29. W oczach twych pochmurnych

72 11 61
                                    

Czerwiec, tego samego wieczoru, dziesięć lat temu.

Ira miał już dość, był naprawdę zmęczony. Marzył już tylko o chłodnym prysznicu i śnie, ale Zahar kazał mu się umyć, przebrać i zaczekać przy bramie. Więc teraz stał obok wielkich wrót i czuł się jak idiota.

Czasami zazdrościł swoim kolegom, oni zawsze kończyli dwie godziny wcześniej. Poza salą mieli jeszcze jakieś życie. On po powrocie padał na twarz. Każdy jego dzień w Meksyku wyglądał tak samo. O piątej pobudka, bieganie, potem toaleta, śniadanie, zdalne lekcje w szkole, do której zapisał go Bolt, obiad, godzina na naukę, ale tylko dlatego, że nie można było ćwiczyć po jedzeniu i trening do samego wieczoru. Dzień, góra dwa na regenerację, podczas których próbował nadrobić zaległości w nauce. W koło i w koło to samo, bez przerwy, bez zabawy, bez przyjemności.

Dwóch ochroniarzy zastąpiło mu drogę, gdy tylko się pojawił przy bramie. Chłopcom, takim jak on, nie wolno było opuszczać terenu hacjendy. Nie wolno im było też zbliżać się do ogrodu otaczającego dom i samego budynku. Właśnie dlatego Ira czuł się nieswojo, bo główna brama prowadziła wprost do domu, w którym mieszkał Don Jorge z rodziną.

Drzwi na jeden z balkonów z kutą, ozdobną balustradą otworzyły się. Z wnętrza popłynęła muzyka, a na balkon wyszła dziewczyna w białej sukience. Ira poczuł, że na niego patrzy. Nie mogła go nie dostrzec, brama i podjazd były dobrze oświetlone. Odwrócił się i ruszył w stronę szpaleru cyprysów, cały czas czując na karku jej wzrok. Schował się. Od rodziny Jorge należało trzymać się z daleka. Zahar zawsze im to powtarzał. Tym bardziej dziwiło Irę, że niektórzy chłopcy nie kryli swojego afektu do Luizy, ukochanej wnuczki Jorge. Byli nawet tacy, którzy mieli odwagę zakradać się tam i zaczepiać ją. Opowiadali potem istne legendy o jej urodzie. Irę to nie interesowało, nie miał czasu na głupoty.

Stał w mroku, który dawały drzewka i czekał. W końcu usłyszał, że Zahar pyta o niego ochroniarzy.
— Tu jestem — powiedział, wychodząc z ukrycia.

— Coś ty tam robił?

— Zwiedzałem — rzucił Ira. To było jedno z tych pytań, na które nie zamierzał udzielać odpowiedzi.

Zahar pokiwał tylko głową, musiał przywyknąć już do tego, że Ira niewiele mówił, a jak się już odzywał, to zawsze dowalił do pieca.

— Gdzie idziemy? — zapytał widząc, że ochroniarze otwierają bramę.

— Uczcić twoje szesnaste urodziny — odpowiedział Zahar i ruszył przodem.

Ira podrapał się po głowie. Urodziny? Zaczął przeliczać w pamięci dni. Wyszło mu, że był szósty czerwca. W jego paszporcie ten dzień wpisano, jako dzień jego narodzin. Ale on nigdy nie obchodził ich hucznie. W ogóle ich nie obchodził. Nigdy nie miał imprezy, tortu, ani gości i nie uważał, żeby było mu to do czegoś potrzebne.

Zahar wyszedł na zewnętrzny plac, tu stały samochody. Podszedł do jednego i otworzył drzwi. Ira poszedł w jego ślad.

Pojechali do miasteczka, które leżało w najniższym punkcie doliny. Ira był tu parę razy, ale za każdym fascynowały go te kolorowe budynki z równie kolorowymi okiennicami i drzwiami. Fasady domów sugerowały, że to wesołe miejsce zamieszkują równie weseli ludzie, ale Ira wiedział, że to tylko pozory. Teatr dla zagubionych turystów, którzy się tu czasem pojawiali.

Zaparkowali przed restauracją. Przy stolikach na zewnątrz siedziało kilka osób. Ira przebiegł po nich wzrokiem. Opalenizna na raka, cycki prawie na wierzchu i głośne rozmowy zdradzały turystów. Od kilku lat miasteczko ściągało ludzi ciekawych życia na takim gorącym pustkowiu.

Kiedy usta twoje: Sprzedany [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz