II

126 16 13
                                    

~Tony Stark~

W końcu odzyskałem mojego dzieciaka. To była jedyna myśl, która krążyła mi po głowie, odkąd wydostałem go z łap Kingpina i na własnych ramionach przetransportowałem do wieży. Pierwszy raz odkąd poznałem lepiej Petera, znów byłem szczęśliwy. Wiedziałem jednak, że przed nami jeszcze długa droga, żeby złapać tego skurwiela i uratować psychikę chłopca.

Na razie bardzo źle to wyglądało. Młody zawsze próbował udawać, że jest silny i radzi sobie ze wszystkim, ale w rzeczywistości nigdy tak nie było. Co prawda w żadnym razie nie odmawiałem mu tego, bo żaden człowiek nie poradziłby sobie z takim cierpieniem, jakie on przeszedł, ale wiem z doświadczenia, że każdy potrzebuje miłości i wsparcia, czego zbytnio nie dostawał.

Dniami maskował to, co wypływało z niego nocą. Często płakał przez sen, drżał, a nawet krzyczał o pomoc. Często też nie spał, a wtedy kurzył papierosy, dlatego, że nie zdążyłem go jeszcze tego oduczyć. Przez całe jego życie nikt nie wytłumaczył mu, co jest dobre, a co złe, czego unikać, a co robić. Ta rola przypadła niedawno mi.

Kiedy dzieciak poprosił mnie o przeniesienie ze skrzydła szpitalnego w jakieś inne miejsce, od razu kazałem przygotować dla niego pokój i już po dwóch dniach wszystko było gotowe. Pete z początku absolutnie nie chciał przyjąć tak drogiego prezentu, ale w efekcie i tak wiedział, że nie ma wyjścia, więc pogodził się z takim stanem rzeczy. Każda najmniejsza rzecz była nowiutka i dobrana specjalnie dla niego. Był zachwycony i dziękował mi chyba z tysiąc razy.

Po tygodniu było już dużo lepiej. Pete nie potrzebował już żadnych kroplówek i powoli zaczynał sam jeść. Starałem się pokazywać, że jestem z niego dumny na każdym kroku i chyba w miarę zaczynało to działać, bo zamiast obojętności, zaczynałem zauważać w jego oczach nutkę radości. Cieszyło mnie to jak nigdy. W końcu stałem się rodzicem i byłem za niego odpowiedzialny. Postanowiłem też po wcześniejszej rozmowie z chłopakiem, że zapiszę go do psychologa. Z początku był temu pomysłowi całkowicie przeciwny, ale wytłumaczyłem mu, że nikt nie będzie go oceniał za nic, więc po kilku prośbach się zgodził.

Nie mogłem robić czegoś bez jego wiedzy, czy zgody, bo chciałem zyskać jego zaufanie. Mimo wszystko, kiedy znajdowałem się blisko, nie chciał mi za dużo mówić o tym, co się wydarzyło przez ten cholerny rok, a ja nie mogłem mieć mu tego za złe. Peter miał traumę i doskonale o tym wiedziałem. Nie tylko ja, bo chyba każdy w wieży zdążył już to zauważyć. Zresztą było to normalne i starałem się mu to wytłumaczyć. A przez to, że ja jestem kiepski w te sprawy, zaprowadziłem go do najlepszego specjalisty w mieście.

- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł Starkuś - odezwał się młodszy, kiedy już siedzieliśmy pod drzwiami do gabinetu.

- Nie przejmuj się młody, nikt nie będzie cię za nic oceniać, szczególnie doktor Davis - odparłem gładko. - Sam chodziłem do niej, kiedy umarła moja żona - westchnąłem krótko.

- To ty miałeś żonę? - zapytał zdziwiony, a ja przewróciłem oczami. Nie za bardzo lubiłem ten temat, ale nie mogłem tak olać dzieciaka.

- Nazywała się Pepper i była wspaniałą kobietą, dopóki nie została zamordowana - odpowiedziałem mimo niechęci.

- Rozumiem i współczuję - powiedział smętnie, zupełnie tak, jakby znał to uczucie. - Moi rodzice też zostali zamordowani przez Kingpina. Byli pewnie wspaniali, ale nie mogłem się o tym nigdy dowiedzieć, ponieważ nie chciał, żebym o nich pamiętał. Nie chciał, żebym był słaby.

LOST BY CHOICE Where stories live. Discover now