako capo. Bardziej, niż jej dobra, pragnął władzy i potęgi, jaką dawał mu układ, w którym ona miała być niczym więcej jak zabezpieczeniem.

– Jesteś ostatnio niezwykle cicha Hermiono – powiedział z naganą – Może opowiesz nam o książkach, które ostatnio czytałaś? Wiesz, że lubię słuchać twoich interpretacji, są niezwykle wnikliwe.

– Ostatnio nic nowego nie przeczytałam – odpowiedziała zgodnie z prawą.

Nie miała serca do książek. Czuła się oszukana czytając o szczęściu bohaterów powieści. Szczęściu, którego nigdy nie miała doświadczyć, które wydawało się równie fikcyjne jak historie, które kiedyś tak namiętnie zgłębiała.

– Co więc robisz całymi dniami? Louisa wspominała, że nie opuszczasz swojego pokoju.

– Nic.

Zasznurował usta z niezadowoleniem, co w ostatnich dniach było normą. To była nowość dla nich obojga, bowiem wcześniej nie zdarzyło się by dała mu powód do rozczarowania. Zawsze starała się być najlepsza we wszystkim. Spełniała stawiane jej oczekiwania z wdzięczności za życie, jakie jej ofiarował po adopcji. Teraz ona była zawiedziona i nie potrafiła zasłonić tego maską obłudnego szczęścia.

MagicMafia || DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz