Rozdział 8 [Nico]

261 23 22
                                    

- Cholera jasna! - warknąłem, podbiegając bliżej blondynki.

Uśmiechnęła się drwiąco. Jej wygląd był coraz bardziej przerażający. Skóra była już całkowicie w kolorze brudnej bieli. Włosy zrobiły się szare, Oczy nadal świeciły. I to wszystko podkreślał ten okropny, szarawy uśmiech.

- Wynośmy się stąd! - krzyknęła zdesperowana Mellody. - Jej się już nie da pomóc!

"Chyba sobie żartujesz?" - pomyślałem, ale zignorowałem białowłosą. Podszedłem bliżej.

- Hannah - zacząłem spokojnie. - Jesteś tam? Słyszysz mnie?

Żadnej reakcji. Nic. Po prostu stała i patrzyła się na mnie. W jej ręce dostrzegłem nóż, na co cofnąłem się lekko. Hannah zaśmiała się złowieszczo.

- Co się stało, synu podziemi? - spytała. Ale nie był to jej głos. Był chłodny i stary. Już otworzyła usta, aby mówić dalej, ale wtem stało się coś jeszcze dziwniejszego. Salę zaczął wypełniać jakiś dym. Mrok zalał wszystko i nastała całkowita ciemność. Usłyszałem ciała opadające na ziemie. Dwie kobiece sylwetki i jedna masywna, smocza. Po chwili sam upadłem, tracąc przytomność.

_________________________________________

- To jest twoja wina! - usłyszałem.

- Moja? Moja?! - krzyknął drugi głos. - No oczywiście, że moja, ty jesteś w końcu taka troskliwa i idealna!

Należał do Hannah. Na pewno. Rozpoznałbym go wszędzie.

Powoli otworzyłem oczy. Blondynka stała na przeciwko białowłosej. Obie miały miny jakby miały się pozabijać. Wygląd Hannah prawie całkowicie wrócił do normalności. Mimo, że była całkowicie blada, jej oczy z powrotem przypominały morską wodę, a włosy, mimo że poczochrane, wróciły do ciemnego blondu. Musiała zgubić gdzieś gumkę, bo opadały jej luźno na plecy. Pierwszy raz widziałem ją w rozpuszczonych włosach. Gdyby nie sytuacja, w jakiej się znajdujemy, zapewne podziwiałbym teraz jak dobrze to wygląda, ale biorąc pod uwagę okoliczności, postanowiłem skupić się na ważniejszych rzeczach.

- Co się stało? - wtrąciłem.

- Nico! - krzyknęła białowłosa i podbiegła do mnie. Kucnęła i zamknęła mnie w szczelnym ścisku. Usłyszałem niezadowolone warknięcie ze strony Han.

Gdy się odsunęła spojrzałem na blondynkę. Patrzyła na mnie z obojętnym wyrazem twarzy, jednak w jej oczach można było dostrzec troskę.

- Żyjesz, di Angelo? - spytała. Wysiliłem się na niewielki uśmiech i skinąłem głową, po czym podniosłem się z ziemi.

- Gdzie jesteśmy? - rozejrzałem się. Wokół panował lekki półmrok, ale udało mi się dostrzec brudne, kamienne ściany. Z jednej strony udało mi się dostrzec metalowe pręty. Kraty. W pomieszczeniu stało jedno, zakurzone łóżko, na którym w aktualnym momencie leżał zwinięty w kłębek, niewielkiej wielkości Aaravos.

- W jakimś więzieniu - mruknęła zrozpaczona Mellody. - I to wszystko przez nią - wskazała na Morgan, na co ta wściekle wywróciła oczami.

- Nie sądzę, żeby to była jej wina - westchnąłem. - Co się właściwie stało?

[Hannah]

- Nie wiem - odpowiedziałam. 

- Masz szczęście, że byłam obok i wyciągnęłam cię z tego potwornego transu - powiedział głos w mojej głowie. Kobiecy głos ze snów. Uratowała mnie już tyle razy. Pokonanie bestii księżycem, dostanie się do tajemniczej komnaty aby zabrać sztylet i kryształ, a teraz wyciągnęła mnie z transu. Mimo, że wydaje się przerażająca, zawdzięczam jej bardzo wiele.

Więzy Słońca  //Nico di Angelo - Córka Słońca cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz