Rozdział 10

724 26 2
                                    

Jake

Wchodzę do firmy ponad godzinę spóźniony. Noc okazała się stać nie po mojej stronie. Przez trzy godziny słyszałem w uszach słowa Emily, a później gdy w końcu udało mi się zasnąć, miałem ten sam koszmar, który śni mi się przez ostatnie dwa lata. W rezultacie tak naprawdę poszedłem spać dopiero nad ranem i w rezultacie zaspałem. By wejść do swojego gabinetu muszę przejść przez gabinet Emily. Ten dzień nie zapowiada się najlepiej.

Mrugam zdezorientowany gdy przy biurku nikogo nie widzę. Zerkam na zegarek. Jest po dziesiątej. Emily przez ostatnie dwa miesiące spóźniła się tylko raz. Mój niepokój wzmaga się gdy dwie godziny później jej miejsce jest nadal puste.
Ma mnie już dosyć?
Zrezygnuje?

Przeczesuję nerwowo włosy palcami. Jeszcze dwa miesiące temu robiłbym wszystko by zobaczyć jej wypowiedzenie na moim biurku, teraz jednak gdy myślę, że Emily może odejść z firmy i, że mogę jej już nigdy nie zobaczyć, moim ciałem wstrząsają dreszcze.

A może jest chora?
Może leży w szpitalu?

Gdy przed oczami pojawiają się wszystkie możliwe scenariusze tłumaczące jej nieobecność, w końcu nie wytrzymuję i dzwonię do Peter'a.

- Wzięła dzień wolnego – odpowiada znużonym głosem.

- Dlaczego?

- Stary, nie wiem co się dzieje, ale może jak jesteś tak zatroskany to sam sprawdzisz? – prycham maskując swój zatroskany głos zimnym, obojętnym tonem. W tym akurat jestem mistrzem. W maskowaniu emocji.

- Wcale nie jestem zatroskany. Po prostu martwię się tym, że nie ma mi kto przynieść kawy ani ogarnąć papierków – ku mojej ogólnej irytacji, po drugiej stronie słuchawki słyszę donośny śmiech. Zabiję go kiedyś!

- Tak sobie wmawiaj. Jak chcesz to mogę przynieść ci tę cholerną kawę sam.

- Obejdzie się – burczę pod nosem i bez słowa rozłączam się.

Kurwa.
Mam ochotę wrzasnąć albo najlepiej coś rozbić. Coś twardego. Przed moimi oczami pojawia się jej wczorajsza zapłakana twarz.
Dlaczego płakała?
Dlaczego wtedy wydawała się taka bezbronna?
Krzywię się. Co ja wyrabiam?

Zamiast zająć się pracą rozmyślam nad jakąś blondynką, która w ogóle nie powinna zaprzątać mi w tej chwili głowy. By o niej zapomnieć zaczynam nerwowo przeglądać dokumenty. Muszę pracować. Jedynie praca pomaga mi zapomnieć. Chyba.
Moja tak zwana praca trwa może jakieś dziesięć minut, bo moja dekoncentracja wraca ze zdwojoną siłą.

A może ktoś ją zaatakował i teraz leży w szpitalu?

Bez słowa chwytam telefon i wystukuję jej numer. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Nikt nie odbiera. Świetnie. Próbuje drugi raz i znowu to samo. Włącza się jej automatyczna sekretarka. Przeklinam pod nosem.

Jestem taki żałośny!

*****

No i tak właśnie kończy się moje skupianie na pracy. Owszem, zrobiłem większość tego co sobie zaplanowałem i wróciłem do mieszkania. Trochę pokrzątałem się po nim, ale w końcu oficjalnie zwariowałem z nerwów, ubrałem swój płaszcz i zadzwoniłem po Michael'a by zawiózł mnie prosto pod drzwi Emily. Właśnie takim żałosnym kretynem stałem się. Ta kobieta ewidentnie mnie ogłupia.

Teraz jest już wieczór. Na zewnątrz jest zimno i ciemno, a ja stoję na chodniku jak skończony idiota i czekam .. no właśnie sam nie wiem na co czekam.

Co ja tutaj do cholery robię?

Nie myślę logicznie, a moje nogi same kierują mnie w stronę jej bloku. Zastygam w bezruchu, gdy widzę ją przy wejściu do budynku. Naprzeciwko niej stoi jakaś nieznana mi kobieta. Mrużę oczy. Jej włosy bardzo podobne do włosów mojej asystentki, jednak wygląda na dużo starszą od niej. Krzyczy, wymachuje żywo rękami, a Emily stoi bez ruchu i słucha.

Dziwne.
Emily nie jest osobą, która TYLKO słucha. Ona zawsze ma gotową odpowiedź na wszystko, tak by zamknąć usta drugiej osobie, teraz jednak nie rusza się i TYLKO słucha, natomiast kobieta naprzeciwko niej ma najwidoczniej dużo do powiedzenia, bo macha rękami na prawo i lewo. Emily wygląda tak jakby nie spodziewała się tej wizyty, bo stoi w dresach i koszulce na krótki rękaw. Jej koszulka jest brudna, czymś umazana. Na ramiona narzucony ma jakiś cienki sweter. Jej włosy zawsze rozpuszczone, luzem puszczone na plecy, teraz związane są w niechlujny kucyk. Marszczę brwi.

Nie wiem o co chodzi ale czuję, że jak wkroczę tam teraz, to wejdę w jej przestrzeń osobistą, a za to jest w stanie znienawidzić mnie jeszcze bardziej. Chowam się za krzakami tak by mnie nie widziała po czym robię coś czego jeszcze nigdy jeszcze nie robiłem. Podsłuchuję.

Dobra, podsłuchuję to nie najlepsze słowo biorąc pod uwagę to, że jestem za daleko by coś usłyszeć. Po prostu stoję tam i próbuję coś usłyszeć. Nagle krzyki cichną, a kobieta uderza Emily w policzek. Ten charakterystyczny plask jestem w stanie bardzo dobrze usłyszeć. Nieruchomieję.

Co do cholery?
Zaciskam mocniej dłonie w pięści by uspokoić się, ale nic nie poradzę na to, że nogi znowu same zaczynają kierować mnie w jej stronę. Łapię się za udo i syczę cicho z bólu gdy w nodze czuję przeszywający ból. Mam to jednak gdzieś. Jedyne o czym teraz myślę to to, że ktoś sprawił Emily ból.

Ta kobieta popełniła niewybaczalny błąd.

Gdy widzę, że jej ręka znów podnosi się by najwyraźniej poprawić czerwony ślad na policzku Emily, w ostatniej chwili chwytam ją za nadgarstek i powstrzymuję przed kolejnym atakiem. Gdy dostrzega, że pojawił się ktoś jej nie znany, z jej ust wydobywa się stłumiony jęk. Widzę jej twarz z bliska i w końcu zaczynam rozumieć co tu się może dziać. Te same oczy – niebieskie niczym ocean. Te same blond włosy tylko, że dużo krótsze. Podobne rysy twarzy.

To jej matka. Niemożliwe.
Która matka zachowywałaby się tak w stosunku do własnej córki?
Z drugiej strony mój ojciec nie jest wcale lepszy.

- Proszę puścić moją rękę! – mówi stanowczo, próbując wyszarpać swoją rękę z mojego uścisku. Na mój widok oczy Emily rozszerzają się, ze zdziwienia i strachu. Widzę jej proszący wyraz twarzy (to wystarczyło bym się pohamował) i wzdycham cicho, po czym puszczam nadgarstek kobiety.

- To proszę przeprosić Emily – mówię ponuro, na co ona w odpowiedzi prycha z ironicznym śmiechem. Lustruje mnie od stóp do głów.

- Widzę, że ustawiasz sobie życie, Emily i znalazłaś sposób na bogate, bezstresowe życie. Brawo dla Ciebie! W pewnym momencie życia myślałam, że wyrośniesz na kogoś przyzwoitego, najwidoczniej myliłam się – mówi szorstko. Jej wzrok jest pełen nienawiści. Pełen odrazy.
Wzdrygam się. Nie wiem czym Emily zasłużyła sobie na takie traktowanie, ale ja nie zamierzam tego tolerować.

-Muszę panią rozczarować, ale Emily wyrosła na bardziej przyzwoitą osobę niż pani. Najwidoczniej jabłko pada bardzo DALEKO od jabłoni – mój głos jest szorstki i zimny. Nie zamierzam ukrywać swojego braku szacunku do tej kobiety, bo na szacunek trzeba zasłużyć, a ona najwidoczniej nie jest go warta. Oczy matki Emily robię się wąskie jak spodki. Jest zdenerwowana i gotowa do wybuchu.

- Młody człowieku, uważaj na słowa! – syczy przez zaciśnięte zęby. Jest tak zdenerwowana, a jej mina wygląda na tak zgorzkniałą, że aż trudno uwierzyć w pokrewieństwo tych dwóch osób. Podczas gdy Emily jest wiecznie uśmiechnięta, pogodna i przyjaźnie do wszystkich nastawiona, jej matka wydaje się przywoływać całkowicie inne uczucia.

To ten typ kobiety, w której towarzystwie nie da rady wytrzymać się nawet dwóch minut. To znów przypomina mi mojego ojca, w którego towarzystwie trudno wytrzymać mi nawet minutę.

- Ależ ja uważam na słowa, dlatego nie powiedziałem wszystkiego co mam na myśli. Proszę mi wierzyć, że miałbym jeszcze dużo do powiedzenia - urywam gdy czuję na swoim nadgarstku czyjś delikatny dotyk. To Emily kurczowo ściska rękaw mojego płaszcza.

- Jake, proszę – jej szept brzmi tak błagalnie, jej smutny wzrok sprawia, że i moje serce nie zdolne do odczuwania jakichkolwiek emocji, teraz ściska się z bólu. Ta kobieta naprawdę potrafi obudzić we mnie emocje.

- Dobrze – kobieta macha lekceważąco ręką w moim kierunku– Nie zamierzam dłużej z tobą rozmawiać, młody człowieku – mówi z zauważalną goryczą w głosie, po czym przenosi wzrok na twarz Emily.

- a Ty przestań do mnie wydzwaniać. Nie zapominaj, że ja nie mam już córki – na dźwięk tych słów mój żołądek ściska się. Nikt nie chciałby usłyszeć czegoś takiego z ust własnej matki. Najwidoczniej Emily przeżywa to jeszcze bardziej, bo mocniej zaciska swoje drobne palce na moim płaszczu. Powstrzymuje się od płaczu. Czuję to.

Jej uścisk rozluźnia się dopiero, gdy jej matka odchodzi od nas. Niepewnie zerkam w jej stronę. Ma spuszczoną głowę. Nie ma odwagi na mnie spojrzeć. Ujmuję jej podbródek w dłoń i unoszę delikatnie do góry.

- Wszystko dobrze? – kiwa nieśmiało głową podciągając nosem.

- Co się stało? Co tutaj robisz? – cała zaczyna drżeć z zimna, więc zdejmuje płaszcz. Nakładam go na nią i pocieram jej ramiona tak by trochę ogrzać jej zziębnięte ciało.

- Nie było cię dzisiaj w pracy, więc chciałem sprawdzić czy wszystko dobrze – nie odzywa się przez jakiś czas. Wygląda to tak jakby intensywnie zastanawiała się nad czymś. Jakby biła się z własnymi myślami.

- Chcesz wejść na chwilę do środka? – odzywa się po dłuższej ciszy. Wskazuje na drzwi prowadzące na klatkę schodową. Posyłam jej sztuczny uśmiech, po czym jak gdyby nigdy nic wchodzę za nią do środka. Wiem, że nie powinienem tego robić, kurde, wiem, że to może skończyć się bardzo źle ale nie potrafię zatrzymać się. Mówienie Emily NIE staje się coraz trudniejsze. Rozglądam się szukając wzrokiem windy, ale nigdzie jej nie widzę.

- Na którym piętrze mieszkasz?

- Na piątym.

- Nie macie windy? – macha przecząco głową.

- Niestety nie. Dasz radę wejść? – jej wzrok pada na moją nogę. Biorę głęboki wdech.
Wchodzenie po schodach sprawia mi najwięcej trudności, ta proteza nie jest przystosowana do takich niedogodności. Od dwóch lat nie wchodziłem po schodach, a każde większe pomieszczenie w którym byłem miało windę, jednak mojego męskie ego zabrania mi publicznego użalania się nad sobą, więc kiwam głową i robię dobrą minę do złej gry.

Jak zawsze.

- Pewnie – na moich ustach pojawia się nerwowy uśmiech.

Jednak (tu chyba nie ma żadnego zdziwienia) gdy docieram na piąte piętro, czuję się dokładnie tak jakbym czuł się po zdobyciu Mount Everest - wykończony. Bez sił.

Dyszę ciężko.

Ona najwidoczniej ma dużo lepszą kondycję, bo jej oddech jest praktycznie taki sam jak na początku naszej wędrówki (tak, to była przerażająca wędrówka). Przekręca kluczyk w drzwiach i wchodzimy do środka. Rozglądam się po mieszkaniu. Nie do końca tak je sobie wyobrażałem. Jest malutkie. W porównaniu do mojego penthouse'u to zwykła klitka. Korytarz jest tak minimalny, że z trudnością mieścimy się w nim we dwójkę.

- Nie zdejmuj butów – wskazuje na moje obuwie, gdy zbieram się do ściągnięcia go. Kiwam głową i wchodzę w głąb mieszkania. Po lewej stronie jest malutka kuchnia połączona z małym salonem. Na końcu, obok sypialni, znajduje się łazienka. Mimo, że mieszkanie jest małe, czuję się w nim jak w domu. Bardziej w domu niż u siebie. Emily ściąga z siebie mój płaszcz, składa go schludnie i kładzie na kanapie.

- Rozgość się, a ja pójdę przebrać koszulkę. Jej stan jest .. No cóż – kąciki jej ust unoszą się do góry w nerwowym geście. Gdy widzi, że przyjąłem, bez słowa wchodzi do sypialni. Przymyka drzwi, ja natomiast zaczynam zwiedzanie tej małej klitki. Mieszkanie wygląda całkowicie inaczej niż moje. Wszystkie pomieszczenia są małe, ale schludnie utrzymane.

Podwijam rękawy białej koszuli.

Naprzeciwko niewielkiej kanapy stoi stolik kawowy. Na komodzie stoją trzy zdjęcia. Na jednym z nich rozpoznaję jej przyjaciółkę. Obydwie mają na oko około dwanaście lat. Uśmiechają się do obiektywu obejmując się ciasno. Emily wygląda na nich tak świeżo, tak młodo. Jest szczęśliwa. Obok znajduje się kolejne zdjęcie Indie i Emily, tylko obydwie są na nim starsze. Obstawiam, że zostało zrobione jakieś cztery lata temu, bo obydwie wyglądają na dużo starsze.

To najprawdopodobniej zdjęcie z ukończenia przez Indie studiów, bo kobieta ma na sobie togę, jednak to twarz Emily przykuwa moją całą uwagę. Mimo, że śmieje się, ten uśmiech wydaje się wymuszony. Jakby przez łzy.

Ostatnia fotografia przedstawia ją wraz z jakimś chłopakiem. Oboje są nastolatkami. Są do siebie bardzo podobni. Chłopak jest przystojnym blondynem z zielonymi oczami. Ona ma obrażoną minę, a on tarmosi żartobliwie jej włosy. Daje sobie mentalnie w twarz, gdy pierwszym pytaniem jakie pojawia się w mojej głowie jest

Kim on u diabła jest
?

Wzdycham, idę do kuchni by nalać sobie czegoś do picia, ale nigdzie nie mogę znaleźć żadnego napoju. Otwieram lodówkę, nic. Otwieram szafkę. Nic. Odchrząkuję, po czym zmierzam w kierunku sypialni Emily. Jest tam już dłuższą chwilę, więc domyślam się, że zdążyła już przebrać się. Ostatnio najpierw coś robię, a później pomyślę, więc i teraz bez zastanowienia uchylam drzwi do jej pokoju.

- Emily, gdzie masz coś do pic ... - urywam zdania gdy widzę jej plecy, a raczej wielką, rozległą bliznę. Wygląda na starą. bo jest już wyblakła, ale to nie zmienia faktu, że jestem przerażony.
Co do cholery? Skąd ona ją ma?

Wygląda na bolesną. Bolesną i rozległą.

Gdy dociera do niej, że stoję u progu sypialni szybko naciąga na siebie koszulkę. Jej wzrok przypomina wzrok jelenia wpatrującego się w światła samochodu, który zaraz w niego uderzy. Płakała, bo ma czerwone oczy. To wyjaśnia dlaczego tak długo tutaj siedziała. Wolała cierpieć w ciszy. Wolała płakać w samotności. Podchodzę do niej niepewnie.

- Co ci się stało? – wyciągam rękę w stronę jej pleców by je dotknąć, ale ona zszokowana cofa się. Nie odpowiada. Nie zachowuje się jak ona. Emily sprzed kilku dni wypaliłaby coś w stylu Wyłaź stąd natychmiast, zboczeńcu i pewnie rzuciłaby we mnie czymś twardym. Ta Emily, która patrzy na mnie przerażonym wzrokiem nie jest tą samą osobą.

- Nic – wydusza i zwiększa między nami dystans. Nie podoba mi się to.

- Emily, skąd masz tę bliznę? – dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam prawa pytać ją o coś tak intymnego, ale nie potrafię powstrzymać się. Potrzeba chronienia jej bierze nade mną górę.

- Nieważne.

- Ważne – mówię szybko i stanowczo. Widzę, że jej całe ciało spina się. Przegryza dolną wargę próbując powstrzymać nadciągające łzy. Siada na łóżku i zakrywa twarz dłoniami.

- Siedem lat temu miałam poważny wypadek samochodowy, stąd ta blizna - mówi cicho, jej głos łamie się. Siadam tuż obok - Mój brat, który prowadził wtedy samochód, zginął – wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. Stąd te ataki paniki i histeria. Po tak poważnym wypadku rzadko kto wychodzi bez szwanku, zwłaszcza psychicznie. Coś o tym wiem.

- To dlatego nie możesz jeździć autem – mówię bardziej do siebie niż do niej. Kiwa głową, a po jej policzkach spływają łzy.

- Moja matka nienawidzi mnie za to, że zabiłam jej ukochanego syna. Dla niej nie istnieję – szepcze cicho – Zabiłam własnego brata, Jake. Jestem morderczynią – wykrztusza z siebie, a po pomieszczeniu rozlega się jej cichy szloch. Nie widzę jej twarzy, bo nadal zasłania ją ręką, ale słyszę, że płacze. Nie mogę tego słuchać. Mój żołądek ściska się.

Ona obwinia się za śmierć swojego brata, zupełnie tak jak ja. Zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Jak bardzo nasze życia są podobne. To jest chwila. Delikatnie przyciągam ją do siebie, a jej głowa ląduje na mojej piersi. Przyciskam ją mocniej, a moja dłoń zaczyna gładzić jej głowę. Uczepia się mnie kurczowo, zanosi się płaczem. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak mocno łkał. Nie wierzę, że ktoś tak bezinteresowny uważa siebie za potwora. Każdy kto ją zna, śmiało może przyznać, że jest aniołem. Jest tak czysta i niewinna. Tak oddana innym.

- Emily, to nie Twoja wina – szepczę jej do ucha.

- To moja wina. Gdybym nie poprosiła go żeby po mnie przyjechał na tę imprezę ... Chciałabym umrzeć zamiast niego – wplątuję swoje palce w jej włosy, delikatnie gładząc ją po nich. Nie potrafię wyobrazić sobie tego co musiała przeżywać przez ostatnie siedem lat. To drugie zdjęcie na którym ewidentnie udaję szczęśliwą było zapewne zrobione po wypadku.

Uświadamiam sobie, że ona naprawdę ma wielkie serce. Mimo tego co ją spotkało, zawsze wydaje się taka radosna i pozbawiona jakichkolwiek trosk. To tylko zwykła fasada. Maska. Taka sama jaką ja noszę.

- To nie Twoja wina. To był tylko wypadek. Nieszczęśliwy wypadek – powtarzam z troską w głosie. Nie jest w stanie odpowiedzieć, bo zaczyna krztusić się swoim płaczem, próbuje złapać oddech. Wygląda to tak jakby przez lata wmawiała sobie, że nie ma prawa uronić ani jednej łzy z powodu brata. Tak jakby dusiła w sobie wszystkie negatywne emocje, i właśnie w tym momencie, wszystkie nagromadzone przez lata uczucia zaczynają wypływać z niej ze zdwojoną siłą. Wdycham jej zapach.

Truskawka.

Mógłbym wąchać ją godzinami, a i tak nie miałbym dosyć. Czas zatrzymuje się. Nawet nie wiem czy minęły zaledwie dwie minuty czy dwie godziny. Jesteśmy tylko my. Zupełnie tak jak wtedy w tym klubie.

- Już wszystko dobrze? – na moich ustach pojawia się niewielki uśmiech. Opuszkami palców ocieram łzy z jej policzka, delikatnie gładzę je opuszkami palców. W odpowiedzi kiwa nieśmiało głową.

Jej piękne, niewinne oczy.
Tak bardzo chciałbym, żeby jej oczy patrzyły tylko na mnie. By jej dłonie dotykały tylko mnie. By jej usta wymawiały tylko moje imię.

Zamieram. Ona chyba też to czuję, bo jej lewa dłoń zaczyna drżeć. Zerka na mnie spod brwi, a ja nie potrafię ruszyć się. Mój wzrok mimowolnie pada na jej usta. Jej piękne pełne usta. P:rzypominam sobie ich smak i przepadam z kretesem. Przysuwam twarz w jej stronę. Nie pragnę niczego więcej tak bardzo jak znowu poczuć jej usta na swoich. Zaciska palce na moich spodniach. Czuję to – nieprzemożną chęć dotknięcia jej.

Wracam do rzeczywistości gdy widzę, że przymyka powieki, tak jakby czekała na mój ruch.
Rozum wygrywa.

Moje dłonie wyplątują się z jej włosów. Wstaję szybko z łóżka. Muszę utrzymać odpowiedni dystans, bo nie zdołam powstrzymać się.

- Już późno, muszę wracać do domu – jej twarz wygląda na zawiedzioną. Przełyka ślinę i kiwa głową.

- Odprowadzę Cię – gdy widzę, że wstaje z łóżka by ze mną pójść, wystawiam rękę w jej stronę, by ją zatrzymać.

- Nie musisz, poradzę sobie –wychodzę z sypialni. Robię to tak szybko, że prawie potykam się o róg dywanu. W pośpiechu biorę swój płaszcz. Muszę wyjść stąd jak najszybciej.

Gdy zatrzaskuję za sobą drzwi i pokonuje wszystkie schody w rekordowym tempie, wiem już, że jestem stracony. Przez to dziwne, piekące uczucie w sercu nie czuję nawet bólu w nodze.
Gdy jestem już na dole, tym razem to ja nie mogę złapać oddechu. Opieram się o ścianę budynku.

Nie mogę się w niej zakochać. Nie ma opcji.
Ona mnie zniszczy, tak samo jak Katherine. Nie dam rady znów przechodzić przez to samo co lata temu, zresztą ona pewnie nie czuje do mnie nic innego oprócz zwykłego pożądania. Jestem tego pewien.

W końcu kto o zdrowych zmysłach mógłby pokochać takiego potwora jak ja.

*****

Dochodzi północ, a ja jak skończona ciota próbuję upić się. Zazwyczaj nie tykam alkoholu, ale dzisiaj mam wrażenie, że jak nie znieczulę się, to moja głowa eksploduje. Siedziałem tam w tym przeklętym pokoju obok niej i moje myśli wariowały. Nie umiem poradzić sobie z własnymi emocjami, więc robię jedyną rzecz, która mi naprawdę wychodzi. Piję. Dużo. Jak na złość im więcej wlewam w siebie whisky, tym wyraźniej widzę ją przed oczami.

Ona uśmiechająca się do mnie.
Ona płacząca przeze mnie.

Salon wydaje się wirować. Możliwe, że widzę podwójnie albo nawet potrójnie, to jednak nie przeszkadza mi w tym by zawartość szklanki z trunkiem po raz kolejny tego wieczoru trafiła do moich ust. Gwałtownie przeczesuję włosy palcami. Możliwe, że nawet wyrwałem sobie kilka. Nie wiem. Nie obchodzi mnie to.

Podnoszę pustą już szklankę i przyglądam się jej jakby była co najmniej diamentem. Z moim ust wydobywa się histeryczny śmiech. Śmieję się ze wszystkiego.

Ze swojego życia.
Z tego jaki się stałem.

Emily miała rację gdy nazwała mnie dupkiem. Miała stuprocentową rację. Czuję, że moje oczy zaczynają szklić się. Głupie łzy. Próbuję wstać z kanapy, ale upadam na nią, bo nie mogę złapać cholernej równowagi. Ostatni raz piłem tak dużo prawie osiem lat temu. Dzień po tym, gdy odkryłem jaką zdradziecką szują okazał się mój ojciec i jak puszczalską suką okazała się kobieta, którą kochałem. Kobieta, która mnie zniszczyła.

Podnoszę telefon ze stolika. Oczywiście pierwszą osobę, którą widzę na wyświetlaczu ostatnich połączeń jest numer Emily. Mój palec waha się na jej imieniu. Jestem jednak najwidoczniej za trzeźwy, bo zamiast do niej, dzwonię do Peter'a.

- Stary, pojebało Cię? Jest północ – po drugiej stronie słyszę rozespany głos przyjaciela.

- Możesz mi powiedzieć kiedy stałem się taką jebaną cipą?– bełkoczę śmiejąc się przy tym jak psychopata. Jestem za pijany by udawać, że wszystko jest w porządku. On jest w tym momencie jedyną osobą do której mogę zadzwonić i wygadać się, choć szczerze mówiąc, przez ostatnie lata jedyne co robiłem to narzekałem na niego i zamykałem się w swojej skorupie. On jednak nadal trwa przy moim boku i ratuje mój tyłek, a powinien już dawno odciąć się ode mnie.

- O co Ci chodzi? Jesteś pijany? – z tępym uśmiechem na ustach macham głową w górę i w dół, by potwierdzić jego przypuszczenie. Jestem tak nawalony, że do mojej pustej głowy nie dochodzi myśl, że on przecież jest u siebie w domu, a nie obok mnie.

- Cholera – z histerycznego śmiechu, mój glos przechodzi w ledwo słyszalny szept – Ta pieprzona Emily siedzi mi cały czas w głowie i nie mogę się jej z niej pozbyć. Wszędzie widzę tylko ją! – wyrzucam z siebie.

- Dlaczego chcesz się jej pozbyć? Przecież widzę, że ewidentnie coś do niej czujesz, a ona to odwzajemnia. Wasze wzroki mówią same za siebie – prycham uderzając głową w oparcie kanapy.

- Ona mnie nienawidzi.

- Gadasz głupoty! Pamiętasz tę waszą wymianę zdań jak pracowaliśmy nad projektem u Ciebie na chacie? Dobrze wiem, że to chodziło o was. Gdyby jej nie zależało nie byłaby taka zdenerwowana – rozsiadam się wygodnie na kanapie. Moje powieki robią się takie ciężkie.

- Ja ją wtedy odepchnąłem. Jak jakiś debil – mówię ostrożnie. Wzdycham z jękiem.

- Dlaczego to zrobiłeś? – cholera. Na chwilę zapomniałem jak pouczał mnie i próbował zmusić do rozmowy po wypadku. Pieprzony psycholog.

- Nie wiem. Sam ją pocałowałem, ale w momencie gdy zrobiło się poważniej, zobaczyłem twarz Katherine przed oczami – wzdycham przecierając zmęczone oczy.

- Pamiętaj, że ona jest inna – mrugam zdziwiony, mocniej ściskając telefon w dłoni. Zapada cisza. Sam nie wiem co powiedzieć. Może ma rację, a może jej nie ma. To jest jak loteria. Boję się, że wykiwa mnie jak Katherine, drugi raz nie zniósłbym tego.

Siadam z powrotem na kanapę i biorę szklankę do ręki. Zaczynam nią potrząsać mając nadzieję, że sama się napełni. Nic z tych rzeczy się nie dzieje, więc zrezygnowany kładę ją na stolik.

- Stary, jeśli boisz się, że ona potraktuje Cię jak Kat to .. – przerywam mu w połowie zdania nie mogąc usiedzieć w miejscu.

- Peter, mówię Ci to tylko dlatego, że wypiłem zdecydowanie za dużo alkoholu – mówię bez wahania – Boję się, że w końcu nadejdzie taki moment, że zakocham się w niej, a ona wpuści mnie w maliny! – burczę jak małe dziecko.

- Daj spokój. Ona nie jest taka jak Kat. Przestań tak ograniczać się. Ona nie jest zdolna do zranienia Cię. Kurwa. Ona nie jest zdolna do zranienia kogokolwiek. Bardziej boję się, że to Ty ją skrzywdzisz – mówi na jednym wydechu nakazując mi pozbierać się do kupy i przestać już pić. Coraz bardziej zmęczony, opieram głowę na oparciu kanapy. Moje powieki automatycznie zamykają się.

- Za późno. Ja już się w niej chyba zakochałem – mój bełkot zamienia się w szept, oddech uspokaja się. Nie słyszę już niczego, tylko w oddali jakiś męski głos.

To Peter?
A może ktoś inny?
Sam już nie wiem.
Moja dłoń bezwładnie opada na kanapę. Chcę zasnąć i zapomnieć o wszystkim.

Wbrew sobie +18 (Już Jest W Księgarniach!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz