Emily
Całe następne dwa tygodnie na pierwszy rzut oka wyglądały całkiem dobrze. Jake starał się być wyrozumiały, mniej czepiał się mnie i mojej pracy, a chwilami był nawet miły. Zdarzały się sytuacje nerwowe, ale nie było ich jakoś dużo. Po nocy spędzonej w jego mieszkanie nic nie zmieniło się między nami. Zmieniły się jednak moje uczucia. Znakomicie zdaję sobie sprawę z tego, że powoli zakochuje się w nim, dlatego staram się trzymać go na dystans. On zresztą też przez te dwa tygodnie nie szukał pretekstu do zostawania ze mną sam na sam, więc mogłam trzymać moje serce w bezpiecznej odległości nie martwiąc się rozwijającymi uczuciami. W skrócie mówiąc zachowywaliśmy się względem siebie obojętnie.
Nadszedł weekend, piątek i wycieczka do klubu. Przeglądam się w lustrze, a kąciki moich ust unoszą się do góry. Ubrałam swoją najlepszą sukienkę. Małą czarną z dekoltem z przodu i dosyć dużym rozcięciem z tyłu. Idealna na takie okazje. Zmysłowa i seksowna, ale nie za bardzo wyzywająca. Moje długie, zazwyczaj proste blond włosy teraz swobodnie spływają na plecy, lekko podkręcone przez lokówkę.
Oczy podkreślone ciemną jak smoła maskarą oraz kreska zrobiona kredką do oczu dodają mi jeszcze więcej seksapilu. Wydycham wstrzymywane wcześniej powietrze próbując uspokoić się. Tak dawno nie byłam w żadnych klubie, że teraz zaczynam się stresować. Moja misja na dzisiaj? Wyrwanie jakiegoś przystojniaka i zapomnienie o dupku zaprzątającym mi głowę.
Tak, to zdecydowanie dobrze mi zrobi.*****
Wchodzimy do ciemnego pomieszczenia. W środku jest pełno ludzi ocierających się o siebie i pijących alkohol przy barze. Neony rozświetlają wnętrze, a ja zaczynam niepokoić się. Sama nie wiem dlaczego. Przełykam głośno ślinę.
- No laska, pamiętaj. Mamy dzisiaj dwie misje, wyrwać jakiegoś przystojniaka i zapomnieć o drugim ciasteczku – puszcza do mnie oczko. Moja lewa brew unosi się ku górze.
- Ty też chcesz zapomnieć o Jake'u? – przewraca oczami z rozbawieniem, po czym chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie w kierunku baru.
- Tay, dwa razy sex on the beach – Indie podnosi wskazujący palec do góry i uśmiecha się do wysokiego, dosyć przystojnego barmana o blond, prawie białych włosach, i ślicznych błękitnych oczach.
Czemu nie dziwi mnie fakt, że ona go zna?
Pewnie jest tutaj stałym bywalcem.
Rozsiadam się wygodnie na wysokim krześle i poprawiam podjeżdżającą do góry sukienkę. Rozglądam się dookoła. Odruchowo przegryzam wargę w oddali widzę kilku facetów obłapujących mnie wzrokiem. Moja pewność siebie idzie diametralnie w górę. Uśmiechają się zadziornie w moim kierunku i unoszą szklanki z drinkami do góry, a ja odwzajemniam ich uśmiech. Wszyscy są przystojni, wysocy, dobrze zbudowani, prawdopodobnie dobrzy w łóżku, a najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że żaden z nich nie jest Jake'iem.
Idealnie.
Sięgam po szklankę z drinkiem, ale w momencie gdy odwracam się w stronę baru, czuję czyjś dotyk na skórze mojej dłoni. Wzdrygam się. Mój wzrok pada na ciemnowłosego mężczyznę. Przystojny, ale kompletnie nie w moim typie. Wygląda jak typowy prawnik. Mimo, że jest piątkowy wieczór, on ma na sobie idealnie skrojony trzyczęściowy garnitur i włosy przyklepane żelem na jedną stronę. Uśmiech mówiący, zaraz Cię zerżnę tak mocno, że nie będziesz mogła jutro chodzić.
Chyba jednak podziękuję.
- Cześć piękna – widzę po jego lubieżnym spojrzeniu, że ma ochotę zaciągnąć mnie do łazienki i wypieprzyć z każdej możliwej strony. Niby przypadkowo dotyka mojej skóry. Przejeżdża po niej palcami. Lustruję jego całą sylwetkę. Mimo, że jest wysoki, jest dosyć szczupły. Jak na mój gust trochę za szczupły. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by pod koszulą były jakiekolwiek mięśnie.
Nie to co u Jake'a.
Gdy przypominam sobie jego sześciopak, moje usta rozchylają się. Jego idealne ułożone włosy przypominają mi włosy mojego szefa. Kręcone. Lekko postawione żelem na górę, ale nie przyklepane. Odstające w każdym możliwym kierunku. Wyglądające jakby przed chwilą wstał.
Później przyglądam się oczom nieznajomego. Błękitne niczym ocean. Oczy Jake'a mają ten piękny odcień mlecznej czekolady. Tak hipnotyzująco brązowe.
Jezusieńku najdroższy, dlaczego nie mogę wybić go sobie z tej pieprzonej głowy? Zabijcie mnie!
Na moich ustach pojawia się wymuszony uśmiech. Nie jestem zbytnio zaciekawiona jego towarzystwem, więc odwracam głowę w stronę swojego drinka. Coś wydaje mi się, że alkohol będzie ciekawszy.
- Co porabiasz tutaj w ten piękny, piątkowy wieczór? – jego oczy ciemnieją z pożądania. Moje, cóż....wciąż są w tym samym odcieniu (spoiler: brak jakiekolwiek chemii)
- Przyszłam tu z przyjaciółką – wskazuję na Indie, która siedzi obok, ale ma mnie delikatnie mówiąc gdzieś, bo rozmawia z jakimś blondynem. Nagle tak bardzo chce mi się krzyczeć wprost do poduszki. Ona naprawdę ma jeden typ faceta – blondyni z niebieskimi oczami. Nigdy jeszcze nie widziałam ją flirtującą z jakimkolwiek innym facetem, który byłby szatynem albo brunetem. Zawsze to blondyni o niebieskich oczach. Nieraz zastanawiam się dlaczego mieszka w Nowym Jorku, skoro jej ideałem są przystojniacy wyglądający jak surferzy z Kalifornii.
Wzdycham zirytowana.
- Widzę, że Twoja przyjaciółka jest zajęta. Co Ty na to, żebyśmy wyszli na zewnątrz i lepiej zapoznali się? – puszcza oczko w moim kierunku. Bardziej w ten obleśny niż zachęcający sposób.
- Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł.
- A ja myślę, że jest to jeden z najlepszych moich pomysłów – mruczy. Chciałabym wybuchnąć gromkim śmiechem, ale cudem powstrzymuję się, bo nie chcę wyjść na niegrzeczną. Czasami naprawdę wolała abym być zimną, pozbawioną uczuć suką. Wzdycham z jękiem.
- No to na pewno jesteś bardzo kreatywny – próbuję szturchnąć Indie w bok, by dyskretnie wyjść stąd, ale jak na złość w tym samym czasie mężczyzna przysuwa bliżej mnie.. Najwyraźniej mój jęk rozpaczy pomylił z jękiem zapraszającym do seksu, bo jego ramie dotyka mojego.
No cóż.
Czas wyjść bo sytuacja robi się dosyć niekomfortowa. Zrezygnowana wypijam łyk drinka na odwagę, po czym odwracam się do pana prawnika.
- Sorry gościu, ale masz tandetne teksty. Zmień je albo nie wyrwiesz żadnej laski w najbliższej i najdalszej przyszłości – otrzepuję sukienkę z wyimaginowanego pyłku, wstaję z krzesła, biorę swojego drinka do ręki, chwytam Indie i ciągnę ją za sobą. Nie obchodzi mnie jak bardzo oniemiały jest ten nieciekawy mężczyzna.
- Co ty robisz?– wymachuje rękami by uwolnić się z mojego uścisku, ale ja tym bardziej jestem silniejsza. Chociaż ten jeden raz.
- Zmieniamy towarzystwo. Ten typek nie nadaje się nawet na pocałunek, a co dopiero na seks – puszczam jej ramię gdy widzę, że załapała aluzję.
Biorę łyk napoju alkoholowego.
Kolejnego.
Wypiłam już trzy drinki. Aż, albo zaledwie trzy drinki. W głowie zaczyna mi szumieć, a obraz lekko zdążył się już zamazać. Dobra, muszę się przyznać, że nigdy nie byłam jakoś przesadnie dobra w tolerowaniu alkoholu, ale na przestrzeni lat, po wypadku, moja głowa stała się tak słaba, że wystarczy niewielka jego ilość, a ja już jestem pijana. No cóż, przynajmniej jestem ekonomiczna. Nie muszę wydawać dużo pieniędzy żeby upić się.
Mija kolejne piętnaście minut, a ja znowu stoję przy ścianie z pustą już szklanką. Rozglądam się po klubie. Indie tańczy na parkiecie z jakimś nieznajomym blondynem, a ja szukam kogoś sensownego. Jednak mimo tego, że jestem wstawiona, przed oczami ciągle widzę tą przeklętą twarz Jake'a. Przez ostatnie dwa miesiące ten facet dosłownie zdążył mnie opętać. Mrużę oczy zaintrygowana, bo w oddali widzę znajomą czuprynę.
- No super. Teraz mam jeszcze do tego halucynacje – wyrzucam ręce do góry. Odkładam szklankę na stolik i szczypię się w ramię. Nadchodzi ból, ale te pieprzone brązowe, zmierzwione włosy nie znikają z moich oczu. Macham głową, bo dobrze wiem, że czas się obudzić.
- Emily, widziałaś tamte ciasteczko? – przyjaciółka wskazuje na wysokiego, przystojnego bruneta, który siedzi na drugim końcu sali.
- Jeszcze nie oślepłam – parskam śmiechem.
- No to do akcji, bo ten przystojniak luka na Ciebie już od dobrych dziesięciu minut.
- Dobra, zaraz, ale najpierw idę do toalety. Poczekaj tutaj, bo później się nie znajdziemy – wskazuję palcem na drzwi toalety, po czym wstaję z krzesła. Próbuję złapać równowagę wystawiając przed siebie ręce. Gdy okazuje się to trochę za trudne, wybucham śmiechem. Gdy udaje mi się w końcu skupić, wstaję i idę prosto w stronę toalety.
To chyba ta droga?
A co jeśli zgubię się tutaj?
A co jeśli Indie już mnie nigdy nie znajdzie i umrę tutaj sama?
Ugh! Czas wytrzeźwieć, bo moja głowa zaczyna żyć już własnym życiem.
Muszę przyznać, że bycie pijaną ma dużo zalet. Jedną z nich jest to, że nie mogę przestać się śmiać i ciągle jestem w dobrym nastroju. Miła odmiana. W środku obmywam twarz zimną wodą, poprawiam niedbale makijaż i opuszczam pomieszczenie.. Dziwne jest to, że w momencie gdy wychodzę z toalety, w mojej głowie zaczyna się prawdziwa impreza. Szum. Dużo szumu.
Na chwilę opieram się o ścianę, bo świat nie przestaje kręcić się przed moimi oczami. Zamykam na chwilę oczy. Klepię się po policzkach i wznawiam swoją podróż do stolika. Niestety nie dane jest mi dotarcie do celu, bo jakiś pijany do granic możliwości facet w podeszłym wieku, zmierza prosto w moim kierunku. Znaczy się, prosto szedł pewnie jakieś dwie godziny temu, teraz widzę, że próbuje złapać równowagę popychając wszystkich dookoła. Wiem, że to może skończyć się dla mnie dosyć tragicznie, bo sama mam zaburzenia równowagi, więc robię zdecydowany krok w bok by uniknąć potencjalnego zderzenia. Niestety mój ruch jest zdecydowanie za szybki i za gwałtowny, bo potykam się o coś (chyba o jakąś butelkę piwa, kto do cholery wyrzuca butelkę na środek klubu) i wpadam prosto na czyjeś kolana.
Mój oddech przyśpiesza. Odruchowo zamykam oczy. Kolana wydają się tak wygodne, że wzdycham z jękiem. Później do moich nozdrzy dociera zapach cytryny zmieszanej z wanilią. Nieświadomie wdycham go przez chwilę. Tak właśnie następuje moment gdy do mojej pijanej głowy dociera, że ten zapach jest bardzo znajomy.
Uderzam się w głowę przywołując do porządku, bo niby dlaczego wszystko musi kojarzyć mi się akurat z tym dupkiem.
- Przepraszam – odwracam się w stronę tego kogoś by przeprosić, no i zamieram.
Dosłownie i w przenośni.
Z moich ust znika ten pijacki uśmiech. Mój wzrok wyostrza się. Można by było nawet powiedzieć, że z szoku prawie otrzeźwiałam. Te czekoladowe, brązowe oczy. Moje serce zaczyna bić jak oszalałe. Proszę zadzwonić po karetkę, bo mam chyba stan przedzawałowy, albo co najmniej migotanie komór.
- Emily – słyszę jego głęboki, męski głos i odpływam. Gdy podrywam się z jego kolan, znowu prawie potykam się o coś, ale tym razem łapię balans.
Co za popieprzona sytuacja.
Siedziałam na jego kolanach. Boże. Czuję, że na moje ciało wdziera się pot. No dobra. Jestem pewna tylko tego, że mokre robią się moje dłonie i majtki. No i ewentualnie plecy.
- Ja .. nie wiem .. – zaczynam dukać, bo nie wiem jak zachować się w tej patowej sytuacji. Moje policzki płoną.
Super.
Teraz pewnie jestem czerwona jak burak. Super sytuacja. Przynajmniej mogę to zwalić na alkohol.
- Emily! – Peter krzyczy radośnie machając rękami w stronę kanapy - Przyłącz się do nas – wskazuje palcem miejsce tuż obok siebie. Moja nerwowość sięga zenitu. Patrzę wszędzie, tylko nie na twarz Jake'a. Nie mam odwagi zobaczyć jego reakcji.
- Ja....nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- No dawaj. Widzisz, że ten nudziarz nie wnosi za dużo radości do tego towarzystwa – śmieje się patrząc na poirytowany wzrok bruneta. Rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu Indie. Kamień spada mi z serca gdy widzę ją z oddali. Oczywiście jak zawsze jest zajęta jakimś ciachem.
- Moja przyjaciółka tam jest, więc muszę iść – nerwowo wskazuję palcem na Indie. Nie wiem dlaczego przyszła mi do głowy akurat taka wymówka, ale okazała się bardzo nieskuteczna. Peter wodzi wzrokiem po Indie, a jego oczy rozświetlają się jak światełka choinkowe.
- To idź po nią. Czekamy tutaj – puszcza do mnie oczko. Mój wzrok mimowolnie wędruje w stronę Jake'a. Czekam na jego aprobatę, ale gdy widzę, że wzrusza ramionami uśmiecham się nerwowo do Peter'a.
- To pójdę po nią - wymachuję nerwowo rękami. To znak, że jednak nie otrzeźwiałam, bo na trzeźwo nigdy nie zgodziłabym się na propozycję spędzenia tego wieczoru razem.
Bez słowa wycofuję się. W drodze do przyjaciółki uświadamiam sobie niedorzeczność całej tej sytuacji. Miałam dzisiaj wyjść z domu, napić się i znaleźć kogoś kto pozwoli mi zapomnieć o NIM, a teraz próbuję zaciągnąć Indie do miejsca gdzie siedzi ON, by spędzić razem czas. Głupota w całej swojej okazałości. Dziękuję i do widzenia.
- Kuźwa - zirytowana mruczę do siebie. Gdy podchodzę do Indie, chwytam ją za ramię.
- Indie, błagam. Pomóż mi – patrzy na mnie zdezorientowana, więc w miarę dyskretnie pokazuję głową w stronę kanapy szefa i jego przyjaciela - Tam są – mówię krótko nie tłumacząc niczego. Jestem w tak dużym szoku, że nie potrafię jasno myśleć.
- Kto? – mruży oczy, rozglądając się dookoła.
- Jak to kto? Jake i Peter. Peter chce żebyśmy dosiadły się do nich – jej lewa brew unosi się niebezpiecznie wysoko.
- Pierdzielisz – rozgląda się po klubie. Gdy jej wzrok pada na miejsce, które wskazuję palcem, nieruchomieje po czym zaczyna piszczeć.
- Kto to? Ten obok twojego przystojnego szefa? – tupie nóżką jak małe dziecko. Patrzę na nią z litością w oczach.
- To Peter, jego przyjaciel. Ej, ale ogarnij się. Powiedź, że jesteś zmęczona i pójdziemy do domu. Proszę – składam ręce w geście błagania, ale to na nic. Jak zawsze. Zakłada ręce na piersi i patrzy na mnie z tą irytującą pewnością siebie.
- Nie unikamy problemów Emily – klepie mnie po plecach, a jej brwi podjeżdżają do góry – I idziemy, bo ten przystojniak obok aż prosi się o moją uwagę – ciągnie mnie za ramię. Nie tego się spodziewałam. Byłam pewna, że Peter nie spodoba się Indie, bo z pewnością nie jest blondynem, ale ku mojej (nie) radości ona się nim zainteresowała. Wzdycham poirytowana ciągnąc się za nią jak na skazanie.
Moja kara śmierci nadchodzi.
CZYTASZ
Wbrew sobie +18 (Już Jest W Księgarniach!)
RomanceWystarczyła chwila by życie Emily Stoner całkowicie zmieniło się. Tuż przed studiami ulega wypadkowi, w którym ginie jej starszy brat. Obarczona winą przez matkę, żyje z ciągłymi wyrzutami sumienia. Ciągle prześladujący ją pech nie daje o sobie zap...