Rozdział 15.2 Pete

36 7 142
                                    

Pete pov

Wesele trwa już z dwie godziny i ani ja ani Mikey nie wiemy co robimy w tym miejscu. Jak obóz zawsze był przyjemnym miejscem teraz zamienił się chaos. Nienawidzę imprez. Było dobrze przez pierwszą godzinę, gdy mogłem ukryć swoje zmieszanie jedzeniem. Teraz miałem już dość chrupek orzechowych, które służyły mi bardziej jako zajęcie niżeli posiłek. Dodatkowo nadal nie dowierzałem w to co się wydarzyło mimo tego, że jako jedyne siedzące przy stole osoby (to naprawdę dziwne, że nawet Patrick się bawił muszę go później zapytać czy dobrze się czuje jak nie zapomnę) wykorzystałem ten czas na wyjaśnienie sobie wszystkiego z moim chłopakiem. MOIM. CHŁOPAKIEM. MIKEY'IM. WAYEM. Mam wrażenie, że to wszystko jakieś urojenie i tak naprawdę siedzę w pustym obozie jedząc kusz zza kanapy. To by było mocne.

- Nudzi mi sieee - ogłosił Mikey obracając się na krześle tak, aby położyć mi się na kolanach.

- Mi bardziej - odpowiedziałem odruchowo wiedząc, że to nie prawda. Ja miałem chrupki, a on nie. Normalnie bym się podzielił, ale to była moja jedyna rzecz do przetrwania tego bałaganu no i zjadł moje chipsy. Wtedy w halloween. Sam się przyznał to niech cierpi.

Rozejrzałem się po obozie w poszukiwaniu czegoś czym mógłbym rozweselić mojego emosa, ale jedyne co widziałem to żółtą taśmę. Czyli tak jak zwykle. Ona jest wszędzie. Tak jakbyśmy byli jakąś sektą. Największa liczba Banditos zbierała się koło meblościanki i wspierała Kellina, który od razu po skończonym zaślubinach stwierdził, że zdejmie bukiet z szafy i to on z Vic'iem będę mieć następni ślub. Gościu zawisnął na drugim piętrze półek i do tej pory bał się wejść wyżej, więc tak wisiał.

- Kell ja ci pomogę - usłyszałem to samo z ust Vica już chyba setny raz. Tym razem nie dał się sprzeciwowi drugiego chłopaka i wskoczył na szafkę. Jak można się domyśleć meblościanka runęła na ziemię. Nie wiele myśląc chwyciłem Mikey'go za rękę i wyprowadziłem z tej stypy. Wszyscy żyli jeśli ktoś jest ciekaw, bo jeszcze długo było słychać Kellina krzyczącego, że sam by sobie dał radę z tymi kwiatami. Ziom to kwiaty mojej babci nikt sobie nie daje z nimi rady. Może kiedyś zrozumiesz.

- Normalnie bym ci podziękował za to, że mnie stamtąd zabrałeś, ale to było nie miłe, więc nie poznasz wyrazów mojej wdzięczności - Mikey znowu chyba udaje swojego brata.

- Nie będę żałować, bo jeszcze kiedyś mi podziękujesz

- Nie, nigdy

- Dobra chodź do szafki i spadamy stąd, bo jak jakiś Bandito nas znajdzie to naprawdę nie zamierzam się znowu zaciągnąć na tą imprę.

- Nie podobało ci się? - zapytał po prostu bez żadnych emocji w głosie co wcale mi nie pomogło, bo nie wiedziałem jak się zachować.

- Tobie też się nie podobało - palnąłem. Naprawdę nie rozumiałem sensu tej konwersacji.

- Bo chciałem coś z tobą porobić, a wyszedł z tego taki chaos, że każdy zapomniał czyja to impreza.

- Dlatego teraz zrobimy własną u ciebie na chacie - zarządziłem - a potem może wbije Frerard albo zadzwonię po FOB.

Tak też zdecydowaliśmy i chwilę później staliśmy w szkole przy szafkach, by zabrać z niej jakieś kurtki. Bo nie oszukujmy się - lało tragicznie.

- Mikey co ty masz na sobie? - zapytałem, gdy blondyn zamknął swoją szafkę numer 321.

- MOJĄ kurtkę - spojrzałem na białą katanę, którą dałem mu w październiku.

- Nie mówię, że nie jest twoja tylko, że nic ci nie pomoże

- Powiedział gościu, który ma tylko czarną bluzę

Żółta Taśma [ZAKOŃCZONE] Where stories live. Discover now