Zbłąkani wędrowcy

114 7 23
                                    

Lekki wiatr kołysał drzewami, które cicho szumiały w sobotnim poranku. Słońce delikatnie muskało liście i kwiaty, susząc mokry asfalt po przelotnym deszczu, który odwiedził wieś nad ranem. Wędrownicy rozsiedli się przy śniadaniu, a wesoły gwar rozmów odbijał się echem po budynku.

– O, właśnie, zbliża się spotkanie przed obozem. – Feliks uśmiechnął się i podsunął telefon z otwartą wiadomością przed siedzącą obok Lidię. Obydwoje nie do końca wiedzieli jeszcze jak się wobec siebie zachowywać. Poprzedniego wieczoru, wracając do ośrodka rozmawiali o tym, że jeszcze zostawią to wszystko dla siebie.

– Rzeczywiście, zapomniałabym. – Uśmiechnęła się lekko. – Już nie mogę się doczekać obozu. Fajnie, że znowu jedziemy razem.

Kiedy drużynowa pobieżnie odczytywała maila rzuciło jej się w oczy nazwisko Pawła Liro. Przypomniała sobie feralną marcową zbiórkę i zaczęła walczyć ze sobą, żeby łzy nie napłynęły jej do oczu. Kiedy jeszcze w kwietniu mijali się na szkolnym korytarzu odwracał wzrok i udawał, że jej nie dostrzega, poza szkołą też nie było najlepiej. Chłopak zdawał się lekko wycofać z harcerstwa, ona jednak nie chciała o tym rozmawiać z Ernestem, więc nie wiedziała co ustalili między sobą. Przede wszystkim wciąż to właśnie ona nie wyjaśniła nic z chłopakiem, co ciągnęło się za drużynową jak ciemne burzowe chmury. Nie wiedziała tylko kiedy zacznie się ulewa. 

– Ej, co się dzieje? – Spytał zmartwiony Feliks gładząc jej dłoń pod stołem, tak żeby nikt nie zauważył.

– Nie ważne. – Zamrugała szybko, żeby nie było po niej widać. – Wyjaśnię ci później, to nie jest dobre miejsce. – Głos lekko jej się załamywał, więc zaczęła szeptać.

– Dobrze, trzymam za słowo, tylko nie płacz, proszę. – Spojrzał na nią błagalnym wzrokiem i podał jej swoją herbatę, herbata zawsze pomagała.

– Dobrze, postaram się. – Uśmiechnęła się delikatnie przyjmując zielony kubek chłopaka. Tak dobrze było go mieć przy sobie.

Pół godziny później wyszli już z ośrodka i rozpoczęli marsz na kolejne szczyty. Przeszli przez wieś, a na rozstaju dróg z drogowskazem obrośniętym jaśminem skręcili w lewo...

***

Wieczorem po najcięższym dniu wędrówki znów znaleźli się w schronisku. Wyjazd kończył się nieuchronnie, jutro czekało ich tylko proste zejście, droga do miasteczka powiatowego, a stamtąd jechali busem do Krakowa. Te dni upłynęły zbyt szybko.

– Chodź, pooglądamy gwiazdy. – Szepnął drużynowej do ucha Jesiecki. W rękach trzymał koc i termos z herbatą, a w oczach miał iskierki szczęścia.

– Chętnie, daj mi chwilkę. – Uśmiechnęła się szeroko, wyciągnęła z plecaka szczepowy polar i zaczęła wiązać sznurówki swoich traperów.

Po chwili wyszli ze schroniska i odeszli kawałek w stronę lasu, przy którym mogli się ukryć od spojrzeń ludzi, którzy nielicznie, ale wciąż kręcili się gdzieś wokół. Chłopak rozłożył koc na wilgotnej po popołudniowym deszczu ziemi, położyli się na nim i patrzyli w górę przyzwyczajając wzrok do ciemności. Wokół nich delikatny wiatr roznosił zapach petrykory, a nad nimi świeciła rozsypana na niebie droga mleczna.

– O, zobacz, wielka niedźwiedzica. – Wskazał gwiazdozbiór malujący się nad nimi.

– No proszę, ktoś tu nauczył się gwiazd. – Zaśmiała się Kalinowska łapiąc go za rękę i splatając ich palce.

– No troszkę. – Odpowiedział zmieszany przyboczny spuszczając wzrok.

– Doceniam to bardzo. – Uśmiechnęła się i przewróciła się na bok, tak, żeby na niego patrzeć. – To bardzo urocze.

Wieczorem na keiМесто, где живут истории. Откройте их для себя