Rozdział 5

574 27 3
                                    

Emily

Wychodzę na świeże powietrze by odetchnąć trochę od tłumu. Dochodzi północ, co oznacza, że lada moment impreza skończy się.

Przeżyłam.

Gdyby nie Jake, to prawdopodobnie zwariowałabym albo uciekłabym do domu już na samym początku. Na szczęście nie było aż tak źle. Na dworze jest ciemno. Unoszę głowę do góry by znaleźć jakiekolwiek gwiazdy na niebie, ale nie trafiam na żadną. Na chwilę zapomniałam, że Nowy Jork jest tak zawalony wysokimi budynkami, że kompletnie nic nie widać. W głowie czuję lekki szum, ale nie jestem pijana. Wzdycham przeciągle poprawiając włosy i wkładając kosmyk włosów za ucho.

- Myślicie, że Jake znalazł sobie już nową dziewczynę? Tę z którą przyszedł? Nie potrafię w to uwierzyć– słyszę gdzieś z oddali. Brawo dla tych dwóch pań, które skutecznie przyciągnęły moją uwagę.

Wiem, że jestem masochistką, bo zamiast zwiać stamtąd i nie słuchać kolejnych głupot na swój temat, ja chowam się za murkiem i nasłuchuję z zaciekłością i sprytem pantery.

- Myślę, że nie. Nie wyglądają jakby byli w sobie zakochani – odpowiada druga. Z trudem tłumię jęk. Co ta pijawka może wiedzieć o miłości.

- Ale jest nawet trochę podobna do jego byłej. Jak ona tam miała? Cathy, Catlin, Candice ...

- Katherine – nastawiam uszu. Pierwszy raz dzisiejszego wieczoru nie słyszę samych obelg pod swoim adresem, więc z automatu robię się zaciekawiona. Zaciskam usta i robię krok do przodu.

- Moja koleżanka jest dobrą znajomą jego siostry. Tego nie było w brukowcach, ale nie uwierzysz w to co mu zrobiła gdy byli razem. Nic dziwnego, że nadal jest sam – cóż, robi się coraz ciekawiej. Przytulam się do murku nasłuchując ciągu dalszego ich pogadanki.

- Podobno przespała się z jego ojcem, a on był tego świadkiem – zamieram. Moje oczy rozszerzają się ze zdziwienia. Na początku nie mogę uwierzyć w to co słyszę, ale później jakby wszystkie części układanki wskoczyły na swoje miejsce. To wyjaśnia jego stosunek do ojca.

Co za gnój.
Jak on mógł zrobić coś takiego swojemu własnemu synowi?

Zaciskam dłonie w pięści na tyle mocno, że moje knykcie bieleją. Teraz mam ochotę wrócić do środka i dać z liścia temu staremu durniowi. Zamiast tego przymykam powieki i nabieram powietrze w płuca. Muszę uspokoić się. Słyszałam wystarczająco dużo, więc wykorzystuję moment większego zamieszania i niepostrzeżenie wślizguję się do środka. W oddali widzę Jake'a. Rozmawia z jakąś starszą parą. Bankowo poruszają jakieś poważne tematy, bo oboje żywo gestykulują tłumacząc coś sobie nawzajem. Moje serce zaczyna szybciej bić.

Ile jeszcze razy ten mężczyzna mnie zaskoczy?
Jest tak nieprzewidywalny.
Tak nieokiełznany.

Nic tutaj nie jest czarno-białe. Jake nie jest zwyczajnie bogatym dzieciakiem ani chłodnym dupkiem. Ma swój bagaż doświadczeń. Wiem, że jego zachowanie jest chwilami nie do przyjęcia, ale teraz chociaż rozumiem dlaczego taki jest. Co go ukształtowało.

Gdy zaczynam zmierzać w jego stronę, ktoś niepostrzeżenie zachodzi mi drogę. Ktoś kogo nie chciałam już nigdy widzieć.

- Jesteś – piszczę zaskoczona i robię krok do tyłu. Gnojek numer jeden – Mike. Patrzę na niego zdezorientowana.

- Co ty tutaj robisz? – wzrusza niewinnie ramionami, a na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech. Kiedyś ten uśmiech sprawiał, że byłam szczęśliwa. Teraz czuję wyłącznie obrzydzenie.

- Nie wnikaj. Najważniejsze, że cię spotkałem – teraz mnie zaintrygował (oczywiście to był sarkazm). Bez słowa wymijam go, ale on w ostatniej chwili łapie mnie za ramię – Wysłuchasz mnie w końcu? – warczy. Jego nozdrza zaczynają falować z gniewu.

- Nie – mówię krótko - a teraz mnie puść – próbuję wyrwać rękę z jego uścisku, ale ten idiota jest za silny. Zaczynam się niepokoić. Byliśmy ze sobą już dłuższy czas, ale on nigdy nie zachowywał się w ten sposób, dlatego nie wiem co mogę się po nim spodziewać.

- Kochanie – cedzi przez zaciśnięte zęby.

- Ogarniesz się w końcu? Daj mi spokój i spadaj - macham mu drugą ręką przed oczami próbując zachować zimną krew. W momencie gdy mój głos podnosi się, jego wargi wykrzywiają się ironicznie. Zdesperowana zerkam w kierunku miejsca gdzie przed chwilą stał Jake.

Nie ma go tam. Zniknął.
Głupia ja i głupie moje nadzieje.
Czego ja mogłam się po nim spodziewać. Tego, że przyjdzie i mnie uratuje? Tego, że zostanie moim księciem na białym rumaku?
Żałosne.

Mike zaciska mocniej dłoń na moim ramieniu, ale mija kilka sekund nim ktoś z dużą siłą odpycha go ode mnie. Mężczyzna zdezorientowany cofa się o kilka kroków.

- Czego? – warczy, a moje serce zamiera gdy widzę tą znaną mi brązową czuprynę zmierzwionych, kręconych włosów. Jake. To naprawdę on.

- Ślepy jesteś? Nie widzisz, że ta pani nie chce mieć z tobą nic wspólnego? – mrugam zdezorientowana. To wydaje się tak dziwnie znajome. Jego słowa i ton z jakim je wypowiada. Marszczę brwi. Jak gdyby z kimś mi się kojarzył, jednak nie mam pojęcia skąd to deja vu.

- A ty to niby kto? – Mike patrzy na mojego wybawiciela zirytowaniem spojrzeniem.

- Ktoś, kto przyszedł tutaj z tą panią – podchodzi do mnie, a moje policzki zaczynają płonąć. Czuję ciepło na sercu. Pierwszy raz w życiu ktoś broni mnie w ten sposób.

No dobra.
Pierwszy raz broni mnie ktoś inny niż mój nieżyjący już brat.
Czuję jak łapie mnie za dłoń i ściska ją delikatnie. Daje mi wsparcie. Kiedy jego zachowanie tak bardzo uległo zmianie? Czy on zawsze był tak ciepłym i troskliwym mężczyzną? Czy to jest jego prawdziwa twarz?

Nie mogę...
Nie mogę się w nim zakochać.
Ostrożnie zerka w moim kierunku. Sprawdza czy wszystko dobrze, a oczy mojego byłego trafiają na moją twarz.

- Widzę, że już zdążyłaś pocieszyć się. Szybka jesteś. Ma więcej kasy, więc dlatego na niego poleciałaś? – prycha zdenerwowany –Dziwka – mówi bar dziej do siebie niż do mnie, ale zarówno ja jak i Jake słyszymy to bardzo wyraźnie. Niestety. Przegryzam dolną wargę by pohamować się od wybuchu.

- Albo zmienisz ton i słowa albo dostaniesz w ryj – głos Jake'a przepełniony jest gniewem. Wyprostowuje się. Czuję, że jego mięśnie napinają się.

Czy on zawsze miał tak szerokie i męskie plecy?
Czy te bicepsy zawsze były tak duże?

Pociąga mnie za ramie i delikatnie przesuwa za swoje plecy. Mike wściekły robi krok do przodu. Gdy widzę zaciśnięte usta Jake'a, chwytam go za ramię. Macham głową by uspokoić go. Gdy jego mięśnie znów zaczynają się rozluźniać, wychodzę zza jego pleców i obrzucam swojego byłego chłopaka wzrokiem pełnym pogardy.

- Nie trzeba było wpychać kutasa do każdej przypadkowej laski – mówię bez wahania w głosie. Mike jakby zapowietrza się, raz otwierając i raz zamykając usta, ale w końcu zaczyna wycofywać się widząc nasze wrogie spojrzenia. Odwraca wzrok ode mnie i przyszpila nim Jake'a.

- Masz szczęście, że jesteśmy w tłumie, bo inaczej sam byś zarobił w mordę – syczy przez zaciśnięte zęby i odchodzi.

Tak po prostu. Wzdycham.
Kamień z serca.

Spuszczam głowę, szczerze zażenowana całym tym widowiskiem. Na szczęście na sali było na tyle duże zamieszanie, że prawdopodobnie nikt nawet nie zwrócił na nas uwagi.
Wzdycham pokonana.

W końcu nadszedł dzień, w którym Jake był świadkiem tego jak okropnie popieprzone jest moje życie. Stoję bez ruchu. Nie mam na tyle odwagi by spojrzeć mu w oczu. Jestem tak bardzo zmęczona swoim życiem.

- Przepraszam – wyduszam z siebie na tyle cicho, że nie jestem pewna czy mnie słyszy. Podłoga nagle robi się na tyle ciekawa, że nie mogę oderwać od niej wzroku. On chyba domyśla się, że nie zamierzam na niego spojrzeć, bo łapie mnie dwoma palcami za podbródek i unosi go do góry.

- To był twój były? – kiwam głową. Wspominałam kiedyś, że nie lubię tak niezręcznych momentów? Jego wzrok jest intensywny. Za bardzo intensywny. Niemalże duszący. Widzę, że jego oczy ślizgają się po mojej twarzy, aż w końcu zatrzymuje się na chwilę na moich ustach.

- Uważaj na niego – szepcze w końcu, po czym bez słowa zabiera rękę i cofa się jeden krok. No co Ty nie powiesz, dodaję w myślach – Wracajmy – mówi ponuro.

Czyli nastąpił oficjalny powrót pana lodu.
Nie wiem co właśnie się stało, więc zdezorientowana podążam za nim przyśpieszając kroku. Moje serce ściska panika gdy otwiera dla mnie drzwi auta. Wnętrzności zaciskają się.

- Odwiozę cię – cofam się odruchowo. Macham głową przecząco.

- Nie. Wrócę autobusem – odchodzę kilka kroków. Na mojej twarzy pojawia się panika. Muszę wziąć się w garść, bo nadejdzie moment gdy dojdzie do niego co się dzieje. Nienawidzę momentu gdy ludzie odkrywają moje słabe punkty, bo później najczęściej wykorzystują je przeciwko mnie. Chwyta mnie delikatnie za nadgarstek.

- Emily. Jest późno i niebezpiecznie. Nie jestem, aż takim dupkiem by puszczać kobietę samą o tej porze – ręką wskazuje na tylnie siedzenie auta. Przełykam ślinę. Muszę wziąć się w garść.
Zaciskam pięści. Może dam radę. Może uda mi się to przetrwać. Może dam radę ukryć swoją panikę. Może jeśli zamknę oczy i pomyślę o czymś miłym, to to się uda.

Dobra mina do złej gry, 
 powtarzam sobie w myślach.

Bez słowa wślizguję się do środka, a kilka sekund później on siada tuż obok. Trzęsącymi się rękami próbuję zapiąć pas. Gdy w końcu udaje mi się to, szofer Jake['a odpala silnik auta. Jeszcze nawet nie ruszyliśmy, a ja już czuję zawroty głowy.

Wbrew sobie +18 (Już Jest W Księgarniach!)Where stories live. Discover now