Prolog ✔️

934 12 3
                                    

Ósmy maj. Dla innych był to zwykły, słoneczny dzień, jednak dla Elizabeth Cooper, były to mocne przygotowania do dnia gdzie w szkole Seattle High School miało się odbyć przedstawienie, a dokładniej, przedstawione miały być baśnie Andersena Hans'a. Niestety przez to, że Betty była dobrą uczennicą, musiała zrobić tam cokolwiek. To jej przypadło wygłoszenie beznadziejnej przemowy.

Mimo, że nie chciała brać udziału w tym przedstawieniu nie miała wyjścia, musiała jakoś reprezentować swoją osobę, gdyż jej rodzina była wysoko ustawiona. Jej ojciec Bruce Cooper był prokuratorem, a jej matka Annie Cooper była sekretarką w sądzie.

– Myślę, że... – Chloe przerwała na chwilę- to wszystko nie ma najmniejszego sensu.

Elizabeth jedynie skinęła głową na znak, że jest tego samego zdania.

– Moja przemowa też nie ma sensu, ale i tak muszę ją wygłosić – uśmiechnęła się ironicznie.

– Najgorsze jest to, że ludzie tam przyjdą tylko dlatego, że potem jest festiwal, a resztę mają gdzieś – stwierdziła, chciała coś jeszcze powiedzieć, ale dyrektor przeszedł obok.

– Jakieś problemy albo komplikacje dziewczyny? – zapytał z pretensjami, co raczej oznaczało, że mają przestać gadać i wziąć się do roboty.

Dziewczyny jedynie pokręciły przecząco głową i wróciły do swojej pracy. Praca długo nie trwałą, gdyż do wielkiej hali, ktoś wszedł. Betty nie zwracała na to dłuższej uwagi, bo myślała, że jakiś uczeń po prostu przyszedł.

Dziewczyna stała niedaleko wielkich mahoniowych drzwi, które były głównym wejściem do hali. Pracę Elizabeth przerwało chrząknięcie znad jej głowy. Powoli podniosła się z klęczek i obróciła głowę.

Jej oczom ukazał się młody mężczyzna. Miał ciemne blond włosy i niebieskie oczy, był dosyć wysoki, trochę przerastał Betty, a ona do najniższych dziewczyn nie należała.

– Jest tutaj Colton? Wysoki – nie zdążył skończyć, bo dziewczyna mu przerwała.

– Wiem kto to, chodzę z nim do klasy. Przed chwilą nosił chyba jakieś palety na scenie – oznajmiła, po czym odwróciła się i wróciła do swojej pracy.

– Nie ma go na scenie – mruknął, niezbyt przyjaznym tonem.

– Nic na to nie poradzę, nie potrafię przewidzieć gdzie on teraz jest. Jestem zajęta – Elizabeth starała się opanować narastającą w niej złość. Niestety dziewczyna była z charakteru dosyć wybuchowa. Szczerze można stwierdzić, że nie była to jej zaleta, a wręcz przeciwnie wada.

– Możesz go łaskawie zawołać? – ton jego głosu był ostry jak brzytwa.

– Nadal, nie widzisz, że coś robię. Sam go zawołaj – Betty również nie starała się być miła.

– Za chwilę mogę przestać być miły.

– Już jesteś wystarczająco chamski – przewróciła oczami.

Chłopak jedynie westchnął, nic nie mówiąc udał się w stronę wyjścia, jednak przy drzwiach przystanął.

– Jeszcze się zobaczymy uśmiechnął się cwaniacko i po tych słowach zniknął za drzwiami.

Elizabeth te słowa jednocześnie zdziwiły, ale również rozbawiły. Nie miała pojęcia co wydarzy się dalej.

~Wojna, którą została rozpętana. Jeszcze się nie skończyła.~

JLQalive

L O S T   [ W trakcie korekty]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang