PROLOG

301 27 9
                                    

~Peter Parker~

- Peter! Pete... - słyszałem w kółko swoje imię wypowiadane przez kogoś znajomego. Nie był to ostry i zły głos. Był on dobry i miękki, jakby ktoś się o mnie troszczył. Nikt się o mnie przecież nie troszczył przez ostatni rok, więc domyślałem się, że to po prostu kolejny sen.

Jednak kiedy poczułem delikatny dotyk, skuliłem się lekko i oczekiwałem na najgorsze. Byłem już przyzwyczajony do bólu, okropnych tortur, badań i innych strasznych rzeczy. Nawet się już nie opierałem.

- Dzieciaku... - wciąż szumiał mi w głowie głos miliardera. Odkąd zawaliło się TBI, odkąd zaczął się mój koszmar. - Obudź się, proszę.

Otworzyłem oczy i poczułem ogarniające mnie ramiona. Były ciepłe i takie mile znajome. Widziałem jedynie białe światło, które przysłaniało mi cały widok. Przy okazji nie opuszczało mnie wrażenie, że jestem bezpieczny. Naprawdę bezpieczny.

Powoli wyostrzał mi się wzrok, a kiedy już go odzyskałem, zobaczyłem Tonego. Był przy mnie, siedział tuż obok, podczas gdy ja leżałem na łóżku szpitalnej sali. Moja warga zadrżała. To nie mógł być sen. Moje otoczenie było zbyt realistyczne, zbyt ciepłe i znajome, nieporównywalne do nory, w której spędziłem ostatni rok.

- Tony - wydukałem zachrypniętym głosem, a z moich oczu pociekły łzy. Musiałem przetrwać piekło, wiele razy myślałem, że zginę, a teraz byłem już bezpieczny.

- Pete, obudziłeś się - powiedział, spokojnie głaskając mnie po przydługich włosach. - Myślałem, że starciem cię na zawsze, nie rób mi tego więcej, błagam - dodał już bardziej płaczliwym głosem.

Moje gardło jakby zacięło się, nie mogąc wydać żadnego dźwięku. Kiedyś byłem na to zbyt dumny, zbyt bardzo zależało mi na utrzymaniu pozycji i szacunku, lecz teraz po prostu się rozpłakałem jak dziecko. Ból, który czułem, znacznie się zmniejszył. Już dawno nie czułem takiej ulgi. Ułożyłem wygodnie głowę na miękkiej poduszce i odetchnąłem świeżym powietrzem.

- Czy to prawda? - zadałem jedyne pytanie, które przychodziło mi na myśl.

- Tak, jesteś już bezpieczny. Uratowałem cię - odpowiedział mi, a moje mięśnie nareszcie się rozluźniły.

Przymknąłem powieki, lecz szybko zorientowałem się, że jest coś nie tak. Popatrzyłem w dół na swoje pokiereszowane ciało. Miałem złamaną rękę, ale nie dziwiło mnie to. Reszta zakryta była pod szpitalnym ubraniem, choć domyślałem się, że też nie była w najlepszym stanie.

- Spokojnie, już wszystko załatwiłem. Pogadałem z Avengersami i możesz zostać. Zajmę się tobą, wszystko Ci pokażę i nauczę cię wszystkiego, ale na razie śpij, potem opowiesz mi co i jak, okej?

Pokiwałem głową, po czym od razu zasnąłem. Byłem bardzo zmęczony i potrzebowałem się wyspać. Kiedy się obudziłem, Tonego już nie było. Starałem się nie panikować. W końcu znajdowałem się w wieży, w miejscu, gdzie było bezpiecznie. Postanowiłem więc się przejść do toalety.

Wszystko było w porządku, dopóki w lustrze nie zobaczyłem swojej twarzy. Mogłem normalnie chodzić, mogłem mówić, ale moje ciało wydawało się takie kruche i zniszczone, co najbardziej było widać po mojej buzi. Zbyt długie włosy, wory pod oczami, wychudzone policzki i spierzchnięte wargi. To właśnie dostrzegłem. Nie było tam już silnego Wrencha ani dobrego Petera. Stałem się ścierwem do eksperymentów Kingpina. Nie bałem się go, nie wzbudzał już we mnie respektu, czułem jednak taką nienawiść do tego człowieka, który zniszczył mi życie. Chciałem zemsty. Jedynie tego potrzebowałem.

Położyłem dłoń na umywalce i odetchnąłem głęboko. Dawno nie paliłem papierosów, chociaż nawet o tym nie myślałem. Nie miałem, kiedy o tym myśleć. Kingpin słono zemścił się na mnie za wszystko, co mu zrobiłem. Wróciłem na salę, w której leżałem. Starkuś już na mnie czekał, więc pewnie tylko chwilę nie było go przy mnie, bo musiał gdzieś zadzwonić, czy coś załatwić. Jak to miliarder z firmą i bohaterskim życiem.

Uśmiechnąłem się lekko i choć dawno tego nie robiłem, przyszło mi to łatwo i przyjemnie. Mężczyzna również podniósł kąciki ust do góry i po chwili już tkwiliśmy w swoich ramionach. Co prawda był to ostrożny uścisk, ale szczery i ciepły.

- Lekarze powiedzieli, że będzie coraz lepiej, zwłaszcza jak o siebie zadbasz, bo zadziała twoja przyspieszona regeneracja - oznajmił, a ja przytaknąłem bezgłośnie. - Chcę, żebyś wiedział Pete, że wieża to twój dom, a ja mogę być dla ciebie kimś w rodzaju opiekuna, czy rodzica, chociaż wiem, że już tego nie potrzebujesz. Nie pozwolę, żeby stała ci się już krzywda, nigdy, rozumiesz? - zapytał z troską, a ja znów pokiwałem głową. Nie miałem siły na jakiś większy wysiłek moich strun głosowych. Wystarczająco zdarłem je sobie, gdy ludzie Kingpina mnie torturowali.

- Jak? - wydałem z siebie cichy dźwięk i miałem nadzieję, że starszy zrozumie, o co mi chodziło.

- To długa historia dzieciaku - oznajmił, ale po chwili nakłoniłem go do opowiadania. - Wszystko zaczęło się od tego, że dostałem od Kingpina paczkę. Olałem ją, bo byłem cały czas w żałobie. Kurwa... Wszystko wtedy olewałem. Spotkałem się z tym chujem. Powiedział, że nie żyjesz, że cię zabił, ale wiedziałem już, że to nie prawda, więc kazałem go śledzić. Nawet nie wiesz, jaki kamień spadł z mojego serca, gdy dowiedziałem się, że żyjesz. Potem chciałem cię uwolnić, ale wiedziałem, że odkrył mojego drona, więc wezwałem ekipę, którą też swoją drogą zaniedbałem przez ostatni rok. Podałem im swoją lokalizację i zacząłem gonić samochód Kingpina. Gdyby Avengersi w porę się nie pojawili, znów bym cię stracił, a nie mogłem na to pozwolić. Ten drań zwiał, ale odbiliśmy cię. Tylko to się dla mnie naprawdę liczy.

Tony odetchnął głęboko i pomógł mi usiąść z powrotem na łóżku. Byłem mu wdzięczny. Naprawdę wdzięczny za każdą rzecz, jaką dla mnie zrobił. Poczynając od powstrzymania od zabójstwa do uratowania mi życia. Czułem, że w końcu mogłem przestać być kimś, kim nie jestem i zacząć być sobą, choć wiedziałem, że będzie to dla mnie trudne zadanie.

- Chciałbym wiedzieć, jak udało Ci się to wszystko przetrwać, ale to jak odpoczniesz. Na razie ktoś chciałby cię jeszcze zobaczyć - powiedział mężczyzna, a po chwili do pomieszczenia weszła Natasha z Kapitanem Ameryką.

- Witaj w domu młody - oznajmił wesoło Steve, a mi zrobiło się naprawdę głupio. Przyjęli mnie tak ciepło, podczas kiedy ja wyrządziłem im krzywdę i sprawiłem cierpienie.

- Przepraszam - wydukałem, odwracając wzrok. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę za cokolwiek przepraszać, a teraz to robiłem. Nie była to jednak słabość, jak uczył mnie Kingpin, ale wielka siła. Przyznanie się do błędu jest bardzo ważne w życiu. - Tak strasznie przepraszam.

- Oszczędzaj się - rzuciła Czarna Wdowa, stojąc niewzruszenie w drzwiach. To w końcu przez nią trafiłem do Tarczy, ale nie miałem jej tego za złe. Tak było trzeba, to musiało się stać.

- Posłuchaj Peter - zaczął Kapitan. - Wiemy, że jesteś zmęczony i potrzebujesz dojść do siebie, ale musimy wiedzieć, co się stało przez ten rok i jakim cudem Kingpin żyje - dokończył wypowiedź, patrząc na Tonego.

- Dajmy mu jeszcze jeden dzień - zaproponował miliarder, ale od razu pokręciłem głową.

- Nie, ta historia nie może dłużej czekać. To, jak przeżyliśmy, co się działo przez ostatni rok, jak zostałem zniszczony... Muszę się w końcu pozbierać i o tym powiedzieć - westchnąłem ciężko, gapiąc się na gips na swojej ręce.

Odkąd się obudziłem, wiedziałem, że to mnie nie minie, ale chciałem, żeby ten, który sprawił mi cierpienie, w końcu za to odpowiedział.



_____________________

Hello Peter :))

Prologus do drugiej części już jeeest.

Trochę może być on nielogiczny, ale w miarę rozwoju akcji, wszystko się wyjaśni, spokojna głowa ;)

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

LOST BY CHOICE Where stories live. Discover now